Выбрать главу

Gdy się chciało wyrazić najwyższy podziw, zadowolenie, zachwyt, adorację, uwielbienie i w ogóle wszystko co było pozytywne, dobre, miłe, przyjemne, mogło to być wyrażone jednym zdaniem: O! MU -KU-RU!

Przeciwieństwem było wszystko to, co niedobre, złe, zepsute, gorzkie, brzydkie, niesmaczne, rozpaczliwie nieprzyjemne, godne pożałowania, beznadziejne, co wyrażało żal lub sytuację bez wyjścia - na to się mówiło z bardzo rozmaitą intonacją: A! MOJ-KA-KA!

Jeśli nie było to ani jedno, ani drugie, można było skwitować sytuację powiedzeniem: NO KUCZIWA.

Oznaczało to: nie wiem, nie rozumiem, nie umiem, nie potrafię, nie mam o tym najmniejszego wyobrażenia, nie mam o tym pojęcia, nie dam ci odpowiedzi, radź sobie sam, uważaj jak lepiej.

Tym językiem mogli porozumiewać się z Bosmankiem tylko ci, których sam tego nauczył. Słowo takie powiedziane przez tego, którego Bosmanek sam osobiście nie wtajemniczył w znaczenie tych wykrzykników, było uważane za wielki nietakt.

Jeśli była uroczystość, rocznica, podniesienie bandery na "Lwowie", rocznica przejścia równika, wówczas można było usłyszeć marsze w wykonaniu żaglomistrza i Bosmanka. Żaglomistrz grał na harmonii ręcznej, Bosmanek używał wyłącznie murzyńskiego tamtamu, przeważnie była to duża pokrywa od głównego kotła, w którą uderzał marszpiklem lub fitem. W dniach powszednich oba te narzędzia służyły do robienia splotów na linach stalowych i włókiennych. Trudno było powiedzieć, kto grał lepiej. Obaj byli artystami. Większość z nas uważała, że Bosmanek jest mistrzem nad mistrzami. Wielu ludzi potrafi mistrzowsko grać na harmonii, ale wydobyć odpowiednie dźwięki, w których czuło się rytm całej Afryki, na to trzeba było spędzić przynajmniej kilkadziesiąt lat na żaglowcach, i to znaczną część przy wybrzeżach Afryki lub na jej rzekach.

Zbliżała się Gdynia. Pozostały do obmycia nadbudówki na pokładzie" rufowym, pociągnięte lakierem. Należało to zrobić bardzo delikatnie za pomocą miękkiej nowej "pucboli" i słodkiej wody. Wszystkie szmaty prywatne już dawno zużyliśmy na te potrzeby - w kabelgatach były pustki. Mieliśmy nadzieję, że na pewno Bosmanek ma jeszcze gdzieś pod głową przynajmniej jedną uncję tych bawełnianych odpadków.

Wysłany po nią stanąłem przy koi Bosmanka, który wypoczywał jeszcze po nocnej wachcie.

- Panie bosmanie - zacząłem błagalnie - została do obmycia nawigacyjna, ale nie ma nigdzi ani kawałeczka "pucboli", może pan bosman da jeszcze choć garsteczkę.

Bosmanek siadł na koi i słuchał mojej prośby, kiwając swą okrągłą głową.

- Może pan bosman poszuka jeszcze pod poduszką, może gdzieś zostało trochę niezauważonej "pucboli". Skończylibyśmy sprzątać jeszcze przed śniadaniem. Nawigacyjna aż popielata od soli. Cała nadzieja w panu, panie bosmanie. Żaglomistrz powiedział, że on już nie ma nigdzie i przysłał mnie do pana. Jak pań bosman nie da, to ta nawigacyjna zostanie taka pokryta solą.

Czekałem na skutek mego rozdzierającego przemówienia. W myślach widziałem, jak Bosmanek się przekręca na bok i szuka pod poduszką lub materacem. Nie mógł przecież dopuścić do szorowania lakieru szczotką lub płótnem żaglowym.

Ale Bosmanek siedział nieporuszony. Błękitne jego oczy przestały się uśmiechać. I naraz usłyszałem straszny wyrok:

- A! MÓJ - KA - KA! A! MÓJ - KA - KA! Zabierałem się do wyjścia, gdy usłyszałem głos Bosmanka:

- Czekaj!

W jego oczach zobaczyłem naraz tyle wesołości, że ucieszyłem się na sam widok ich promiennej radości. Pełen ulgi widziałem już Bosmanka przewracającego się na swą "marynarską pierś" i wydostającego z tajemniczego zakątka olbrzymi kłąb pożądanej "pucboli".

Nic podobnego nie nastąpiło.

Bosmanek złapał się za rękaw swej ogromnej nocnej koszuli i po kilku potężnych szarpnięciach cały rękaw zsunął się z atletycznej jego ręki.

Siedział tak w postrzępionej koszuli, uśmiechając się pod wąsem. Podając mi zwinięty materiał powiedział:

- Masz!

Uczułem naraz, że robi mi się koło serca bardzo ciepło i pokochałem Bosmanka tak samo jak "Lwów". Nie mogłem inaczej wyrazić Bosmankowi swego uczucia i wyszeptałem:

- O! MU - KU - RU!

ORNITOLODZY

Silny wiatr dmący z wejścia do Kanału Angielskiego zmusił nasz stary żaglowiec szkolny "Lwów" do rzucenia przy wschodnim wybrzeżu Anglii kotwicy, by przeczekać zmianę kierunku wiatru. Młodsi oficerowie "Lwowa", będący starszymi kolegami uczniów zaokrętowanych na tę podróż, mieli odmienne zdanie co do tego czekania na wiatr aniżeli komendant i starszy oficer.

- Zamiast nudzić się na kotwicy, poszlibyśmy dookoła, to znaczy pomiędzy Szetlandami i Wyspami Owczymi - mówili. - Obeszlibyśmy z daleka cmentarzysko żaglowców, Biskaje, a nie czekali na poniżające dla nawigatora zmiłowanie wiatru.

Tegoroczni absolwenci, którzy odbywali swą ostatnią podróż na białym barku szkolnym, szykując się do egzaminu praktycznego, gorąco popierali starszych kolegów-oficerów.

Podróż "dookoła" Szkocji to jednak szmat drogi, nawet w porównaniu do całej tegorocznej podróży, której terminów musieliśmy dotrzymać. Szliśmy na Morze Czarne do Konstancy, gdzie mieliśmy - na specjalne zaproszenie młodocianego króla Rumunii, siedmioletniego Michała - swą obecnością uświetnić rumuńskie Dni Morza.

To przypadkowe miejsce zakotwiczenia naszego barku szkolnego było wyjątkowo zajmujące, ponieważ wskutek pływów bezustannie zmieniał się tutaj kierunek i szybkość prądu, jak również głębokość, która pozornie nigdy nie odpowiadała głębokości podanej dla tego miejsca na mapie.

W nawigacyjnej uczniowskiej kipiało od wertowania atlasów prądów, tablic pływów, roczników astronomicznych i tablic nawigacyjnych. Każdy absolwent musiał kilka razy przeprowadzić własnoręcznie sondowanie i zanalizować różnicę pomiędzy głębokością podaną na mapie a odczytaną przy sondowaniu. Były to tak zwane ćwiczenia "redukcji sondy" i "zera mapy". Zero mapy - ta tajemnicza nazwa oznaczała poziom morza, do którego odnoszą się głębokości podane na mapie morskiej. Poziom morza zależny od chwilowego pływu. stwarzał warunki do dyskusji, który stan wody uważać za niski, i wobec tego każde państwo morskie uważało za punkt honoru podawać odmienny dla swych wybrzeży ku niewymownej męce uczniów szkół morskich.