Выбрать главу

Z Australią wiązało się jeszcze inne miłe wspomnienie, zupełnie odmienne. Ofiarowano tam Deyowi małego popielatego koalę, zwanego niedźwiadkiem australijskim. Przywiązał się bardzo do małego stworzonka i musiał stoczyć ze sobą wielką walkę, by go nie zabrać jako współlokatora. Przeważyło dobro niedźwiadka. Zwierzątko na pewno męczyłoby się bardzo w dusznej kabinie statku zmieniającego stale warunki klimatyczne od obszarów podzwrotnikowych do podbiegunowych. Po oddaniu małego koali na ląd przed opuszczeniem Australii otrzymał innego koalę - ale wypchanego.

Wspomnienia te znakomicie skróciły oczekiwanie na moment akcji pod Scapa Flow. Sprawność "Batorego" we wszystkich dotychczasowych wyprawach spowodowała, że powierzono mu wypróbowanie nowej taktyki inwazyjnej.

Na "Batorym" nakazano bezwzględną ciszę. Zabroniono nie tylko palić, ale nawet myśleć o paleniu. Ogień żarzących się papierosów mógł zdradzić obecność statku na wodach otaczających wyspę, na którą miano wysadzić desant. Do wyspy należało podejść w nocy i to jak najbliżej, by ułatwić łodziom z komandosami szybkie dojście do brzegu. Rozkazy wydawano szeptem. Wyprawa ta przypominała Deyowi wycieczkę Kimicica za mury Częstochowy. Pomimo że była tylko ćwiczeniem, jej sprawność miała być oceniona przez króla, premiera i zespół sztabów, który ją opracował.

Zakotwiczenie pomiędzy wyspami Flotta i South Walls odbyło się z głuszeniem wszelkimi sposobami szczęku wychodzącego z kluzy łańcucha kotwicznego.

Uda się - czy nie?

Asystenci nawigacyjni szeptem przekazywali sobie otrzymane rozkazy i meldunki.

Wśród ciszy i zaciemnienia opadły lekko na wodę łodzie desantowe. Ruchome widma komandosów zlały się w ciemne plamy, które jak niknące cienie wsiąkały w czerń brzegów. Stojący na mostku "Batorego" kapitan i oficerowie wpatrzeni w fosforyzujące strzałki zegarów czekali na wynik akcji.

Dla wskazania miejsca postoju "Batorego" wracającym komandosom, o oznaczonej godzinie zapalono cztery pionowo umieszczone nad sobą czerwone światła. Zmiana prądu pływowego zaczęła jednak odwracać "Batorego" przeciwną burtą do lądu. Kapitan kazał więc przenieść światła rozpoznawcze dla komandosów na prawą burtę. Asystent pokładowy, porucznik Wojciech Żaczek, powtórzył szeptem otrzymany od kapitana rozkaz sternikowi. Sternik zebrał zwoje kabla umówionego sygnału i idąc przez sterówkę zawadził nimi o linę wyrzutni, która błyskawicznie odpaliła FLARĘ.

Z sykiem wzbiła się w niebo świetlna smuga i po chwili zawisło na spadochronie jasno płonące światło.

Na oświetlonej przez flarę przestrzeni znaleźli się i Jerzy VI, i "Batory". Dey widzi to wszystko niby w jasny słoneczny dzień i szepce, jak zawsze w najtrudniejszych chwilach życia: "Raz maty rodyła". Sternik, gdyby był Japończykiem, prawdopodobnie popełniłby już harakiri, ale że był Polakiem, więc zdał się na nasze "jakoś to będzie" i "trudno".

Porucznik Żaczek chętnie udusiłby sternika, że nie posłuchał jego rady, by przenieść kabel przez dach sterówki. Wysoko nad "Batorym" płonąca flara wspaniale oświetliła postacie artylerzystów gotowych na pokładzie do akcji. Kapitan nie mógł na razie przedsięwziąć nic innego niż nawigacyjne przeczekanie - do chwili wyświetlenia "jasnej" sytuacji. "Widziało mu się", że wycieczka została wykryta i cała akcja Opaliła na panewce", a uczestnicy wycieczki "wybici co do nogi". Za chwilę zabłysną reflektory obrony wybrzeża i trzymać już będą stale w swych smugach światła statek i łodzie komandosów. Cały plan tej wspaniale zaimprowizowanej inwazji, w połowie świetnie wykonanej, został zniszczony. Dey licząc minuty, które pozostały do opadnięcia flary, czuł na swych barkach ciężar odpowiedzialności za losy wojny.

Wreszcie flara opadła do morza. Nastał po jej zagaśnięciu niewymiernie długi czas wyczeikiwania, ciszy i ciemności. Nic się jednak nie działo z tego, co przewidywał kapitan. Nie zabłysły światła reflektorów i nie zawyły syreny alarmowe. Nie padł ani jeden strzał. Była czarna cisza.

Na mostku zjawił się angielski oficer łącznikowy. Na wadzie można było dostrzec cienie zbliżających się łodzi desantowych z komandosami.

Z tym oficerem angielskim łączył Deya przyjazny, a nawet serdeczny stosunek. Na temat flary nie mógł jednak teraz z nikim rozmawiać. Oficer łącznikowy zniknął w ciemności. Zza burt statku wynurzyły się kadłuby powracających na swe stanowiska łodzi. Już wszystkie są na miejscu. I znów długie minuty oczekiwania.

Na mostku pojawił się ten sam oficer łącznikowy.

- Wszyscy komandosi wrócili - melduje kapitanowi i jednocześnie przekazuje mu miłą nowinę: - "Batory" bardzo dobrze doszedł do wyznaczonej dla wysadzenia desantu pozycji, rekordowo szybko wysadził grupę desantową. Vinnie zadowolony.

Nawet ta wiadomość nie potrafiła wywołać u kapitana zwierzeń na temat flary.

* * *

Od tej próbnej inwazji na Scapa Flow "Batory" wpisywał na kartę historii wojny miejscowości, w których znalazł się z desantem - Arzeu, Les Andalouses, Sycylia, Salerno, Anzio. Nie potrafiły one jednak zatrzeć w pamięci kapitana flary pad Scapa Flow.

Przez pokłady "Batorego" przechodziły zastępy białych i czarnych wojowników. U tych ostatnich portret króla Stefana Batorego umieszczony w hallu statku cieszył się największym szacunkiem. Czarni rycerze, jeśli byli na służbie, mijając portret wielkiego króla stawali przed nim na baczność i prezentowali broń, tak jak to robią przed pałacem Buckingham w Londynie gwardziści, tupiąc przy tym głośniej od nich - uważali widocznie, że im głośniej tupią, tym większe oddają honory królowi. Wolni od służby czarni wojownicy padali przed portretem króla na kolana, bijąc czołem o pokład u jego stóp.

W tym wirze zmagań losy wojny uczyniły "Batorego" flagowym okrętem dowódcy francuskich sił zbrojnych, generała de Lattre de TasBigny. Rutyna dnia i dyscyplina na statku osiągały coraz większą doskonałość. Zapał załogi "Batorego" dorównywał zapałowi szwoleżerów sipod Somosierry. Jej karność i obowiązkowość kształtowały się na tych samych zasadach, o jakich pisał w swym regulaminie jazdy Jan Kozietulski, dowodzący szarżą szwadronu; analizując stosunek oficerów do żołnierzy twierdził między innymi, iż "surowość zwykle jest dowodem własnego braku wychowania, niszczy poczucie honoru, które winno być podstawą ducha żołnierskiego".