Выбрать главу

- Prawdę mówiąc to nie wiem, panie kapitanie - odpowiedział. - Stoję na sterze od zeszłego roku i cały czas trzymam się rufowego światła tego statku, ifctóry idizie przed nami od dnia wczorajszego...

Kapitan puścił mimo uszu ten noworoczny dowcip, ale zanim sternik przystąpił do ściślejszych wyjaśnień, starszy oficer zameldował kapitanowi, że zidentyfikował światło latarni Dager-Ort, niknące prawie z prawej bunty za trawersem. Po chwili drugi oficer wziął namiary ze świateł dostrzeżonych latarń. Z otrzymanej pozycji wynikało, że statek zbliża się do Helsinek, a zapisany w dzienniku port przyjścia Sztokholm został daleko od statku na zachód. Za rufą.

* * *

Podczas drugiej wojny światowej nie istniała prawie żadna większa operacja morska, w której pływające statki naszej Ojczyzny nie brałyby udziału.

Kończyła się właśnie operacja "TORCH" mająca za zadanie oczyszczenie z Niemców Afryki Pomocnej. Poza samymi operacjami, drugim najważniejszym zagadnieniem był dowóz amunicji i żywności. Statki, które skończyły wyładunek przy nabrzeżach afrykańskich portów, musiały natychmiast ustępować miejsca następnym, a same wychodziły z portu na redę, by nie stwarzać skupisk dogodnych do bombardowania. Stawały iż dala od portu, gotowe w każdej chwili wyruszyć po nowe zasoby. Do wybrzeży Afryki przychodziły w olbrzymich konwojach wypchane amunicją, wracały niekiedy samotnie, puste, pod balastami, zmuszone do samoobrony. Nic więc dziwnego, że kapitanowie naszych statków prześcigali się w zdobywaniu najlepszego uzbrojenia przeciwlotniczego. Nie przychodziło to łatwo.

Na jednym z naszych statków zakotwiczonych wówczas u wybrzeży Afryki wszystko już było gotowe do wyjścia w morze. Był to chyba jeden iż najsilniej uzbrojonych statków tego typu, jaki kiedykolwiek istniał podczas tej wojny. Jego kapitan postanowił przetrwać wojnę w oparciu o własną przezorność. Bezpieczeństwo swego statku widział wyłącznie w samoobronie, a ta zależała od ducha bojowego załogi, ilości działek przeciwlotniczych i zapasów amunicji do nich. Kapitan z dumą i humorem pokazywał niewiarogodne wprost ich ilości "wypożyczone" od aliantów. Jeśli ktoś się ze starej załogi statku wykruszył, kapitan gorliwie poszukiwał na ich miejsce "szwoleżerów", uważając że kawalerzyści owiani tradycją sławnych szarż najbardziej w tej chwili nadają się do samoobrony. Byli to ci, którym udało się wydostać z kraju. Statek z wolna przekształcał się w redutę wyposażoną we wszystkie rodzaje broni przeciwlotniczej, które można było na nim zainstalować. Działami dowodzili oficerowie wyspecjalizowani w ich obsłudze. Każdy z oficerów starał się o osiągnięcie jak największej celności oraz wystrzelenia w jak najkrótszym czasie możliwie największej ilości pocisków. Nie było człowieka w załodze statku, który by nie umiał obsłużyć działa lub karabinu maszynowego.

Statek ten płynął przeciwko prądowi. Na ogół wszystkie statki zużywają się i nasączą z biegiem czasu, ale nie ten. Pływająca reduta stawała się coraz nowsza, coraz bardziej odmłodzona. Każda kolizja w konwoju, najmniejsza nieostrożność innego statku przy manewrowaniu podczas trudnych operacji, w których nie udało się uniknąć zderzenia, kończyły się z zasady natychmiastową wymianą uszkodzonych części kadłuba. W wypadku spotkania z wrogiem mały nasz tramp podnosił szybko największą i najpiękniejszą banderę i zlał ogniem wszystkich dział rozstawionych na pokładzie od dziobu do rufy. Nie dopuszczał do siebie żadnego samolotu na odległość nośności swych oerlikonów, hoczkisów i kaemów, do tego wszystkiego okrywał się "aureolą Hohnana", która w postaci rwących się nad statkiem pocisków tworzyła tarczę z ognia. We władaniu tą bronią osiągnięto doskonałość.

Idąc samotnie przez ocean statek ustawicznie zygzakował, by nie stać się łupem niespodziewanej torpedy, a na wynurzony okręt podwodny miał zawsze w pogotowiu całą siłę swego ognia. Sprawność załogi podtrzymywana była świeżymi zawsze zapasami żywności. Kapitan starał się do ostatniej chwili postoju zaopatrywać w świeże pieczywo, jarzyny i owoce. Nawet podczas postoju na kotwicy, jeśli to było możliwe, przywożono prowiant z lądu. Niemałą rolę w podtrzymywaniu sprawności załogi odgrywała również "działalność rozrywkowa". Zajmowały się nią małpy, psy i koty oraz nie wygasający nigdy dobry humor i dowcip kapitana.

Był to ostatni dzień grudnia. Kapitan wrócił z lądu z rozkazem wyruszenia samotnie do Gibraltaru o godzinie dwudziestej drugiej. W porównaniu z Atlantykiem wybrzeże Północnej Afryki w tej chwili było zacisznym miejscem strzeżonym przez olbrzymie lotnictwo i flotę, skoncentrowane do operacji desantowych. W Atlantyku grasowały bezkarnie stada niemieckich okrętów podwodnych, nad Atlantykiem - bombowce o dalekim zasięgu.

Przed wyruszeniem w "punkt" przeznaczenia na Atlantyku należy wypocząć. Jeszcze tę jedną noc można będzie sobie pofolgować i nie wsłuchiwać się z palcami na spustach karabinów maszynowych ł dział w każdy szmer przypominający warkot nadlatującego samolotu. Można będzie nie zygzakować i nie szukać przez lornetki dookoła całego horyzontu peryskopu zaczajonego okrętu podwodnego. Jeszcze przez jedną noc RELAX - coś w rodzaju polskiego - "spocznij". Dziś spotkanie NOWEGO ROKU. Gdzie statek będzie spotykał rok następny? Na razie można i należy dać przed podróżą przez Atlantyk odpocząć nerwom.

Zostało jeszcze parę godzin do wyjścia w morze. Nowy Rok spotka się trochę wcześniej. Nie trzeba brać pilota, można od razu wyruszyć w morze. Statek jest właściwie w morzu, tylko że blisko brzegów.

O godzinie dwudziestej drugiej maszyna gotowa. Rączka telegrafu maszynowego stanęła na "cała naprzód".

Oddzwoniono maszyny - dla tradycji - bo jak w maszynie tak i na pokładzie po zdobytym doświadczeniu obowiązywało hasło "zawsze gotowi". Hasło, dzięki któremu statek zapisał na swym koncie zestrzelony bombowiec i kilka prawdopodobnie trafionych. Kapitan w ten sposób wyrównał swe rachunki za wypożyczone działa i amunicję oraz możność utrzymania statku w pełnej gotowości bojowej i wspaniałej kondycji.

Wszyscy sprawiedliwie i po trochu spotykali Nowy Rok i pełnili służby, które z tej okazji zmieniały się dzisiaj po kilka razy w ciągu godziny. Szybko leciały wachty na spotkanie i po spotkaniu Nowego Roku. Chwilkę na mostku, chwilkę w mesie lub kubryku. W dzienniku okrętowym w odpowiednich rubrykach pisano: "CISZA". Barometr stał wysoko i bez zmian.