Misk dokładnie wiedział, gdzie kto śpi. Nawę? jak kto śpi. Jefden z oficerów zażartował sobie z Miska, nęcąc go kawałkiem banana i zapraszając na swe kolana. Gdy Misk skoczył, by się na nich usadowić, oficer rozsunął kolana, Mtók trafił w próżnię i wylądował na pokładzie. Niedźwiadek bardzo się wówczas obraził. Tejże samej nocy posłyszeliśmy okropny ryk dochodzący z kabiny tego oficera. Oficer ten sypiał ze stopami nie okrytymi kocem. Misk zakradł się do niego i uciął go w wielki palec u nogi.
Gorsza kara spotkała księdza. Ksiądz przyłapanemu na gorącym uczynku darcia w bibliotece książek Miśkowi posmarował sokiem od fajki nos - najczulszy organ Miska - by go oduczyć tak barbarzyńskiego "czytania" książek. Od tej chwili Misk księdza nie widział. Po prostu ksiądz stał się dla Miska powietrzem. Zwyczaje księdza były również dobrze znane Miśkowi. Misk cierpliwie czekał do niedzieli. W niedzielę zjawił się na mszy. Spokojnie doczekał błogosławieństwa i w momencie gdy ksiądz trzymał w obu rękac'h monstrancję, wyskoczył spod ławek i dopadł księżowskicK kostek. Według kalkulacji Miska musiało to być najczulsze miejsce a SsięHza. To co pożniej nastąpiło, może byłoby zabawne, gdyby nie powaga chwili...
Szczęściem w pobliżu siedział przyjaciel Miska od drzemSi i Misk dał mu się wziąć na ręce. Ale był tak rozżalony, że długo jeszcze piszczał, jak gdyby Się skarżył, że nie pozwolono mu odpłacić pięknym za nadobne.
Po trawersacie oceanu mieliśmy nadzieję, że uda nam się zdobyć dla Miska towarzyszkę życia, ale w Kolumbii nie mogliśmy jej wyszukać i naszego ulubieńca czekało starokawalerstwo. Misk stawał się opryskliwy. W tym czasie zaprzyjaźnił się z Majorem.
Major piastował na Białej Fregacie godność intendenta. Major był chodzącym żywym przysłowiem, że "milczenie jest złotem". Usłyszenie jego głosu należało do rzadkości, a jeśli mówił, to tak cicho, że trzeba było się domyślić, że mówi. Zasłaniał sobie jeszcze usta ręką i miał tak zawstydzony wyraz twarzy, jak gdyby chciał nim przeprosić, że w ogóle ośmielił się mówić. W kabinie Majora było zawsze cicho, a na biurku leżało kilka książek przeważnie historycznych i przeważnie z okresu wojen napoleońskich. Major w chwilach wolnych od zajęć żył w epoce sprzed stu kilkudziesięciu lat. Każdą najbłahszą uprzejmość w stosunku do swej osoby nagradzał uśmiechem zażenowania, jak gdyby go spotkał największy zaszczyt i jak gdyby trzymał się zasady, że jeśli w drodze przez życie ktoś poda bezinteresownie szklankę czystej wody, należy to uważać za' akt' niezwykłej łaski i nigdy niczego od nikogo nie żądać.
Po kilku miesiącach wspólnej pracy ź Majorem zacząłem się w duchu dziwić, w jaki sposób Major wydawał komendy, dowodził... Zapytać go o to wprost nie śmiałem, ale od kolegów dowiedziałem się, że Major nigdy majorem nie był.
Tytuł Major, który nosił - oznaczał zupełnie coś odmiennego niż tytuł wojskowy i został mu jednogłośnie nadany przez kajutkompanię w uznaniu jego wyższości, coś w rodzaju doktoratu honoris causa, ale w tym wypadku należało to chyba tłumaczyć jako - homo sapiens maior.
- To z wojskiem Major nic wspólnego nie miał? - zapytałem.
Tu dopiero aureola Majora zajaśniała w całej pełni.
Legenda o nim przypisywała mu wymarsz w pierwszej czwórce z Oleandrów i udział we wszystkich najcięższych bojach bez noszenia w tornistrze nie tylko buławy marszałkowskiej, ale nawet słowa "dziękuję". Tak przywykł śpiewać "idzie żołnierz borem lasem, przymierając z głodu czasem", że wierny słowom piosenki dotarł aż do Białej Fregaty, którą uważał za swoją ziemię obiecaną i największą nagrodę za swój trud żołnierski. Z imieniem - Pan Tadeusz - przyjął od Mickiewicza cały jego romantyzm wyznając na co dzień wskazania Ksiąg narodu polskiego i pielgrzymsiwa polskiego.
W kabinie Major siadywał zazwyczaj sam, podczas gdy duch jego maszerował po całym świecie zaciągając się do coraz to innego pułku
polskiego, by podziwiać blaski i cienie gwiazdy Napoleona. Spokój w kabinie Majora nie uszedł uwagi Miska. Gdy już nigdzie Misika nie można było odszukać, oznaczało to, że milcząco dotrzymuje towarzystwa Majorowi.
Po powrocie do kraju Major stawał się coraz bardziej zakłopotany i zatroskany, aż wreszcie oznajmił w kajutkompanii, że trzeba sprowadzić weterynarza, bo Misk jest chory. Wielomówność Majora w tym wypadku była wyrazem wielkiej troski. Po południu zjawił się weterynarz. Oględziny chorego Miska odbyły się na rufie w nawigacyjnej. Weterynarz stwierdził wrażliwość na zmiany temperatury, przeziębienie i coś jak gdyby nosaciznę. Miśkowi należało dać zastrzyk zapobiegawczy.
Major przy pomocy oficerów przytrzymał Miska i straszna igła pogrążyła się w drgającym i przerażonym niedźwiadku.
Misk drżał cały, ale nie pisnął.
Po zabiegu Misk był przeświadczony, że należy mu się za to jakieś wielkie zadośćuczynienie, pomimo że zdawał sobie sprawę, iż nie został umyślnie skrzywdzony. Zadośćuczynienie musiało przyjść szybko, by uspokoić rozżalone niedźwiedzie serce. Misk wolno wyszedł z nawigacyjnej, zszedł na pokład główny i pomaszerował prościutko do kuchni. Kucharz i piekarz znajdowali się w kuchni, gdy na progu ukazał się Misk. Było coś tak groźnego w jego wyglądzie, że obaj tylko w milczeniu przyglądali się, gdy Misk wszedł na stół kuchenny i zasiadł przy salatereczce z ananasami. Wzrok Miska mówił: "Jeśli który z was ruszy się z miejsca lub będzie usiłował mi przeszkodzić - zginie".
Misk, paraliżując wzrokiem kucharza i piekarza, zjadł nie śpiesząc się zawartość salaterki i z pełnym przeświadczeniem, że mu się to słusznie należało, powoli zszedł ze stołu i powędrował do kabiny Majora.
Kucharz był tak zdumiony, że dopiero po jakimś czasie zdecydował się pójść zameldować Majorowi, że Misk zjadł deser dla kajutkompanii.
Major twierdził, że nie miał wątpliwości, iż Misk doskonale rozumiał, o czym mówi kucharz, (ponieważ bardzo uważnie popatrzył na kucharza, gdy ten wymówił słowo "Misk", a potem "zjadł ananasy". Major wyjaśnił kucharzowi, że Misk zachorował i że zjedzone owoce dopomogą mu przezwyciężyć chorobę. Mówiąc to pogładził Miska, który, po otrzymaniu rozgrzeszenia w tej postaci, zamknął oczy i wyciągnął się jeszcze wygodniej na koi Majora, jak gdyby chciał powiedzieć, że nie raczy nawet zwracać uwagi na "skarżycieli".