W.F.
Poniedziałek, 12 XII 1938 r.
Rano przebieramy się w "tropiki" i z wychowawcą i instruktorem maszerujemy czwórkami na plac ćwiczeń. Urządzają dziś dla nas defiladę Pułku Szkoły Podchorążych USA.
Gdy wchodzimy na plac, z trybun witają nas gromkie oklaski. Stajemy w dwuszeregu obok sztandaru amerykańskiego, dalej nasi oficerowie w asyście wyższych oficerów USA.
Na placu jest orkiestra i dziesięć kompanii piechoty. W ciemnozielonych mundurach, furażerkach i białych rękawiczkach kompanie stoją naprzeciwko nas.
Zaczyna się musztra i ćwiczenia z bronią. Wygląda to bardzo efektownie, zupełnie inaczej niż u nas. Następuje popis orkiestry, marsz z wspaniałym "tamburmajorem" robiącym cuda ze swą buławą i wreszcie kompanie ruszają do defilady.
Na pięć metrów przed nami pada komenda "baczność, na prawo patrz!" Idą w szyku po dwunastu w szeregu. Sztandar pułku i USA po środku, przed każdą kompanią proporczyk. Przed nami chylą się kolejno proporczyki, salutują nas szablami oficerowie, a wreszcie i sztandar pułku opada w dół przed skromnymi kadetami polskiej Szkoły Morskiej, którym się nie marzyło, że będą im oddawać takie honory.
Kurtuazja amerykańska wprawiała nas wszystkich w zdumienie. Wszędzie w mieście pozdrawiano nas polskim "dzień dobry". Dzieci na
ulicy wołają na nas "Polacco".
W.F.
Sobota, 17 XII 1938 r.
Dziś odjazd o godzinie trzeciej. Już o godzinie dwunastej gromadzą się tłumy, policji pełno. Samochody zajmują wielką przestrzeń na kei. Wstęp na statek tylko dla zaproszonych gości. Otrzymujemy mnóstwo prezentów w postaci bombonierek i wielkich serc z cukru, książek, czasopism ilustrowanych i innych drobiazgów.
O godzinie trzeciej goście schodzą z "Daru". Są tak wzruszeni, że większość z nich płacze, na brzegu też pochlipują.
Odbijamy. Stoję na sterze. Gdy rufa odchodzi od kei, Komendant daje rozkaz: "na wanty". Uczniowie i jungowie wbiegają na maszt i na cześć Mayaguez krzyczą trzy razy "niech żyje".
Komendant krzyczy wciąż przez tubę podziękowania do powiewającego chusteczkami tłumu. Dajemy salut syreną i banderą.
Wokół nas mnóstwo motorówek odprowadza "Dar" daleko w morze. Jadą obok burt i wiwatują na naszą cześć.
Zegnaj, Puerto Rico, żegnaj, Mayaguez!
W.F.
Ale najwięcej miejsca w ich sercach i myślach zajmował "Dar". Miłość do niego przewija się przez wszystkie kartki "ZNÓW RAZEM" - u wszystkich roczników.
Czy pamiętacie ostatnie dni sierpnia 1939 roku?
Byliśmy na naszym kochanym "Darze". Kochanym - tak dopiero teraz widzimy, jak drogi był dla nas. Tych kilka jego fotografii, które nam zostały po długiej tułaczce, wiszą dumnie na ścianach naszych pokoi. Na honorowych miejscach.
M.K.
Był jedynym żaglowcem, który w XX wieku odbył podróż naokoło świata, był jednym z dwu żaglowców szkolnych, które pod żaglami przeszły najburzliwsze na Świecie miejsce - Cape Horn (drugim był żaglowiec japoński). Podczas zlotu bałtyckich statków szkolnych w roku 1938 w Sztokholmie został uznany za najczystszy i najlepiej urządzony, a jego załoga za najlepiej wyszkoloną.
W.F.
"Dar Pomorza" był żywą skarbnicą tradycji 'morskich, których większą część otrzymał w spadku od swego poprzednika, polskiego barku szkolnego „Lwów" i które pieczołowicie przechowywał i krzewił wśród swych wychowanków.
Wszyscy, którzy przeszli twardą szkołę, na żaglowcu, tworzą wśród innych marynarzy jakby odrębną grupę, jakby rodzinę.
W.F.
Dopiero teraz wiemy, jak wiele on dla nas znaczył. Bo statek można pokochać tak, jak można pokochać przyjaciela czy piękną dziewczynę. [...] Czy pamiętacie, ile razy oglądaliśmy jego dumną sylwetkę czy to na redzie w Gdyni, czy to w wielu innych zagranicznych portach, gdzie spełniał swe podwójne posłannictwo - szkolenie przyszłych oficerów i propagandę Polski na morzu. Spełniał to posłannictwo dobrze.
[...] Wystarczy przypomnieć opinię komendanta norweskiego statku szkolnego: komendant powiedział, że w ciągu swej czterdziestoletniej praktyki na morzu nie spotkał tak utrzymanego i pięknego statku.
Musieliśmy Cię zostawić - stoisz samotny i opuszczony, lecz wrócimy po Ciebie. Wrócimy na pewno i oddamy Cię w ręce następców, abyś spełniał swą misję dalej - szkolił oficerów i rozsławiał imię Polskiej Marynarki Handlowej na wodach całego świata.
M.K.
Pierwsze wrażenia z tego, co posłyszeli o walkach na Wybrzeżu, wyrazili następująco:
Wystarczy przypomnieć bohaterską postawę naszych oddziałów w okolicy Gdyni, których część wznowiła tradycje kościuszkowskie i poszła do ataku na gniazda karabinów maszynowych z kosami. Dowódca obrony Wybrzeża pułkownik Stanisław Dąbek widząc, że sytuacja jest beznadziejna, wydał rozkaz do żołnierzy: „Nie mamy już nic do bronienia ale mamy jeszcze nasz honor żołnierski, a tego będziemy mogli jeszcze zawsze bronić choćby gołymi rękami".
Krew tych bohaterów zmieszała się z falami Bałtyku, dokumentując raz jeszcze przed całym światem, że Polska bez niego istnieć nie może.
JEŻ
W drodze do Szkocji, gdy byliśmy jeszcze w wolnej Norwegii, chłopcy trafili na wyświetlany w kinie film - niemiecki reportaż o wojnie:
Boże! To o nas. O Polsce. Widzimy sylwetki tak dobrze znane - nasza kawaleria szarżuje na tanki, piechota idzie na bagnety. To bój! Serca zaczynają bić żywiej. Oni się biją. Może to nieprawda, że się skończyło. Może to tylko propaganda niemiecka wyimaginowała zwycięstwo nad Polską?...
Obrazek się zmienia. W okopach nasza piechota, a na nią zbity wał tanków. Boże, cóż może zrobić ta garstka ludzi przeciw tej masie żelaza?
A potem defilada. Na tej samej drodze, gdzie zawsze odbywały się defilady naszego wojska. Na ulicach pustki. Po drodze suną kolumny morderców.
To wy strzelaliście do kobiet i dzieci. Wy mordowaliście nasze matki i siostry...
To już koniec. Ludzie wychodzą. My jeszcze siedzimy. Podchodzi do nas jakaś pani z mężem i pyta: panowie Polacy?" Potem padają słowa współczucia. Och Boże! Jak one pieką. Pięści zaciskają się kurczowo...
"Co panowie zamierzają robić?"
Jak to co? Walczyć!
Walczyć wszędzie. Na morzu, lądzie i w powietrzu i nie spocząć dopóty, dopóki krzywdy nie zostaną pomszczone.
Jeszcze Polska nie zginęła, dopóki chociaż jedno serce polskie bije w piersi, dopóki chociaż jedna kropla krwi płynie w żyłach.