Выбрать главу

Wyprostował się. Harold Sparrow siedział jak skamieniały. Wreszcie ukrył głowę w dłoniach i Alex ze zdumieniem zobaczył, że ten silny, twardy mężczyzna płacze. Spojrzał na Parkera, ale inspektor stał nieporuszenie, a na jego twarzy nie było ani litości, ani współczucia. Czekał.

Nagle Sparrow opuścił ręce i uniósł głowę. Drżącą dłonią zdjął okulary i wyciągnąwszy chustkę, przetarł oczy, a potem szkła. Jego palce drżały wyraźnie.

– Ja… ja nic nie wiem… – powtórzył słabo. – Dlaczego pan?… Jakim prawem?

– Jakim prawem? Tym, które mi daje świadomość, że był pan tu i trzymał pan w ręce nóż, którym zabito Iana Drummonda.

Sparrow milczał przez chwilę. Potem uniósł głowę i spojrzał na Parkera.

– Ma pan słuszność… – Ręce drżały mu bardzo, tak bardzo, że przycisnął je do kolan. – Jestem… jestem nikczemny… To ja go zabiłem…

Parker westchnął i usiadł. Alex patrzył w rozedrgane rysy siedzącego przed nimi mężczyzny.

– Pan go zabił. Tak. Oczywiście. W pewien sposób może i pan. Nie wiem jeszcze. Nie umiem powiedzieć, Na razie chcę wiedzieć, co pan robił w tym pokoju i kiedy pan tu był?

– Po… po rozmowie z żoną zszedłem tu…

– Która była wtedy godzina?

– Po pół do dwunastej… dokładnie: za dwadzieścia dwunasta. Spojrzałem na zegarek schodząc.

– I co?

– Wszedłem i…

– Czy drzwi były zamknięte?

– Co? Tak.

– Na pewno?

– Na pewno. W sieni było ciemno. Tylko trochę światła księżycowego padało na podłogę i mały promyk ze schodów… Znam dobrze ten teren, ale pamiętam, że wyciągnąłem przed siebie rękę, żeby znaleźć klamkę. Mam szkła, widzi pan…

– Tak. A kiedy znalazł pan klamkę, co pan zrobił?

– Otworzyłem drzwi.

– I zamknął je pan za sobą?

– Tak. Naturalnie. Ian siedział za stołem… Podszedłem do niego i… – ukrył twarz w dłoniach.

Parker patrzył na niego ze zmarszczonymi brwiami.

– I zabił go pan, tak?

– Tak… – wyszeptał Sparrow i z wolna uniósł głowę. Opanował się.

– Co za szkoda – mruknął Parker – że nie mogę panu uwierzyć. Kiedy wszedł pan wówczas do tego pokoju, pański współpracownik nie żył już od pół godziny.

– Jak to? – Sparrow mimowolnie poprawił szkła i pochylił się ku przodowi. – Jak to nie żył?

– Nie żył. Zginął przed godziną 11.15. Jeżeli chce pan teraz cofnąć zeznanie i powiedzieć, że nie rozmawiał pan z profesorem Hastingsem i ze swoją żoną od godziny 10.40, czyli od chwili, kiedy, jak wiemy, Ian żył jeszcze, aż do 11.40, to jest do chwili, kiedy, jak wiemy, nie żył już od pół godziny, wówczas chętnie posłucham pańskiego opisu zbrodni. Ale zdaje się, że to nie ma celu, bo oni oboje potwierdzą pańskie słowa. Myślę, że tu nie skłamał pan, bo nie jest pan dobrym kłamcą i nie przyszłoby panu do głowy mieszać w to inne osoby. Nie ma pan żadnych szans zostania mordercą Iana Drummonda, chociaż jest pan już druga osobą dzisiaj, która przyznaje się do tego czynu.

Na twarzy Sparrowa odbiła się ogromna, niekłamana ulga. Był jak człowiek, który gotował się do poświęcenia wszystkiego, co najdroższe, dla jakiegoś celu, i nagle poświęcenie to okazywało się niemożliwe. Ale zaraz na twarzy jego ukazał się wyraz lęku.

– Kto? – zapytał ledwo dosłyszalnie. – Kto przyznał się do zabicia Iana?

– Pana żona, Lucja Sparrow! – powiedział Parker. – A przyznała się, bo była przekonana, że to pan go zabił, panie profesorze! Ale panu nie chodzi o nią! Nie ją pan osłania, ale kogoś, kto, jak pan sądzi, zabił Iana Drummonda jej lancetem, podrzucił na miejsce zbrodni to… – odkrył chustkę i ukazał mu rubinowy wisiorek – a potem wsunął pod jej szafę zakrwawioną rękawiczkę gumową pochodzącą z jej walizki! Bezcześci pan pamięć człowieka, z którym wiele lat łączyła pana wspólna praca, pozwała pan, żeby dowody rzeczowe wskazywały na pana żonę, i kłamie pan w oczy ludziom prowadzącym śledztwo! Czy naprawdę do tego może doprowadzić człowieka miłość, panie profesorze Haroldzie Sparrow?

I profesor Harold Sparrow załamał się. Urywanymi zdaniami zaczął mówić o sobie, o swoim życiu, o tym, jak poznał Sarę Drummond i jak z wolna on, który w ciągu całego swego życia nie popełnił ani jednej drobnostki, którą wspominałby ze wstydem, zaczął żyć podwójnym, nieprawdopodobnym życiem.

– Zresztą… widziałem ją tylko kilka razy… potem odsunęła się ode mnie… a ja… ja nie mogłem przestać o niej myśleć. W końcu… w końcu napisałem do niej, do Londynu. Napisałem, że oszaleję… że nie wiem, co się ze mną dzieje… że nie mogę już dłużej patrzeć w oczy Ianowi i… i Lucy… Ja się nie urodziłem do takiego życia…

I Alex, który tak wiele w swoim życiu widział mężów i żon, dla których wszystko to nie byłoby najmniejszym problemem i dawałoby się godzić z harmonijnym pożyciem małżeńskim, patrząc na niego przyznał mu w duchu słuszność. Harold Sparrow nie był ani uwodzicielem, ani kłamcą. Jego tragedia wynikała z jego uczciwości, z niemożności pogodzenia kłamstwa z prawdą.

– …Przyjechała wczoraj – ciągnął Sparrow – i spotkaliśmy się po kolacji w parku. Chciałem z nią wyjechać, uciec stąd od tego potwornego życia. Ale ona powiedziała, że zbyt wiele zrozumiała ostatnio, że kocha Iana i chce z nim zostać. Prosiła mnie, żebym odszedł, żebym był mężczyzną. Błagała, żebym zachował dyskrecję. Przyrzekłem jej to, ale postanowiłem odejść. Był tu właśnie Hastings i proponował mi wyjazd do Stanów Zjednoczonych. Zgodziłem się, kiedy przyszedł do mnie wieczorem. Potem wszedłem do Lucy i powiedziałem… – urwał i potarł dłonią czoło. – Jak mogłem? Przecież ona… ona chciała pójść na szubienicę za mnie, a ja… ja…

Parker nie przerywał. Stał ciągle wyprostowany, naprzeciw siedzącego i patrzył na niego, nie spuszczając go ani na ułamek sekundy z oka.

– …powiedziałem jej, że między nami wszystko skończone. Że nie kocham jej już, chociaż szanuję ją i nie mam w stosunku do niej żadnych zarzutów. Powiedziałem, że chcę odjechać i zwracam jej wolność…

– A ona?

– Ona? Zaczęła cicho płakać. Potem zapytała mnie, czy jest w moim życiu ktoś inny? Odpowiedziałem, że tak. Nie mogłem jej skłamać, chociaż nie dałem do zrozumienia, o którą osobę chodzi. Powiedziałem, że nie mogę z nią żyć pod jednym dachem, myśląc o innej kobiecie. Że to nieuczciwe. A ona… ona powiedziała, że nie przestanie mnie nigdy kochać i wierzy, że wrócę do niej… Potem wyszedłem. Było mi okropnie ciężko. Usiadłem w pokoju i nie wiedziałem przez chwilę, czy postępuję dobrze. Zacząłem się wahać. Ale było już za późno. Zszedłem więc na dół. Czekała mnie rozmowa z Ianem. Postanowiłem, że niczego mu nie będę tłumaczył – ale powiem, że moje sprawy osobiste zmuszają mnie do wyjazdu i że jadę do Ameryki. Oczywiście, nie zdradziłbym Amerykanom tego, co było przedmiotem naszych badań. Wiedziałem, że Ian doprowadzi je sam do końca. Co prawda Hastings chciał, żebym objął kierownictwo laboratorium doświadczalnego w Filadelfii i kontynuował to, co tu rozpoczęliśmy, ale istnieje inna dziedzina, nad którą nie pracowałem z Ianem, a która bardzo mnie pociąga. Myślę, że mógłbym wiele zdziałać na tym polu… Wszedłem, Ian siedział za stołem. W plecach jego tkwił nóż… Nie mogłem się ruszyć z miejsca. Stałem jak skamieniały… Potem chciałem coś zrobić. Nóż… Nóż należał do Lucy… Dotknąłem go, bo nagle przyszło mi do głowy, że powinienem go ukryć… Ktoś chciał widocznie… Różne myśli przelatywały mi przez głowę… Ale nóż tkwił tak mocno… To było straszne… Puściłem go od razu i uciekłem na górę. Wszedłem do pokoju, ale potem wyszedłem i zapukałem do Hastingsa. Teraz nie miałem prawa odjechać… Kto by ukończył naszą pracę? Bez względu na wszystko, na to, co się stało i… co się stanie, ta praca jest ważniejsza niż życie jednego albo paru ludzi. Zresztą – spuścił oczy – Ian wierzył, że to da ludziom bardzo wiele… Muszę tę pracę za niego dokończyć… Tylko tym będę mógł się odpłacić… chociaż wiem, że nic nigdy już nie naprawi tego, co zrobiłem…

– Chciałbym panu wierzyć, profesorze… – powiedział Parker. – Czy nie ma mi pan nic więcej do powiedzenia?