– Zdrowie naszego gościa! – powiedział Ian Drummond, unosząc kieliszek. – Niestety, to ostatnia nasza wspólna kolacja tutaj i po raz ostatni siadamy teraz wokół tego stołu z profesorem Hastingsem. Oczywiście jestem pewien, że spotkamy się wkrótce, bo świat robi się coraz mniejszy i coraz częściej przeprawiamy się z kontynentu na kontynent, żeby spotkać starych znajomych i przyjrzeć się ich nowym osiągnięciom. Piję za zdrowie naszego gościa i za to, abyśmy mogli jak najczęściej odwiedzać jego wspaniałą pracownię, czytać jego mądre wykłady i podziwiać wielkie osiągnięcia jego, jego znakomitych kolegów i jego ojczyzny, tak zasłużonej dla nauki!
Wszyscy unieśli kieliszki do ust. Pijąc, Alex nie mógł oprzeć się wrażeniu, że chociaż toast Iana był pełen szczerej serdeczności, to jednak na dnie jego kryła się nutka ironii. Ale jeżeli nawet profesor Hastings odkrył ją, nie dał tego po sobie poznać. Uniósłszy kieliszek, podziękował za gościnę i życzył obu uczonym szczęśliwego ukończenia dzieła, na które, być może, czeka cały świat, chociaż nie zdaje sobie jeszcze z tego sprawy. To też było bardzo miłe i nastrój robił się coraz lepszy. Nawet milczący Sparrow usiłował powiedzieć kilka miłych słów odjeżdżającemu Amerykaninowi. A siedząca obok niego Lucy, która z bezradnym, czarującym uśmiechem pozwalała to jemu, to siedzącemu po drugiej jej ręce Filipowi Davisowi kroić sobie jedzenie, błysnęła kilka razy tak świetnym odezwaniem się, że Alex mimo woli spojrzał na nią z niedowierzaniem. Wydało mu się, że jest dobrym psychologiem i przeważnie na pierwszy rzut oka umie ocenić, kim jest i co potrafi świeżo poznany człowiek. Tymczasem Lucja Sparrow ukazywała się w coraz to innym świetle. Spojrzał na jej męża. To była jeszcze jedna zagadka. Ten krępy, silny, prawdopodobnie nieco ograniczony poza swoją specjalnością człowiek i ona! Co ich połączyło? Czy kochała go? Na pewno. Nie wyszła przecież za mąż dla majątku, bo sama musiała zarabiać znakomicie. Nie pociągnęła jej sława, bo, być może, była nawet sławniejsza niż on. Jej efektowne operacje i wielka uroda były ciągłym tematem reportaży fotograficznych i wzmianek prasowych. Na kongresach medycznych otaczał ją rój kolegów i sprawozdawców. Sam widział wiele tych zdjęć. Jeżeli nie była tak popularna, jak siedząca naprzeciw niej Sara Drummond, to trudno było przecież porównywać rozgłos, jaki daje scena, z tym, jaki daje zacisze sali operacyjnej. Więc skąd wziął się w jej życiu Sparrow? A może po prostu pokochała go, bo właśnie taki człowiek był jej przeznaczony do kochania? W końcu on, Alex, bardzo często widywał miłość dwojga zupełnie odmiennych pozornie ludzi. Ale że Sparrow, mając taką żonę, mógł wdać się w romans z kim innym, a w dodatku z żoną przyjaciela, z którym razem pracował? Spojrzał na Sparrowa, który w tej chwili rozmawiał przyciszonym głosem z Lucy, ostrożnie poprawiając jej obsuwającą się z ramienia chustkę. To były właśnie te dziwne sprawy rodzaju ludzkiego, niewytłumaczalne porywy, bezsensowne upadki, tragiczne bezdroża, na które wchodzą nawet najrozumniejsi. Dlatego życie niosło w sobie zawsze element niespodzianki. Spojrzał na Sarę. Przechylona lekko w lewo, mówiła właśnie do Amerykanina. „Nie, nie dziwię się Sparrowowi… – pomyślał Alex. – Nie dziwiłbym się nikomu. Ale Ian? Nie wierzę, żeby Sparrow miał być jedyną cudzołożną radością jej życia. Ta kobieta żyje, jak chce, i bierze, co chce. Ale zdaje się, że kocha tylko mojego poczciwego Iana. Jeżeli on się nigdy nie dowie, będzie do końca życia szczęśliwy. Ale jeżeli się dowie przypadkiem?…” Znał Iana. Wiedział, że mogłoby mu to złamać życie. Naprawdę je złamać. Nie ma nic okropniejszego niż zawiedziona ufność naprawdę ufnego człowieka. Ale Sara też chyba o tym wiedziała… „Niech będzie ostrożna! – pomyślał. – Niech, na miłość boską, będzie ostrożna!” Uśmiechnął się w duchu, jak zawsze, kiedy łapał się na swoim, wynikającym z doświadczenia, cynizmie. Ale życzył im obojgu jak najlepiej i był przeświadczony, że jedyne, co tu było możliwe i konieczne dla zachowania ich szczęścia, to jej ostrożność.
Sara mówiła właśnie.
– W Nowym Jorku będziemy występowali w marcu, więc jeżeli będzie pan w mieście, proszę koniecznie mnie odwiedzić.
– A w jakich sztukach będzie pani występowała? – zapytał Hastings. – Uprzedzam, że teatr nie jest najmocniejszą stroną mojej edukacji.
– W Hamlecie będę grała Ofelię, w Makbecie lady Macbeth, a w Orestei Klitajmestrę.
– Naprawdę! – Lucy uniosła głowę. – To wspaniale! Nigdy tego nie widziałam na scenie, a zawsze tak bardzo chciałam zobaczyć. W dodatku z tobą. Czy gracie wszystkie trzy tragedie Orestei razem?
– Ze skrótami. W każdym razie ja gram wszystko, co Ajschylos napisał o królowej.
– Czy umiesz już rolę? – Lucy była wyraźnie zaciekawiona.
– Tak… – Sara zawahała się. – Nie tak, żeby móc grać, oczywiście, ale umiem ją od lat.
– Niech nam pani powie jakiś fragment! – poprosił Hastings.
– Tak, zrób to! – Drummond był wyraźnie zadowolony. Alex przyglądał mu się, patrzącemu na żonę rozkochanym, spokojnym spojrzeniem.
– Och, przecież nie teraz… – Sara zaśmiała się i zarumieniła ciemnym rumieńcem dziewczynki, której nauczycielka każe wyrecytować wiersz przed całą klasą.
– Oczywiście, że teraz, kochanie! – Drummond ujął jej dłoń. – W końcu ja też w ten sposób może cię usłyszę. Żyjąc tu, zupełnie nie zdaję sobie sprawy, że mam żonę aktorkę. Widziałem cię na scenie parę razy w życiu. Zrób to, Saro.
– Och, jeżeli ty tak mówisz… – i uśmiechnęła się do niego, jak gdyby chciała powiedzieć, że wystarczy, aby on tego zapragnął, a będzie recytowała w płonącym domu i na dnie morza.
Przymknęła na chwilę oczy. Wszyscy ucichli. Alex spojrzał kątem oka na Sparrowa. Uczony siedział zupełnie nieruchomo. Patrzył w obrus. Lucy położyła nieświadomym i ładnym ruchem zdrową dłoń na jego dłoni. Drgnął. Alex byłby przysiągł, że w tej chwili zatargały nim wyrzuty sumienia, ale równocześnie wiele by dał za to, żeby nie okazywała mu publicznie serdeczności w ten sposób. „Boże, jak musi mu być głupio…” pomyślał i prędko zwrócił oczy ku Sarze, która zaczęła mówić.
Patrzył na nią i nie wierzył własnym oczom. To nie mówiła Sara Drummond, ale ktoś zupełnie inny: dojrzała kobieta, oddychająca jeszcze nierówno po wysiłku i podnieceniu, które niosła ze sobą zbrodnia. Dumna, trochę wzgardliwa, trochę niepewna tego, co przyniesie następna chwila. Ale królowa, pani wielu poddanych, pragnąca mówić spokojnie, lecz zmusić ich do posłuszeństwa i nie dać się wylęgnąć myśli o buncie i karze. A nie zmieniło się w jej twarzy nic, nie miała żadnej charakteryzacji, ton głosu był ten sam i oczy te same. Ale cała postać była inna. To była właśnie Klitajmestra!
Zapadło milczenie.