Выбрать главу

– Mój Boże! – powiedział cicho Hastings.

– Prawda, co za obrzydliwa niewiasta? – powiedziała Sara i wybuchnęła śmiechem. – Nalej mi trochę wina, Ianie, bo mi zaschło w gardle. Nie powinno się recytować po zjedzeniu ostrych przypraw.

Nastrój pękł i Alex wdzięczny był Sarze, że nie pozwoliła im przeciągnąć ani o chwilę pełnego podziwu milczenia. Tak mogła postąpić tylko naprawdę wielka aktorka. Nie czekając, aż ktoś powie coś o tym, co się przed chwilą stało, zapytała:

– Jak twoja ręka, Lucy? Przypomniało mi się, że jest pięć: pięć i równowaga. Przecież wygrałaś tę ostatnią piłkę.

– Poczekaj… – Lucy uniosła zdrową dłoń do czoła. – Poczułam, że jestem nagle głupim dzieckiem – powiedziała trochę bezradnie. – Wiedziałam zawsze, że jesteś wielką aktorką, ale żeby przy kolacji, na żądanie, móc w ciągu ułamka sekundy… Nie, my wszyscy z naszymi zdolnościami jesteśmy tylko dziećmi wobec ciebie. Jesteś genialna… Pierwszy raz to komuś mówię… Dopiero w tej chwili zrozumiałam, co to jest prawdziwy geniusz. Kiedy teraz patrzę na ciebie, nie wiem sama, czy to, co widzę, jest prawdą, czy możesz dowolnie się zmieniać i być, kim chcesz i kiedy zechcesz! – Urwała. – Przepraszam – powiedziała cicho. – Rzadko się przejmuję, ale…

W tej chwili w drzwiach stanęła Kate.

– Telefon z Londynu do pana Davisa – powiedziała półgłosem, zbliżając się do niego.

Filip Davis nie usłyszał w pierwszej chwili. Siedział nieruchomo, wpatrzony w… Lucy Sparrow. Potem słowa pokojówki doszły widocznie do jego świadomości, bo zerwał się, wybąkał przeproszenie i wyszedł.

– Cieszę się, że nasze sztuczki spodobały się szlachetnym państwu! Dziękujemy grzecznie i kłaniamy się nisko! – wymamrotała Sara głosem starej żebraczki z tak łudzącym londyńskim akcentem, że wszyscy się roześmieli. – O czym to mówiliśmy? O twojej ręce, Lucy.

– Już mi trochę lepiej, chociaż jeszcze boli. Ale wierzę, że jutro już będę mogła nią poruszać. Wymasujesz mi ją na noc, dobrze, kochanie? – zwróciła się do męża.

– Oczywiście. – Sparrow pochylił głowę i znowu przez dłuższą chwilę obserwował obrus.

„Co za obrazy! – myślał Alex. – Co to za wymarzone obrazy do mojej książki: ona, deklamująca na żądanie swojego męża i w obecności kochanka monolog kobiety, która zabiła męża, żeby móc żyć z kochankiem! A ta druga, biedaczka, chwali ją i podziwia w swojej ogromnej nieświadomości! Cóż to za diabelska zabawa: życie!”

Zaczęto mówić o teatrze, a po dłuższej chwili wszedł Filip Davis. Rozmawiający nie dostrzegli go, tak cicho wsunął się do jadalni, ale Alex, który siedział naprzeciw niego, zobaczył, że młody człowiek jest przeraźliwie blady. Usiadł i uchwyciwszy jego spojrzenie spróbował się uśmiechnąć. Ale uśmiech ten był tak bardzo wymuszony, że najwyraźniej on sam dał za wygraną i żeby go czymś zamaskować, nałożył sobie kawałek ciasta, którego nie tknął później.

Sara spojrzała w okno.

– Pełnia! – powiedziała. – W Londynie człowiek z trudem dowiaduje się, czy jest zima, czy lato na świecie. Kiedy to po raz ostatni widziałam księżyc? Chyba pół roku temu. To najlepsza pora do uczenia się roli. Człowiek chodzi po ustronnych alejkach i buduje każdą intonację. – Uśmiechnęła się. – Wierz mi, Lucy, że nad każdym oddechem, nad każdym zabarwieniem słowa w tej roli ślęczę już od paru lat. To tylko pozornie wygląda tak pięknie. Jestem tylko ciężko pracującym wyrobnikiem i sto razy we mnie więcej uporu niż tego, co ty nazywasz talentem. Myślę, że po kolacji „pójdę na bezdroża ścieżek krętych, by sama z sobą w czułej samotności rozmowę odbyć…” – zarecytowała znowu. Podniosła się z krzesła. – Idę do parku.

Alexowi wydało się, że mówiąc to, spojrzała na Sparrowa, który także uniósł głowę i przez krótką chwilę patrzył w jej oczy. I znowu wydało się Alexowi, że mignęło w nich coś jak ciche porozumienie. Ale to mogła być tylko halucynacja. Wszyscy podnieśli się.

– Położysz się chyba teraz, prawda? – zapytał Sparrow biorąc żonę pod ramię.

– Tak. Chciałabym tylko, żebyś mi później zrobił masaż mięśni. Ale na razie to nie jest potrzebne.

– Pamiętajcie, państwo – powiedział Drummond – że po dziesiątej Malachi spuszcza swoje wilczury i lepiej wtedy być już w domu. Oczywiście, możecie mu powiedzieć, że będziecie dłużej, wtedy je przytrzyma.

Alex zatrzymał się przy drzwiach, żeby przepuścić wychodzące panie. Zauważył, że Davis zbliżył się do Sparrowa i zapytał, czy będzie mógł mu poświęcić chwilę rozmowy.

– Oczywiście, mój drogi. Odprowadzę żonę do pokoju, a potem przejdę się po parku. Proszę na mnie zaczekać, dobrze?

Filip pochylił głowę w podziękowaniu.

Za drzwiami Alex poczuł na ramieniu dłoń Drummonda.

– Idę teraz do gabinetu – powiedział Ian. – Wpadnij do mnie później, to pokażę ci te wędki i umówimy się, o której wyruszamy. Na razie chcę się przekonać, ile będę miał czasu jutro i czy mogę powierzyć moją ranną pracę Filipowi. To znaczy, że będę musiał mu przygotować zadania, jeżeli popłynę z tobą, tak żeby Sparrow dostał po południu wszystko, co mu będzie potrzebne. Pracujemy jak jeden człowiek, a to zmienianie się pomaga nam tylko, przeobrażając ośmiogodzinny dzień pracy w szesnastogodzinny. Czekam na ciebie!

Kiwnął mu ręką i wszedł w drzwi prowadzące z sieni do laboratorium. Alex spojrzał na zegarek. Za dziesięć dziewiąta. Zatrzymał się. W zapadającym zmroku dostrzegł szerokie plecy Hastingsa, który rozpoczął spacer wokół klombu, pochylając się od czasu do czasu nad kwiatami. Spoza gałęzi drzew świecił księżyc, niski jeszcze, ale okrągły i biały. Było bardzo pięknie i cicho. Postanowił przejść się po parku i pomyśleć nad książką. To księżycowe otoczenie także było znakomitym rekwizytem do rozmyślań o zbrodni. Za godzinę usiądzie do pisania i będzie pracował do północy. To wystarczy. Trzeba się wyspać, żeby rano nie drzemać w łodzi. Ostatecznie życie naprawdę nie składa się tylko z pracy. Ruszył w stronę uchylonych oszklonych drzwi i pchnął je lekko. Przed nim był park, pełen zapachów i rozpoczynających się dziwnych odgłosów nocy księżycowej.

VI. W świetle księżyca

Noc była ciepła, tak ciepła, że odczuł wyraźną różnicę pomiędzy nagrzanym powietrzem ogrodu, a chłodną, pachnącą kamieniem atmosferą sieni. Było widno. Ostre sztylety księżycowego blasku przecinały palisadę starych drzew i kładły się na kwiatach klombu, wynurzając je z mroku i nadając im inne kształty, bardziej fantastyczne i tajemnicze. Niedaleko lekko wygięta łodyga nie rozkwitłej jeszcze białej róży przypominała uniesiony tułów węża o śnieżnej wąskiej głowie, zwróconej ku górze. Rosła ona na brzegu obramowania olbrzymiego klombu, który zajmował prawie całą wolną przestrzeń przed domem i przecięty był tylko pośrodku ścieżką, prowadzącą ku starym platanom i lipowej alei. Wokół klombu była ciemność. Gęsta ściana parku wydawała się jeszcze bardziej gęsta i nieprzenikniona, bo księżyc świecił spoza niej i był wyżej, zaplątany w tej chwili w konarach lip.

Obok białej róży stał człowiek. Alex przymrużył oczy i przyjrzał mu się schodząc z szerokiego stopnia, łączącego dom z parkiem. Człowiek ruszył ku niemu i zatrzymał się. Alex poznał Filipa Davisa.

– Czy nie widział pan profesora Sparrowa? – zapytał Davis. – Czekam tu na niego – dodał, jak gdyby w formie usprawiedliwienia.

– Na pewno zaraz zejdzie. – Alex zatrzymał się i zapalił papierosa – Poszedł odprowadzić żonę na górę.

– Tak, tak, oczywiście. Wiem o tym. Ale myślałem, że może… – Joe zauważył, że młody człowiek nerwowo zaciera ręce.

– Piękna noc – powiedział Alex, żeby coś powiedzieć. Chciał ruszyć dalej. Powinien był teraz spokojnie i w samotności obmyślić całą książkę i raz jeszcze przyjrzeć się z bliska i krytycznie planowanemu przebiegowi jej treści. Potem będzie już mógł spokojnie usiąść do pisania.

– Tak, rzeczywiście, bardzo piękna… – Filip uniósł się lekko na palcach i spojrzał ponad jego ramieniem ku oświetlonej sieni, z wnętrza której zabrzmiały kroki. Ale była to tylko pokojówka Kate.

– Znowu telefon z Londynu do pana, proszę pana – powiedziała i uśmiechnęła się w półmroku do Alexa.