Выбрать главу

Przy drugiej zmianie kursu zobaczyliśmy wysoko na niebie goniące nas samoloty. Dwie zabawy naraz. Działo nasze gotowe było do akcji ma wypadek zniżenia się samolotów. W pełnym alarmie czekaliśmy na zrzucenie bomb. Olbrzymie fontanny wskazywały miejsca ich wybuchów. Wydało nam się, jakby "Chrobry" uderzył kilka razy o skały. Samoloty zawróciły. Odwołaliśmy alarm.

"To dłużej niż miesiąc nie może potrwać" - pomyślałem schodząc do kabiny. Data 15 maja była dla mnie zgodnym wynikiem intuicji i oceny przeżytych wydarzeń. Chyba, żeby się obie myliły...

Przed położeniem się spać czerwonym ołówkiem zakreśliłem kółko na kalendarzu dookoła daty 15 maja.

* * *

W Szkocji zmieniamy admirała. Jest on przeciwieństwem poprzedniego: chudy, czarny, smutny pesymista. Załoga już wdrożona w nowy styl pracy, więc współżycie ze smutnym admirałem układa się bez nieporozumień.

Tym razem zamiast wojsk lądowych wieziemy Navy. Marynarze mają stanowić obsadę portu, który będzie bazą zaopatrzeniową. Szybko zaczynamy ich lubić i jeszcze szybciej zaczynamy odczuwać wobec nich skrępowanie za to, że ich wieziemy.

Od momentu podejścia do fiordów rozpoczyna się znana zabawa. Jednakże udaje się nam wyokrętować marynarzy bez przeszkód. Wyładowujemy sprzęt. Stoły składane, maszyny do pisania, kosze do śmieci. Wspaniały sprzęt sportowy, między innymi stosy rękawic bokserskich. Chłopcy muszą mieć rozrywkę. Znów ani jednego działa przeciwlotniczego. Żegnamy marynarzy ze współczuciem.

Stajemy na kotwicy opodal miejsca ich lądowania. Za chwilę zaczynamy pilnie zajmować się rybołówstwem. Wciąż nowe wyłowione ryby oddajemy do chłodni. Nie mamy żadnej eskorty, nikt nas nie broni. Sami nie strzelamy, by zachować amunicję na ewentualne odstraszanie samolotów, gdyby chciały się zniżyć.

Po przejściu kolejnego samolotu słupy wodne podnoszą się dookoła statku. Już po wszystkim. Każdy się uśmiecha jakby spotkało go coś niesłychanie miłego w życiu, które na razie zostało jeszcze przedłużone.

Pół dnia staliśmy tak samotnie, czekając na wyjaśnienie sytuacji. Przyszedł wreszcie destrojer z rozkazem zmiany miejsca kotwicznego pod osłonę pancerników "Rodney" i "Renown", otoczonych sforą destrojerów i lekkich krążowników.

Gdy rzuciliśmy kotwicę w cieniu tych dwódh kolosów, "nasz" admirał pierwszy raz się rozchmurzył:

- A co? Będzie teraz lepiej? - spytał kapitana.

- Lepiej? Nie - odpowiedział kapitan. - Ale częściej.

Stłoczone w fiordzie okręty stanowiły większą atrakcję dla bombowców niż samotnie stojący transportowiec. Wkrótce poprzednie miejsce postoju nawet admirałowi wydało się godne tytułu: Wad dalekim cichym fiordem.

* * *

Idziemy po raz drugi do Namsos. Tym razem ewakuować stamtąd żołnierzy. Według zgodnej opinii załogi "Chrobrego" miasteczkiem

Namsos można wyczyścić zęby. Zostało zamienione w proszek. ,Z przywiezionych przez nas ludzi niewielu wróciło na "Chrobrego". Być może zabrały ich inne okręty. Z haubicami i karabinami niewiele można było zdziałać przeciwko bombowcom.

Opowiadano na statku, że jeden z żołnierzy, któremu w szczególności dała się we znaki zabawa w "trafi - nie trafi", wchodząc na pokład cisnął karabin wołając:

- God save the King! Boże, zachowaj króla - bo ja nie mogę.

I znów nowość pełna uroku. Z doświadczenia wynikało, że bezpieczniej jest bawić się z bombowcami, gdy statek pozostaje w ruchu. Wobec tego staraliśmy się nie stać na kotwicy, lecz krążyć jak podczas najlepszej wycieczki turystycznej. Zabawy przez to wcale nie ustawały. Alarmy były już teraz zjawiskiem stałym. Jeśli nawet trwały kilka dni bez przerwy, to należało jednak żyć możliwie normalnie. Trzeba było kłaść się spać, rozbierać, kąpać i jeść możliwie spokojnie.

Maj przyniósł nam nowość w postaci mgły, która spowiła fiordy. Czuliśmy się w niej jak małe dzieci pod pierzynką, ze schowanymi pod nią głowami, z uczuciem bezpieczeństwa opowiadające sobie straszne bajki o wilikołakach.

Nawigacja wśród mgły, odwiecznie uważana za najtrudniejszą, wydawała się nam - wobec odwołania alarmu - igraszką. Na mostku doszliśmy do rewelacyjnego wniosku, dla zapamiętania każdy miał zamiar wytatuować go sobie na własnej skórze: "żegluga we mgle jest najmilszą żeglugą na świecie".

Nie dowiedzieliśmy się jedynie, jakie zdanie mieli na ten temat admirał oraz jego nawigatorzy. Natychmiast po zapadnięciu mgły zeszli oni z mostku, uzgadniając tylko pozycję i czas, w którym musimy się na wyznaczonej pozycji znaleźć.

Energia, zużyta dla utrzymania czujności na wypadek trafienia, okazała się teraz źródłem nowych sił. Zaledwie minimalna jej część była potrzebna do prowadzenia nawigacji. Żegluga przez spowite mgłą fiordy wydawała się spacerem po dobrze znanym parku. Gdy kapitan poszedł spać, ogarnęło mnie tylko jedno pragnienie: oby mgła trzymała się jak najdłużej, bym i ja mógł wyspać się spokojnie.

* * *

Wypadki szybko przesuwają się na północ, a "Chrobry" wraz z nimi. Następne wojsko wyładowujemy w Harstadzie, na szerokości Lofo-tów, za kręgiem polarnym. W Harstadzie dowiadujemy się o wielu stratach, o trafionych bombami okrętach. Zginął nasz znajomy, krążownik przeciwlotniczy "Cairo". Zaraz po tym dowiadujemy się o najboleśniejszej dla nas stracie: trafiony został niszczyciel "Grom".

Z wielu opowiadań o jego ostatniej akcji i zachowaniu się załogi uporczywie wraca na myśl sylwetka jednego z najmłodszych uczniów "Daru Pomorza" - Gąsiorowskiego, który był na "Gromie". Zakochany w swoim nowym okręcie, nie miał siły go przeżyć. Był na pokładzie, mógł się uratować. Ale gdy się dowiedział, że "Grom" tonie, zadecydował głośno: - Ja z "Gromem". Wrócił do swego hamaka i w nim powędrował na "Gromie" w nowy, nigdy nie kończący się rejs...

* * *

Kampania norweska jest bogata w niespodzianki. Tym razem to Marsz, marsz Dąbrowski... nad dalekim cichym fiordem.

Cała Samodzielna Brygada Strzelców Podhalańskich sformowana we Francji znalazła się w Harstadzie. Gościmy na "Chrobrym" jej sztab z generałem. Pierwszy raz mamy możność usłyszeć opis wrześniowych wypadków w kraju od uczestników walk. Interesuje nas tylko jedno: chcemy wiedzieć - jak się bili i czy się bili w ogóle? Mówią kolejno wszyscy. W każdym opisie walk jeden i ten sam motyw: niewspółmierna przewaga niemieckiego "wojska, siły ognia, olbrzymiego lotnictwa panującego całkowicie W powietrzu oraz tysięcy czołgów, przeciw którym z naszej strony stawała kawaleria.