Выбрать главу

- Widzi pan, jak się teraz boi, by go nie stracić jak tamtego, nie pozwala mu się oddalić od siebie ani na chwilę. Musi go dosłownie mieć stale pod ręką.

Obiad, podwieczorek i kolacja minęły niepostrzeżenie na słuchaniu odyssei "Kromania" - niezwykłej historii przeistoczenia ze starej poczwatiki w nowego motyla. Jak gdyby usprawiedliwiając tę zaskakującą przemianę pani wtrąciła:

- Za swe odnowienie "Kromań" zapłacił zestrzeleniem niemieckiego bombowca.

Po kolacji odbyła się zapowiedziana kąpiel Monkejka w dużej balii napełnionej ciepłą wodą. Uciecha, w której brali udział wszyscy obecni w salonie. Nie było wątpliwości, iż Monlkejek zadowolony, że tylu ludzi nim się interesuje, popisywał się, jak tylko potrafił. Od czasu do czasu tylko z niepokojem patrzył, czy kotek leży na kolanach jego opiekunki.

Największym wyczynem Monkejka było długie nurkowanie, a potem pływanie prawie że pod wodą. Wyglądało to tak, jak gdyby Monkejek gonił kogoś pad wodą, biegnąc tuż przy ścianie balii cały zanurzony. Rodzinny ten niemal seans zakończyło wycieranie się Monkejka i jego kolacja, a potem układanie się do snu z kotkiem w ramionach.

Niepostrzeżenie mijały godziny. Naraz znajomy głos syren przypomniał wszystkim, gdzie jesteśmy. Momentalnie cała obecna na statku załoga znalazła się na stanowiskach i zajęła miejsca przy swych działkach.

- Wszystkich działek nie mogę im tutaj demonstrować - mówił kapitan - boby mi zazdrościli. Jeśli uda im się pochwycić któryś z bombowców w smugę światła, to wprawiam się w strzelaniu do celu.

Z pokładu widać było rozjaśnione smugami świateł reflektorów niebo, pękające pociski i łuny nad płonącymi dzielnicami domów. Był to "conocny" obraz Londynu.

Słuchając codziennie huku wybuchających bomb, z których każdy mówił o czyjejś śmierci, widząc co noc czerwone łuny pożarów, zaczynało się powoli rozumieć sens napisów na każdym niemal sklepie w Londynie: BUSLNESS AS USUAL. Interes - jak zwykle.

Tak. Na świecie istnieje wyłącznie interes.

* * *

Wygodnie ułożony w fotelu dalekobieżnego i hermetycznie zamkniętego autobusu wracałem w kilka lat po wojnie z wizyty u Monkejka i jego opiekunów. Z pędzącego autobusu podziwiałem krajobraz, w którym kiedyś blade twarze wycięły w pień czerwonych braci. To tutaj musiał kiedyś na mustangu galopować Winnetou - czerwono-

skóry gentleman i tylu wielkich wodzów przybranych w orle pióra. Z tomahawkiem i łukiem polowali na bizony, a potem bohatersko walczyli przeciwko białym twarzom, które przyjechały ich mordować.

Ci bohaterowie z lat dziecinnych przypomnieli mi teraz pobyt w Szkole Morskiej w Tczewie. Przypomniał mi się kapitan "Kromania", który podczas pobytu w tej samej szkole w Tczewie z zapałem oddawał się zabawom w Indian. Był w nich nawet głowaczem szczepu Złotej Strzały.

Był to szczep odważny i bitny, zamknięty w murach tczewskiej szkoły marzył o wydostaniu się na ocean. W gadzinach wolnych od nauki szczep wypuszczał się na wyprawy łowieckie wąwozem, nad którym położona była Szkoła Morska. Na dnie wąwozu leżały długie, nie kończące się szyny, a po nich Od czasu do czasu przebiegały stalowe rumaki bladych twarzy. Dla bladych twarzy był to po prostu ekspres WARSZAWA-GDAŃSK. My jednak widzieliśmy stalowego potwora, który biegnąc przez wąwóz przecinający naszą prerię straszył stada bizonów. A bez bizonów czerwonym braciom groził głód. Szczep Złotej Strzały zapałał więc wielkim gniewem przeciwko bladym twarzom i ich stalowym rumakom. Postanowili co tydzień zabijać jednego stalowego rumaka. Ten "krwawy" akt obrony i zemsty dokonywał się w każdą sobotę. O śmierci swej co prawda nie wiedział ani rumak, ani jego jeździec. Stalowego rumaka można było uśmiercić jedynie trafiając go w opancerzone serce przez otwór w kominie. Nad wąwozem przerzucone były mosty, a to w znacznym stopniu ułatwiało zadanie. Czerwony brat, któremu udało się w wyznaczonym dniu trafić w serce rumaka bladych twarzy, zgodnie z rytuałem był przez pozostałych braci fetowany przez cały wieczór. Broń, kule i ich użycie były, i pozostały, tajemnicą szczepu Złotej Strzały.

I oto teraz po trudach wojny wódz szczepu Złotej Strzały osiadł w puszczy, w której kiedyś mieszkali czerwoni bracia. Przybyłem do ach wigwamu na skraju puszczy o zachodzie słońca. Zastałem Złotą Strzałę i jego sąuaw pogrążonych w wielkim smutku: Monkejek, który brał udział w tylu odpartych nalotach bombowców i myśliwców na "Kromań", w tylu konwojach i desantach - pozostawił swych opiekunów w głębi amerykańskiej puszczy, a sam odszedł do Krainy Cieniów. Zabrakło im naraz miłego towarzysza życia, który w najbardziej trudnych warunkach i pełnych napięcia sytuacjach wojennych potrafił nieświadomie podtrzymywać konieczną wówczas równowagę duchową i dobry humor.

Po osiedleniu się w puszczy Złota Strzała na wzór bladych twarzy zakupił rumaka stalowego do karczowania puszczy. Całe dnie on i jego sąuaw spędzali na przemian na grzbiecie stalowego potwora, karczując dziewiczy grunt pod pola uprawne. Siali potem na nich kukurydzę i ogórki. Jedną z największych teraz trosk obojga było, by ogórki z ich plantacji rosły proste. Prosty ogórek wart był dwa centy. Krzywe nie miały żadnej wartości.

Siedząc w pędzącym autobusie snułem dalej wspomnienia o obecnych kłopotach kapitana "Kromania" i o samym "Kromaniu".

"Kromań" znany był z opisów i opowiadań w całej flocie alianckiej. Wiadomo było wszystkim, że zaatakowany przez samoloty podnosił najnowszą i największą polską banderę i zmieniał się w morskiego jeża, którego kolce stanowiły pociski wielu działek umieszczonych w ten sposób, że "Kromań" nie posiadał nie strzeżonego przez kolce miejsca. Żaden samolot nie potrafił przedrzeć się przez tę zaporę. "Kromań" miał na swym koncie jeden na pewno zestrzelony samolot, wiele uszkodzonych, a ile było takich, które nie ośmieliły się go zaatakować? Statki innych bander, znajdujące się w jego towarzystwie podczas nalotu, zmuszał własną brawurą do naśladowania i każdemu statkowi narzucał swą dewizę: WALCZ!