Выбрать главу

Tak przetrwali całą kampanię francuską. "Dzieci" wyglądały wyjątkowo zdrowo i różowo. Chłopcy twierdzili, że troska o "nasze dzieci" pozwoliła całej kompanii zachować równowagę i pogodę ducha na co dzień i w każdej sytuacji na froncie, który każdego dnia był gdzie indziej. Zabawa ta przeszła do legendy.

* * *

Niestety, wkrótce musiałem rozstać się z Majorem. Okazało się, że po uderzeniu głową w burtę łodzi ratunkowej, gdy spadłem do niej przy opuszczaniu "Piłsudskiego", mam skrzep w głowie. Bóle się odnowiły i znów znalazłem się w szpitalu^ tym razem w Bromsgrow pod Birmingham. Bezowocne leczenie zakończyło się uśpieniem mnie na okres dwóch tygodni. Po tym zabiegu odechciało mi się spać - jak mi się wydawało - na zawsze.

Wróciłem do Szkocji, w której Major udawał, że żyje. Otrzymałem propozycję pójścia na "Wigry" w charakterze kapitana. Propozycja ta podobała się i mnie, i Majorowi. Gdy pilnie przygotowywaliśmy się, by pójść na ten statek, lekarze doszli do przekonania, że kapitan, który nigdy nie śpi, może okazać się zbyt uciążliwy dla załogi. Nie otrzymałem prawa pływania i wobec tego wylądowałem na stanowisku inspektora szkoleniowego w Ministerstwie Żeglugi w Londynie.

Zadaniem inspektora było wyszkolenie odpowiedniej ilości ludzi potrzebnych do utrzymania naszej istniejącej floty na Zachodzie i zdolnyćh do obsadzenia przewidywanej w najbliższym oKresie powojennym floty o tonażu sześciuset tysięcy. Trzeba było w tym celu wykształcić odpowiednią ilość nawigatorów, mechaników okrętowych, radiotelegrafistów, inżynierów budowy okrętów i maszyn okrętowych oraz myśleć o oficerach rybołówstwa, a przede wszystkim zaopatrzyć wszystkich w polskie -podręczniki fachowe; natychmiast dokończyć rozpoczęte już dokształcanie uczniów z "Daru Pomorza" w Southamp-ton, wybrać spośród pływających marynarzy najbardziej doświadczonych, z długoletnią praktyką i przeszkolić ich na oficerów nawigacyjnych i mechaników okrętowych. Należało zatem zorganizować nową szkołę morską.

Naturalnie ściągnąłem do Londynu Majora. Znów byliśmy razem. Przystąpiliśmy do rozglądania się w posiadanym "materiale" na statkach.

Major w Londynie "stworzył" kartotekę załogową. Była ona jego dzieckiem i to bardzo mądrym. Przewidując trudności w odnalezieniu się ludzi zgubionych w tej nowej wędrówce narodów, wpisywał (do kartoteki każdego człowieka, który postawił stopę na pokładzie polskiego statku, nie mówiąc już o wydarzeniach i historii samych statków.

Kartoteka Majora rosła w błyskawicznym niemal tempie i wkrótce zajmowała już pół stołu, przy którym tkwił Major z miną natchnioną tak, jak gdyby siedział przy najwspanialszym instrumencie muzycznym. Obok kartoteki stała maszyna do pisania. Dziwnym trafem przywędrowała razem z nami do Firth of Forth, a potem po długiej wędrówce znalazła się znów w rękach Majora. Zamknięta w małym, kwadratowym pudełku stalowym była chlubą naszej techniki krajowej, a dla Majora - relikwią.

Milczący zawsze i zażenowany Major wciągał do pokoju każdego, kto przybył ze statku, i zaczynał skrupulatnie wypytywać o wszystkich ludzi, którzy przez ten statek 'przeszli. W ten sposób Major stał się najbardziej cenionym źródłem wiadomości o ludziach kiedykolwiek mających do czynienia ze statkiem polsikim. Jeśli Major miał na twarzy tajemniczy uśmiech, to wiadomo było, że przed chwilą ktoś dzięki jego kartotece odnalazł szukaną osobę - tylko dlatego, że osoba ta "ręką dotknęła burty polskiego statku".

W kartotece Majora znalazły się nie tylko fakty dotyczące statków polskich. Nie mogąc brać czynnego udziału z bronią w ręku, Major wolny czas poświęcał zbieraniu wiadomości o walkach polskiego żołnierza w drugiej wojnie światowej porównując je do walk z epoki napoleońskiej. Spisywał je w kartotece pod tytułem Somosierra. Jak twierdził, nie był to jego pomysł. Historycy wojen napoleońskich używali nawet terminów - Somosierra kawalerii, Somosierra piechoty.

Major przyjął za Skalę porównawczą Somosierrę z dnia 30 listopada 180Ś roku. Nikt jej chyba nie prześcignie. Pozycja nie do zdobycia, a stosunek sił w ludziach i ognia - nie mający równego sobie. Walka prowadzona bez zaskoczenia. Stu dwudziestu szwoleżerów uzbrojonych w szable uderza w biały dzień na cztery baterie, po cztery działa każda, ustawione w wąwozie na załamaniach drogi wiodącej w górę. Droga jest tak wąska, że szwoleżerowie mogą nacierać tylko w szyku po czterech w szeregu. Zbocza wąwozu" i baterie obsadzone przez dziewięć tysięcy ludzi wrogiej piechoty. Cała droga pod obstrzałem. Zdobycie tej pozycji nie do zdobycia trwało niepełne osiem minut.

Za Somosierrę piechoty, ciekawą ze względu na udział eskadry okrętów angielskich, uważał Major bitwę o fort nadmorski Fuengirolli w dniu 15 października 1810 roku. Załoga fortu składała się ze stu pięćdziesięciu ludzi czwartego pułku piechoty pod dowództwem kapitana Młokosiewicza. Przeciwko bateriom angielskim na lądzie i na okrętach wojennych załoga posiadała dwie duże armaty i dwa małe działka. W fortecy było brak żywności i wody. Gdy od strony lądu zbliżyła się kilkutysięczna armia angielska pod dowództwem lorda Blayneya, kapitan Młokosiewicz nie stracił ducha. Odmówił kapitulacji. W nocy fort otrzymał pomoc w sile siedemdziesięciu ludzi. Anglicy rozpoczęli bombardowanie. Oblężeni zrobili wycieczkę, zdobyli główne baterie i wysadzili kesony z amunicją oraz zatopili jeden z okrętów wojennych. Druga wycieczka i pomoc w ilości dwustu ludzi tego samego pułku skończyła się zepchnięciem Anglików do morza i zmuszeniem ich do ucieczki na okrętach. Załoga fortu zdobyła pięć dział i dwustu jeńców, wśród nich dowódcę, lorda Blayneya.

Męstwu i poświęceniu ówczesnych Polaków zawdzięczamy honorową dla nas tradycję, przechowywaną w pułkach angielskich, które do dziś szczycą się, że "miały honor walczyć z Polakami".

Niepopularność udziału wojsk polskich w walkach w Hiszpanii nie wyidawała się Majorowi słuszna. Była to wojna ze starym ustrojem, za wypaczenie hasła "za waszą wolność i naszą" nie ponosiły odpowiedzialności legiony. Powtórzyło się to samo, co się działo we Włoszech, gdy musiano w nowo utworzonej Republice Rzymskiej zastąpić żołnierzy francuskich karnym i powszechnie szanowanym żołnierzem polskim. W dniu 3 maja 1798 roku trzy kolumny legionów Dąbrowskiego wkroczyły do Rzymu na Kapitol. Tego ducha w wojsku polskim należało tłumaczyć różnicą stosunku oficerów do żołnierzy. W wojskach, przeciwko którym walczyli legioniści, panowała fryderykowska zasada, "iż koniecznym jest, aby żołnierz prosty lękał się więcej swoich zwierzchników aniżeli niebezpieczeństwa, na które się go wystawia, inaczej bowiem bić się nie zechce - albo ucieknie".