Oba te wycinki wraz z listem Martina dałem Ziernowowi już w samolocie. Zajmowaliśmy coś w rodzaju osobnego przedziału, wysokie oparcia foteli izolowały nas od siedzących przed nami ł za nami pasażerów. Osowieć i Rogowin mieli przylecieć do Paryża w dwa dni później, w dniu otwarcia kongresu, my zaś lecieliśmy wcześniej, by wziąć jeszcze udział w konferencji prasowej naocznych świadków działalności obłoków, a także po to, by spotkać się z amerykańskimi naukowcami z Mac Murdoch, którzy nie podzielali poglądów admirała Thompsona i którzy po odlocie admirała z Antarktydy mieli jeszcze wiele okazji obserwowania gości z kosmosu. Skończyliśmy właśnie jeść śniadanie, które podano nam zaraz po starcie z lotniska S żeremie tiewo, na pokładzie panowała cisza, w dobiegającym z zewnątrz cichym miarowym huku silników tonęły wszystkie inne dźwięki prócz szelestu przeglądanych gazet i prowadzonych półgłosem rozmów naszych najbliższych sąsiadów. Podczas kiedy Ziernow czytał drobno zapisane arkusiki, raz jeszcze zastanawiałem się nad tym wszystkim, co w liście Martina było dla mnie niejasne.
Czym się różnią jego „wilkołaki” od tamtych pamiętnych sobowtórów? Spróbowałem ułożyć w myślach listę ich cech: puste oczy, nierozumienie wielu spośród zadawanych im pytań, automatyzm ruchów i działania, brak poczucia czasu graniczący z innym niż ludzkie widzeniem świata – „wilkołaki” nie widziały słońca, błękitu nieba, nie dziwił ich widok zapalonych latarń na ulicach. Nie miały właściwej człowiekowi pamięci – to nie było tak, że dziewczyna Martina nie poznała go, ona go po prostu nie pamiętała. Kule z pistoletu Martina, które przeszyły ciało policjanta, nie uczyniły sierżantowi żadnej krzywdy, a zatem także wewnętrzna struktura „wilkołaków” była inna niż struktura wewnętrzna człowieka. Najwyraźniej tym razem obłoki nie kopiowały ludzi, a jedynie tworzyły roboty zewnętrznie podobne do ludzi, ale zaprogramowane tylko w określonych granicach. Mamy więc pierwszy orzech do zgryzienia: dlaczego uległa zmianie metoda modelowania i o ile uległa zmianie?
Ale prócz ludzi obłoki modelowały także przedmioty. Duplikat naszej amfibii śnieżnej był pełnowartościowy. Pełnowartościowe również były przedmioty w mieście Martina. Napoje chłodzące dawały się pić, papierosy można było palić, samochodami można było jeździć, a pociski z automatów policji nawet przebijały kamienie. Domy miały prawdziwe drzwi i okna, w prawdziwych barach kawowych sprzedawano prawdziwa kawę i pełnowartościowe parówki, a właściciel prawdziwej stacji benzynowej sprzedawał pełnowartościowy olej i jak najprawdziwszą benzynę. A jednocześnie te jak najprawdziwsze samochody niczym widma pojawiały się na prowadzącej przez miasto szosie, brały się znikąd, z pustki, a na drugim krańcu tej szosy niknęły równie widmowo w takiej samej pustce zmieniając się w nicość, w tuman kurzu wzniesionego przez koła, które jeszcze przed sekundą mknęły po asfalcie. I nie wszystkie drzwi w domach prowadziły dokądś, niektóre z nich wiodły do nikąd, za nimi była ta sama pustka, ale nieprzenikalna i czarna jak sprasowany dym. A zatem także przy modelowaniu materialnego środowiska człowieka zastosowano jakiś inny system, w jakiś sposób to środowisko ograniczający. Otóż i następny orzech do zgryzienia: dlaczego zastosowano inny system, w jakim celu to zrobiono, na czym polegają owe ograniczenia?
Już w drodze powrotnej z Mirnego do Moskwy Ziernow liczył się z możliwością zastosowania innego systemu modelowania. Czy to był właśnie ten system, który opisywał Martin?
– W pewnym sensie – uznał po namyśle Ziernow. – Najwyraźniej obłoki tworzą różne modele na różne sposoby. Pamiętacie tę purpurową mgłę w samolocie – nie widziało się wtedy sąsiadów? W wypadku Sand City nie wiemy nawet, czy mgła była tam podobnie gęsta. Dziennik pisze, że powietrze było czyste i przejrzyste, a tylko zabarwione czy też podświetlone czerwono. A zatem zapewne i rodzaj modelu związany jest z gęstością i konsystencją owego gazu. Sądzę, że ludzie z widmowego miasta Martina są ludźmi w znacznie jeszcze mniejszym stopniu niż pasażerowie naszego samolotu-sobowtóra. Spróbujmy się w tym zorientować. Pamiętacie, jeszcze w Karaczi mówiłem, że ludzie w naszym samolocie byli wymodelowani nie w całej swojej złożoności biologicznej, ale tylko w pewnej specjalnej funkcji. Całe skomplikowane życie psychiczne człowieka było wyłączone, prze’ kreślone, nie było bowiem potrzebne twórcom modelu. Ale pasażerowie lecący naszym samolotem to przecież nie byli zwyczajni pasażerowie „Aerofłotu”. Czyż łączyła ich tylko wspólna podróż? O, nie, łączyło ich wiele innych rzeczy – wspólnie przeżyty rok, praca, przyjaźnie albo konflikty, plany na przyszłość, marzenia o rychłym już spotkaniu z bliskimi, z rodzinami. Wszystko to rozszerzało i komplikowało ich funkcję pasażerów. Więc i twórcy modelu musieli zapewne komplikować swój model, wprowadzić do niego jakieś komórki pamięci, zachować z oryginałów jakieś procesy myślowe. Sądzę, że w bliźniaczym samolocie toczyło się życie podobne jak w naszym.
– Albo powtarzało się tam życie naszego samolotu, jak z zapisu magnetofonowego – powiedziałem.
– Nie sądzę. Oni tworzą model a nie szablon. Nawet w mieście Martina toczące się tam życie nie było odtworzeniem tego z rzeczywistego Sand City. Na przykład to policyjne polowanie. Ale zwróćcie uwagę na to, że ludzie w tym modelu miasta jeszcze bardziej różnią się od prawdziwych ludzi. Odtworzona zostaje tylko naga funkcja – przechodzień idzie, gość w barze bawi się, kierowca prowadzi wóz, sklepikarz sprzedaje albo zachwala swój towar, kupujący kupuje albo nie chce kupić. I to już wszystko. Przy tym nie są to kukły. Potrafią myśleć, kojarzyć, działać, ale tylko w granicach wyznaczonej funkcji. Proszę powiedzieć kelnerce w barze wymodelowanego miasta, że waszym zdaniem parówki wyglądają podejrzanie. Kelnerka odpowie wam natychmiast, że konserwowe parówki się nie psują, że puszka otwarta została przed piętnastoma minutami, ale jeśli wolicie, może ona wam podać zamiast parówek befsztyk, wysmażony albo krwisty, jaki wolicie. Może nawet z wami poflirtować, może żartować, jeśli jest dowcipna – wszystko to zawiera się w jej funkcji zawodowej. Właśnie dlatego nie przypomniała sobie Martina, on nie wiązał się bezpośrednio z jej pracą w barze.
– Ale dlaczego przypomnieli sobie o nim policjanci? – zapytała Irena. – Nie obrabował banku, me próbował okraść przechodniów i nie boksował się po pijanemu na ulicy. Gdzież tu związek z funkcją?
– A pamiętacie ten wycinek z gazety? Kiedy zapadła mgła, pobito jakiegoś nowojorskiego adwokata. Policja przyjechała za późno i niestety nie znalazła już sprawców pobicia. Czy zwróciliście uwagę na to „niestety”? Policja wiedziała oczywiście, kto jest sprawcą, ale bynajmniej nie miała zamiaru go ująć, Dlaczego jednak nie miałaby wyszukać jakichś „zastępców” sprawców? Jakichś pijaków albo włóczęgów? Na to właśnie nastawieni byli policjanci. W rzeczywistym Sand City nie znaleźli nikogo stosownego. W wymodelowanym mieście nawinął im się Martin i jego towarzysze.
– Chciałbym być na jego miejscu – powiedziałem z zazdrością.
– I dostać kulę w łeb? Pociski były przecież jak najprawdziwsze.
– Martin też miał jak najprawdziwsze. A może bujał?
– Nie sądzę – powiedział Ziernow. – Po prostu obrażenia, które byłyby groźne dla człowieka, nie są groźne dla tych manekinów. Bardzo wątpię, czy ich organizmy podobne są do ludzkich.
– A oczy? Oni przecież widzieli Martina.
– Oczy również mieli nie takie jak ludzie. Widzieli Martina, ale nie widzieli słońca. To nie były takie oczy jak nasze. Były bowiem zaprogramowane do działania tylko w ciągu jakiejś wymodelowanej godziny. Sam czas również był modelowany. A także samochody, które przejeżdżały przez miasto, wymodelowane były w ruchu tylko w granicach takiego samego wycinka czasu i przestrzeni. Stąd właśnie brało się to, że w mieście-bliźniaku pojawiały się z nicości i znikały w nicości. Krzyżówka, co? – roześmiał się.
– Kamuflaż – dodałem – taki sam, jak ich domy. Z zewnątrz niby ściana jak ściana, a wewnątrz – pustka. Czarne nic. Chciałbym to zobaczyć na własne oczy – westchnąłem. – Lecimy tam jako naoczni świadkowie, a tymczasem guzik widzieliśmy.