Выбрать главу

Pod artykułem widnieją inicjały W.K.

- Gdyby Józef Wybicki w roku 1797 nie napisał słów hymnu, zrobiliby to nasi chłopcy - mówił Major dołączając artykuł do swojej kartoteki.

Po przybyciu pięciu naszych statków do Firth of Forth ci uczniowie, <dla których nie znaleziono przydziałów, zostali odesłani na ORP "Gdynia". Oto dalsze ich przygody w chronologicznym układzie według pisma "ZNÓW RAZEM":

Pozostaliśmy bez przydziału przy marynarce wojennej na ORP "Gdynia". Początkowo prace nad przygotowaniem okrętu do przyjęcia marynarzy z innych statków zajmowały nam czas i nie pozwoliły myśleć zbyt wiele o sobie. Nadszedł czas, że praca się skończyła. Marynarze przyjechali. A co z nami? Myśl ta zaczęła nas gnębić coraz więcej. Ogarniać nas zaczęło zniechęcenie. Wreszcie sądziliśmy, że nie potrzeba tu nas i że jesteśmy po prostu intruzami. Tak minęły blisko trzy miesiące. Część poszła do marynarki wojennej. (...] Wreszcie spełniły się nasze serdeczne życzenia. Po wielu staraniach i gorących - prośbach zostaliśmy wyekspediowani do Francji, aby zasilić szeregi świeżo tworzącej się Armii Polskiej.

Motorówka odbija od okrętu... Wolno kieruje się ku brzegowi. W ciemności nocy ginie szary cień "Gdyni", a z nim zaciera się cała przeszłość ponurej bezczynności.

(...)

* * *

Po zaokrętowaniu na statek idący do Cherbourga takie były wśród "naszych dzieci" nastroje:

Im bliżej lądu francuskiego, tym więcej słyszy się rozmów na temat naszych przyszłych losów. Jeden chciałby pójść do lotnictwa, drugi do broni pancernej, inny znów do artylerii. Nawet każdy z nas uważa swój rodzaj broni za najlepszy na świecie i stara się gorąco, by pozostali zgłosili swój akces tam, a nie gdzie indziej. Ostatecznie pierwsze miejsce w konkursie rodzajów broni zajęło lotnictwo, jako najbardziej odpowiadające naszemu usposobieniu i temperamentowi. Głównym naszym zamysłem było jednakże nierozłączanie się pod żadnym pozorem. Tego co prawda nikt nie poruszał, ale tylko dlatego, że to wynikało z naszego koleżeństwa. Przecież już od kilku lat nie rozstajemy się prawie wcale - razem spędziliśmy wesołe lub mniej wesołe chwile, tym bardziej więc teraz, gdy przed nami stała walka o Ojczyznę, nikt inaczej nie mógł myśleć.

Spoza mgły zaczęły się wynurzać zabudowania Cherbourga.

JEŻ

W Cherbourgu "nasze dzieci" wsiadły do pociągu, który ich przywiózł na małą stacyjkę kolejową:

Na tym dworcu oczekiwał nas stary podoficer. Udajemy się za nim do Dowództwa Polskiego Obozu. Po drodze spotykamy wiele kompanii naszej piechoty, która zapamiętale ćwiczyła szermierkę. Mieli co prawda stare jednostrzałowe karabiny z roku 1874 i byli ubrani we francuskie, a więc podarte i niejednolite, mundury, ale wywarli na nas imponujące wrażenie. Przecież to byli nasi przyszli koledzy po fachu, a do tego mieli za sobą polską kampanię.

Następnego dnia rano dowiadujemy się, że z lotnictwa nic nie będzie. Polacy piloci i tak nie mają maszyn, więc nie ma celu tworzenia nowych kadr. Wobec tego, po poruszeniu wszelkich możliwych i dostępnych dla nas sprężyn na terenie obozu, postaraliśmy się o przydział do artylerii przeciwlotniczej, ponieważ jest to jedyna broń, której znajomość może się nam zawsze przydać na statkach handlowych.

Młodsi koledzy udali się do kawalerii zmotoryzowanej, która to broń bardzo im się podobała. Przypomina ona coś z tradycji polskiego rycerstwa XVII wieku, z tą różnicą, że poszła drogą wynalazku i konie zamieniła na motory.

JEŻ

Chłopcy rozbici na grupy znaleźli się w rozmaitych formacjach. Oto urywek wspomnień jednego z tych, którzy trafili do słynnego Cotąuidan, wojskowego obozu szkoleniowego dla Polaków:

Po krótkiej przerwie dostajemy się pod komendę innego ^pana" i rozpoczyna się musztra piesza. Ćwiczenia te, podczas całego naszego pobytu we Francji, polegały jedynie na salutowaniu w miejscu i w marszu oraz na zwrotach, ponieważ dostarczenie karabinów było we Francji zupełnie wykluczone. Mieliśmy co prawda kilka starych gratów, ale i te zostały nam w końcu odebrane i - jak fama głosi - wysłano je na obronę linii Maginota...

JEŻ

Ci co trafili do baterii przeciwlotniczych, tak opisują swe przeżycia:

Ćwiczyliśmy trochę na starym sprzęcie francuskim, nie mogliśmy jednak doczekać się chwili, kiedy wreszcie dostaniemy broń na własność.

Alarmująca wiadomość. Niemcy zajęli Calais. Linia oporu biegnie wzdłuż Sommy. Zorganizowano i wyposażono naprędce dwie baterie - przeciwlotniczą i przeciwpancerną. Wyjechali. Następne dwie baterie wyjechały w jakieś dwa tygodnie później, nie dojechały...

Musiały wycofać się pod granicę hiszpańską.

(...)

Rozbite wojska francuskie cofały się bezładnie. Niemcy nie brali już kh nawet do niewoli. Cofali się każdy na "swoją rękę". Kilku chłopców usiłowało w ten sposób przedostać się do któregoś z portów:

Wieczorem mieliśmy lekki nalot lotniczy. Obserwowaliśmy walkę samolotów. Ze też nie chcieli przyjąć nas do lotnictwa.

Po kilkunastu minutach bombardowanie ustało. Weszliśmy do miasteczka. Przykry przedstawił się nam widok. Ulice pełne stłuczonego szkła, domy w gruzach, zniszczone samochody... a nad tym wszystkim unosiły się gęste tumany duszącego ceglanego kurzu. Postanawiamy jak najszybciej przejść przez to miasteczko.

- Tadek, patrz, ale ten dom "zrobili" - mówię.

Podchodząc "niby do motorówki wymanewrowałem tak, że ostry przybój posadził jacht na piasek. Rozkładamy ramiona i tłumaczymy po francusku, że niestety nie możemy jechać. Hiszpan wścieka się, ale w końcu widząc, że jacht faktycznie leży na burcie na brzegu, rezygnuje wydając jakieś instrukcje.

Gdy po dwóch dniach wyjaśnień załoga jachtu dowiedziała się, że że ma być internowana, zdecydowała się, na ucieczkę.

Trzeba wiać!

Wiemy to wszyscy dobrze, ale nikt, niestety, nie wie jak. Arabi pilnują nas ciągle, a stała wartą z karabinem uniemożliwia jakiekolwiek próby ucieczki. Przy tym dwóch z nas ciągle trzymają na lądzie jako zakładników.

Przygotowujemy się jednak do ucieczki. Arabowie mimo zakładników zorientowali się, że coś jest nie w porządku. Krzyczą z lądu, nakazując przybić bliżej brzegu.