Выбрать главу

Rozległy się oklaski, klaskało również „anty-ja”.

– Brawo, Borysie Arkadiewiczu! Oto analiza godna uczonego. Nic się w niej nie da podważyć. Rzeczywiście jestem modelem, tyle że doskonalszym niż wy, twory przyrody. Już to Jurkowi powiedziałem. Bez trudu odbieram impulsy wysyłane przez komórki jego mózgu, czyli mówiąc przystępniej znam każdą jego myśl i mogę w taki sam sposób przekazywać mu swoje myśli. Pamięć mam też nie taką jak wy, jak ludzie.

Irena od razu to zrozumiała; w tej sprawie także popełniłem błąd, nie potrafiłem tego ukryć. Rzeczywiście pamiętam dokładnie wszystko, co robił, mówił i myślał Anochin przez całe swoje życie, zarówno w dzieciństwie, jak wczoraj i dziś. Nie tylko to zresztą. Pamiętam także wszystko, co Anochin ostatnio usłyszał i przeczytał, innymi słowy, całość otrzymanych przezeń informacji o „różowych obłokach” i o stosunku ludzi do ich pojawienia się na Ziemi i do ich działalności. Znam na pamięć wszystkie wycinki o paryskim kongresie, które przestudiował Anochin, mogę zacytować słowo w słowo każde przemówienie z kongresu, każdą uwagę, każdą kuluarową rozmowę, która w taki czy inny sposób dotarła do Anochina. Pamiętam wszystkie jego rozmowy z wami, Borysie Arkadiewiczu, zarówno te, które odbyliście w świecie rzeczywistym, jak i te, które prowadziliście w świecie zsyntetyzowanym. A co najważniejsze wiem, do czego ma służyć ta moja superpamięć i jaki to ma związek z powtórną syntetyzacją Anochina.

Teraz patrzyłem na niego nieomal z wdzięcznością. Zniknął mój prześladowca, zastąpił go przyjaciel, rozmówca i przewodnik w nieznane.

– A więc od samego początku wiedział pan, że to pan jest syntetyzowany? – zapytał Ziernow.

– Oczywiście.

– Czy wiedział pan, jak i kiedy pana zsyntetyzowano?

– Niezupełnie. Od pierwszej chwili, kiedy ocknąłem się w kabinie „Charkowianki”, byłem Anochinem, ale wiedziałem zarówno to, że Anochin istnieje niezależnie ode mnie, jak i o tym, co nas obu od siebie różni. Byłem inaczej zaprogramowany i miałem inne funkcje.

– Jakie?

– Tę przede wszystkim, by się tu zjawić i opowiedzieć wam.

– O czym?

– O tym, że powtórna syntetyzacją Anochina pozostaje w związku z otrzymanymi przez niego i opracowanymi przez niego informacjami o tym, jaki jest stosunek ludzkości do fenomenu „różowych obłoków”.

– Czemu wybrano w tym celu właśnie Anochina?

– Może dlatego, że był on pierwszym człowiekiem, którego świat psychiczny przybysze zbadali.

– Powiedział pan: „może”. Czy jest to tylko pański domysł?

– Nie, to przejęzyczenie. Wiem o tym z całą pewnością.

– Od kogo pan się o tym dowiedział?

– Od nikogo. Po prostu – wiem.

– Co to znaczy: „po prostu”? Z jakich źródeł pan się dowiedział?

– Te źródła są we mnie. To jest coś takiego jak pamięć genetyczna. O bardzo wielu rzeczach wiem ot po prostu tak, znikąd. Na przykład o tym, że jestem modelem. O mojej superpamięci. O dwóch Anochinach. O tym, że powinienem nagromadzić, a potem przekazać wszystkie informacje, jakie uda mi się zebrać.

– Komu przekazać?

– Tego nie wiem.

– Przybyszom?

– Nie wiem.

– Nie mogę się połapać w tych pańskich „wiem” i „nie wiem” – ton Ziernowa zaczynał zdradzać niezwykłe u niego zdenerwowanie. – Dajmy spokój mistyce.

– Cóż to za mistyka? – uśmiechnął się wyrozumiale mój sobowtór. – Wiedza jest to ilość i jakość otrzymanej i opracowanej samodzielnie informacji. Moja wiedza jest po prostu zaprogramowana. I to już wszystko. Tę moją wiedzę nazwałbym subwiedzą.

– Może raczej podświadomością? – poprawił go Ziernow. Moje „anty-ja” nie przystało jednak na tę poprawkę.

– Czy ktoś zbadał procesy zachodzące w podświadomości? Nikt tego jeszcze nie zrobił. Moja wiedza jest niepełna, ponieważ nic mi nie mówi o źródłach, z których została zaczerpnięta, niemniej jest to jednak wiedza. Co to jest szybkość subświetlna? Jest to prędkość nieco tylko mniejsza od prędkości światła. Podobnie i moja subwiedzą jest jak gdyby negatywnym odpowiednikiem mojej superpamięci.

– A co wie pan poza tym, że jest pan modelem? – zapytała nagle Irena.

Wydało mi się, że widzę w lustrze, jak się uśmiecham z jakąś arogancją i wyższością. Ale to oczywiście był on. I to on z równą arogancją odpowiedział:

– Wiem na przykład to, że kocham panią równie mocno jak Jurek Anochin.

Wszyscy oprócz mnie się roześmiali. Ja się zaczerwieniłem. Nie wiem dlaczego właśnie ja, a nie Irena. A Irena powiedziała:

– Syntetyczna miłość. Zapadło milczenie.

– Pan jest jak bańka mydlana – powiedziała Irena i w jej głosie usłyszałem litość. – Om dmuchną i z pana nie zostanie ślad.

– Ja jednak przeczuwam coś… Ja wiem, że będzie inaczej.

– Że co będzie?

– Że będę żył poza psychiką Jurka Anochina – po raz pierwszy mój sobowtór zamyślił się, rozmarzony, może nawet nagle zasmucony. – Chwilami wydaje mi się, że już tak żyję. To jest tak jak z wieloma innymi zaprogramowanymi sprawami. Jestem na przykład przekonany, że najbliższe prawdy było na paryskim kongresie wystąpienie tego autora książek fantastycznonaukowych. Albo inny przykład – jestem pewien, że domysły Ziernowa dotyczące kontaktów są słuszne. Odnoszę także wrażenie, że niezupełnie nas rozumieją. Kiedy mówię „nas”, mam na myśli nas, ludzi, nie gniewajcie się o to, ale nie jestem przecież „różowym obłokiem”. Odnoszę wrażenie, że niejedno w naszym życiu ii w naszej psychice jest dla nich jeszcze niejasne, że wymaga dalszych badań, że te badania będą jeszcze kontynuowane. Nie pytajcie, gdzie i jak będą kontynuowane – tego nie wiem. Nie pytajcie mnie o to, co się dzieje pod kopułą – nie wiem, nie widziałem tego. A właściwie widziałem to ale oczyma Anochina. Jedno tylko wiem na pewno – skoro tylko opowiem wam to wszystko, wyłączą się zaprogramowane funkcje. Przepraszam za błędy w terminologii, nie jestem cybernetykiem. A wtedy zostanę odwołany – uśmiechnął się. – Już mnie wzywają. Żegnajcie.

– Odprowadzę cię – powiedziałem.

– Ja też – poderwał się Wano. – Chciałbym jeszcze raz zobaczyć „Charkowiankę”.

– Nie ma już „Charkowianki” – Jurij Anochin-2 otworzył drzwi na pomost. – Nie odprowadzajcie mnie. Wiecie przecież, co się ze mną stanie, Jurek to już nawet sfilmował – uśmiechnął siłę ze smutkiem. – Na razie jestem jeszcze człowiekiem i taka ciekawość byłaby dla ranie przykra.

Wyszedł i już zza drzwi pokiwał mi ręką.

– Nie bądź na mnie zły, stary, za tę mistyfikację. Możesz mi wierzyć, że jeszcze sobie porozmawiamy. Ile dusza zapragnie – uśmiechnął się i zniknął za drzwiami.

NA ZAWSZE!

Nikt nie zrozumiał jego ostatnich słów, nikt nie chciał się odezwać pierwszy, kiedy wyszedł. Tchnienie śmierci, która czyhała gdzieś nie opodal na lodowej szosie, owionęło jak gdyby nas wszystkich. Cokolwiek dałoby się powiedzieć o modelowaniu i o syntetyzacji, był to jednak człowiek!

– Szkoda – westchnął wreszcie Totek – z pewnością już nadlatują…

– Daj spokój – przerwała mu Irena. – Nie trzeba…

Ale nie musieliśmy już milczeć.

– A ja cię z początku nie poznałem, Jurku – przyznał się strapiony Wano. – Tamten wydał mi się bystrzejszy.

– Wszystkim się wydał – wtrącił Diaczuk, nie wiadomo czy ironicznie, czy z zachwytem. – Pamięć miał jak Biblioteka Narodowa. Z taką pamięcią tylko żyć, nie umierać!

„A on na pewno tak chciał żyć…”.

Pomyślałem. On odpowiedział mi:

– A ja to, twoim zdaniem, co? Ja i teraz bardzo chcę żyć.

Wszystko to słyszałem w głębi mej świadomości. Nie majaczyłem, niczego nie zmyślałem, nie. Ja po prostu słuchałem.

– Gdzie teraz jesteś? – zapytałem go, także w myśli.

– Na szosie lodowej. Dokoła jest biało. Ale nie ma tu śniegu.

– Boisz się?

– To przecież nie jest śmierć tylko przejście do innej formy istnienia. To jest jak sen.

– Sen się kiedyś kończy. Twoje sny także?

– Tak. Moje sny też kiedyś się kończą. Budzę się wtedy.