Выбрать главу

Z opowiadań bije duma, że gdzie tylko istniała możność oporu - tam opór stawiano, pomimo że wynik wojny był z góry przesądzony.

Biała noc na Lofotach wraz z wieścią o potopie przyniosła nowe opisy bitew. Drżeliśmy słuchając o szarży dwóch szwadronów 18 Pułku Ułanów na czołgi pod Chojnicami. Mieli zatrzymać wroga, by dać możność wycofania się własnej piechocie. Na polu walki zostały całe szwadrony. Pułk zadanie wykonał, nieprzyjaciel do dnia następnego nie ruszył się z miejsca. Goście poprosili, by zagrano Szopena. W opowiadania o szarżach kawalerii na czołgi wplótł się Polonez a-dur. Byliśmy tak wsłuchani, że w tym napięciu ujrzałem króla Sobieskiego i defilującą przed nim w rytmie poloneza, idącą do boju, husarię.

Potem krótki, w kilku zaledwie taktach oddany najwspanialszy opis zwycięskiej bitwy pod Wiedniem i znów w triumfalnych taktach poloneza powrót husarii.

Rzeczywistość wróciła w postaci pułkownika strzelców podhalańskich, który meldował generałowi, że odchodzi do boju:

- Pozwolę sobie zameldować, generale, że idę z takim zapasem kuł do rewolweru.

Na wyciągniętej dłoni pułkownika leżało kilka zaledwie kuł rewolwerowych. Dech nam zaparło. Oficerowie zaczęli szukać po swych kieszeniach, a potem składać na dłoni pułkownika to, co każdy mógł dać ze swego przydziału, po jednej lub dwie kule. Brygada była wyposażona w najbardziej lichy sprzęt i małą ilość amunicji.

Scena z dzieleniem się zapasami kuł była dla nas za silna. Nie wstydziliśmy się łez, które jakoś same cisnęły się do oczu. Zdarzenie to zostało zapisane w moim kalendarzu koło daty 13 maja 1940 roku.

* * *

Następnego dnia przyszedł rozkaz załadowania czołgów. W gardzieli trzeciej ładowni umieszczono pięćdziesiąt ton min przeciwczołgowych. Mieliśmy przetransportować z Harstadu do Bodb Gwardią Irlandzką. Olbrzymi chłopcy, każdy dwumetrowego wzrostu.

Wśród sypiących się wokół nas bomb czekaliśmy na rozkaz wyjścia. Zjawiła się wreszcie nasza eskorta - stary destrojer "Wolyerine" i kanonierka "Stork". Podnieśliśmy kotwicę.

Po wyjściu z Harstadu parę razy towarzyszyłem dowódcy gwardii podczas inspekcji rozmieszczonych na "Chrobrym" oddziałów. Dowódca starał się swą troskliwością dodać żołnierzom otuchy. Biorący udział w inspekcjach oficer łącznikowy, kapitan marynarki, który dotychczas zawsze był pełen werwy i dobrej myśli, wydał mi się zgaszony i smutny.

Schodząc z mostku do kabiny jeszcze raz obejrzałem gotowość bojową "Chrobrego". Ludzie przy dziale czuwali. Przy ustawionych na pokładach karabinach maszynowych obsługa gotowa była do otwarcia ognia.

Kapitan pożegnał mnie dobrą radą:

- Spij szybko!

Zbudził mnie dzonek telefonu stojącego tuż przy koi. Pomimo że musiało być już po północy, w kabinie było widno jak podczas pochmurnego dnia - w połowie maja noc na Lofotach prawie nie istniała. Złapałem szybko słuchawkę. W odpowiedzi na moje "tak" - usłyszałem znajome zdanie:

- Jesteśmy atakowani.

W tej samej chwili odczułem wstrząs kadłuba i zaraz po nim drugi.

Zacząłem szybko się ubierać. "Może po raz ostatni?" - pomyślałem. Zamiast półbucików włożyłem buty, szumnie w myślach zwane "wellingtonami", zrobione ongiś przez mistrza gdyńskiego. Wysłane pęcherzami rybimi, miękkie jak rękawiczki, chroniły przed wilgocią i można w nich było wytrzymać wiele godzin; w wypadku wpadnięcia do wody mogły być z łatwością zrzucone z nóg. Wciągnąłem podarowaną przez matkę skórzaną kurtkę podbitą baranami, która już raz uratowała mi życie, złapałem czapkę i ruszyłem na mostek. Po drodze z przyzwyczajenia otworzyłem drzwi łazienki znajdującej się przed kabiną. Okazało się, że łazienki nie ma. Zamiast podłogi widniał ciemny otwór prowadzący w głąb statku.

Wszedłem na mostek. Była dopiero za kwadrans dwunasta. Załoga i wszyscy oficerowie mieli założone hełmy i pasy ratunkowe. Zanim dowiedziałam się, co zaszło, zobaczyłem, że z nadbudówki za trzecią ładownią wydobywają się kłęby dymu i płomienie ognia. Paliła się również nadbudówka tuż za mostkiem, przed trzebią ładownią. W jej gardzieli, wziętej teraz w dwa ognie, znajdowało się pięćdziesiąt ton materiałów wybuchowych w postaci min przeciwczołgowych. Pokłady pokryte były ciałami poległych żołnierzy z obsługi karabinów maszynowych.

Zostaliśmy zaatakowani przez dwa bardzo nisko lecące samoloty. Eskortujące "Chrobrego" okręty wojenne "Wolverine" i "Stork" - jeden przed dziobem, drugi za rufą - były zbyt daleko, by przeszkodzić temu, co się stało. Samoloty lecące na małej wysokości wydały się oficerom dowodzącym obroną "Chrobrego" - angielskimi i nie otworzyli do nich ognia, pomimo bezwzględnej co do tego instrukcji.

Samoloty rzuciły bomby z bardzo bliskiej odległości. Również skutki ognia ich karabinów maszynowych były straszne. Ze znajdujących się na pokładach ocaleli tylko ludzie na mostku, zabezpieczonym dodatkowymi płytami pancernymi i workami z piaskiem. Wybuch bomb na pozór nie wydawał się groźniejszy od tych, które wybuchały koło burt. Huku prawie nie było słychać, odczuwaliśmy jedynie wstrząsy. W tej chwili samoloty zataczały koło z widocznym zamiarem ponownego zaatakowania "Chrobrego".

Podczas całej kampanii norweskiej nie mieliśmy jeszcze na statku tak dużej ilości wojska. Ponieważ żołnierze zaokrętowani byli na krótki przelot Harstad - Bodb, stłoczono ich we wszystkich pomieszczeniach ponad normę.

Patrząc teraz z mostku, nie miałem wątpliwości, że jest to ostatni dzień życia statku, którego bohaterem - zgodnie z tradycją - będzie jego kapitan. Stał teraz na skrzydle mostku, rozważając sytuację. Zwróciłem uwagę na dziwną dekorację czapki kapitana. Oprócz złotych palm na daszku miała dodatkowe - srebrne - z prawej strony na samej krawędzi. Były bardzo twarzowe. Przypomniały nai się wszystkie podróże z nim na żaglowcu szkolnym "Lwów", od chwili gdy się zjawił w szkole z półdyplomem Akademii Górniczej. Nazwisko swe wywodził od Deja z Oczakowa. Sądząc po jego wyglądzie, gdyby żył przed kilkoma wiekami, dowodziłby całą Ordą Oczakowską i zasłynąłby jako "sokół stepów Akermanu". Stanęły mi w pamięci lata spędzone wspólnie na szlakach naszych pierwszych transatlantyków. Z zazdrości dokuczaliśmy mu słowami piosenki: