– Panie profesorze Hastings. Proszę nie zachowywać się jak dziecko. Może, zamiast tego, zechce pan pomyśleć, jak udowodnić nam, że jest pan człowiekiem, którego przysięga ma jakieś znaczenie. Na razie okłamał nas pan w najobrzydliwszy sposób. Bez względu na to, co pan sądzi, staje się pan przez to wspólnikiem mordercy.
– Ale ja… Powtarzam panom, że nie zabiłem Iana.
– Poza tym, że był pan tu w noc zbrodni, nie wszczął pan alarmu i deptał pan w krwi umarłego! Bagatelka!
Hastings poruszył głową jak bokser, który otrzymuje cios po ciosie, a za wszelką cenę chce dotrwać do końca i nie stracić przytomności. Odetchnął głęboko.
– Kiedy Filip Davis wpadł do mnie po ów tysiąc funtów, wyglądał tak zdumiewająco, że przez chwilę zwątpiłem, czy jest przy zdrowych zmysłach. Musi pan zrozumieć, że kilka minut wcześniej był u mnie profesor Sparrow, z którym przed godziną uzgodniłem jego wyjazd i warunki, na których przyjedzie do Stanów. Po godzinie Sparrow wszedł do mnie z obłędnym prawie wyrazem twarzy i okazało się, że zupełnie zmienił zdanie z przyczyn, których mi nie chciał wyjaśnić. Potem wszedł Filip Davis i wyraził nagłą zgodę, porwał czek, po czym zniknął z nim tak pośpiesznie, jak gdyby banki były czynne w nocy. Byłem zdumiony… Proszę sobie wyobrazić moją sytuację. Czułem… wiedziałem, że pomiędzy nimi wszystkimi coś się odbywa, że dzieje się tutaj coś, o czym nie wiem i co wpływa na ich decyzję… Sprawa ta była dla mnie bardzo ważna… Jestem nie tylko badaczem, ale udziałowcem w wielkim koncernie przemysłu syntetycznego. Zależy nam na tym, żeby ściągnąć najlepszych uczonych z całego świata. Nie wstydzę się tego. Stawiam warunki, proponuję wielkie wynagrodzenia i można się z tym zgodzić albo nie. Drummond odrzucił od razu moją propozycję i nie zmieniło to w najmniejszym stopniu mojego stosunku do niego. Nadal twierdzę, że świat nauki stracił jednego z największych swoich ludzi. Gdyby żył dłużej, doszedłby prawdopodobnie do ogromnych osiągnięć… Ale co ja chciałem powiedzieć…? Tak. Otóż zostałem sam w pokoju. W ciągu godziny: Sparrow, który się zgodził, odmówił, a Davis, który odmówił, zgodził się. Nie wiedziałem, co myśleć o tym i o ich dziwnym zachowaniu. Wyjrzałem przez okno.
W pracowni Iana świeciło się jeszcze światło. Postanowiłem zajrzeć do niego pod jakimś pretekstem i przekonać się, co się stało. Byłem pewien, że on także musi mieć jakiś wpływ na to, co się dzieje z dwoma pozostałymi badaczami. Niestety nie myliłem się, chociaż wpływ ten był zupełnie inny, niż przypuszczałem. W każdym razie powiedziałem sobie, że nie stanie się nic złego, jeżeli zejdę i pod pozorem ostatniej rozmowy przed pożegnaniem, bo odjechać miałem bardzo wcześnie, spróbuję zorientować się, w jakim stopniu mogę uznać sprawy Davisa i Sparrowa za rozstrzygnięte. Zszedłem. Drzwi były zamknięte. Wiedziałem, że do gabinetu nie puka się, więc nacisnąłem je cicho. Kiedy znalazłem się w środku, zobaczyłem, że Drummond siedzi za stołem i po chwili zobaczyłem całą resztę… Podszedłem, żeby sprawdzić, czy żyje i czy trzeba wezwać pomoc. Ale był już zimny. Mam za sobą trzy lata medycyny, którą kiedyś studiowałem jako przedmiot uzupełniający. Natychmiast zorientowałem się, że tu już nic nie pomoże. W tej samej chwili pojąłem, że podejrzenie może paść na mnie. Szukał pan motywu zbrodni. Mnie także przyszedł on do głowy. Drummond wspomniał mi o jakimś liście, który podobno przyszedł do policji angielskiej, ostrzegając przed zamachem ze strony nieznanych sił. Śmiał się wówczas z tego, ale ja się teraz nie śmiałem. To ja reprezentowałem interesy sprzeczne z interesami, którym służyły badania Drummonda. Cofnąłem się do drzwi i przypomniałem sobie, że pozostawiłem przecież odciski palców na klamce. Wytarłem więc do czysta rękawem obie klamki, zewnętrzną i wewnętrzną, a potem na palcach pobiegłem na górę i zamknąłem się u siebie w pokoju. Rozebrałem się prędko i położyłem do łóżka, ale nie spałem i wiem dokładnie, kiedy Filip wsunął mi czek pod drzwi. Zmartwiałem wtedy. Później nic już się nie stało do chwili, kiedy zapukała do mnie policja. To, co powiedziałem, pokrywa się absolutnie z prawdą i nie mam już nic do dodania.
– Tak… – Parker usiadł. – O której godzinie znalazł się pan tu?
– Była może 12.10, a może 12.12? Trudno mi określić, wiem, że wychodząc z pokoju spojrzałem na zegarek i było, mniej więcej, dziesięć po dwunastej.
– A jak długo był pan tu, w gabinecie?
– Dwie, może trzy minuty.
– To znaczy, że o 12.15 wyszedł pan stąd?
– Prawdopodobnie tak.
– Dobrze. Niech pan wróci do pokoju, panie profesorze. I proszę się stamtąd nie oddalać.
Hastings wstał. Był nadal bardzo blady.
– Mam nadzieję, że nie posądza mnie pan naprawdę o zabójstwo Iana? – zapytał z niepokojeni.
– Nie – Parker potrząsnął głową. – Jeszcze przed pana wejściem tutaj wiedziałem, że pan nie mógł zabić Iana Drummonda, ale najprawdopodobniej był pan tu po dokonaniu zabójstwa.
– Więc pan wiedział! – Hastings wyszedł pocierając dłonią swoją wielką łysinę, na której lśniły kropelki potu.
XV. „Uderzyłam raz po raz”
A teraz, niestety, musimy porozmawiać z panią Sarą Drummond – powiedział Alex. – Wolałbym nie być przy tym. To wszystko jest tak straszne.
– Tak – Parker westchnął. – Musimy porozmawiać z Sarą Drummond, ale myślę, że zostaniesz. To, że morderca Iana jest na wolności, jest jeszcze bardziej straszne. – Spojrzał na zegarek. – Jest ósma rano. Przed dziewięciu godzinami Ian żył jeszcze. I mógł żyć jeszcze wiele lat… Nie wyjadę z tego domu bez jego zabójcy… nawet gdyby jakieś moce piekielne miały to wszystko jeszcze bardziej powikłać. Ale o czym ja mówię? Przecież wiem, kto zabił Iana Drummonda, a właściwie, to nie ja wiem, to policjant we mnie wie. Mógłbym już teraz wydać nakaz aresztowania i nikt nie mógłby uniewinnić osoby, którą bym wskazał. Ona jedna nie ma alibi i ma powód, dla którego powinna była zabić. Wszyscy inni albo mają alibi, albo nie mieli powodu go zabijać. Jakże to wszystko jest proste, jak jasne! Tak jasne, że bezsensowne!
Alex pokiwał głową.
– Właśnie – mruknął. – Tak jasne, że aż bezsensowne.
– Ale dajmy temu spokój! – Parker wstał i zaczął się przechadzać po gabinecie, omijając szerokim łukiem pusty fotel i plamę krwi, która była już prawie czarna i wsiąkła w barwny motyw dywanu. – Widzisz! Jego krew już znika… staje się tylko plamą na dywanie. Potem ktoś odda dywan do chemicznego czyszczenia i tak zniknie ostatni ślad po nim. Nie zostawił dziecka, a żonę miał niewierną. Tak przemija człowiek. Nie znam się na teatrze, ale czy może być tragedia bardziej grecka? Czy wróci mu ktoś życie dlatego, że my, ty i ja, wiemy albo domyślamy się, kto go zamordował? Ale on kochał kogoś. Bez względu na to, co wiemy o niej, on ją kochał. Dlatego musimy być dla niej dobrzy. On by na pewno tego chciał. Był łagodny. Może nawet przebaczyłby jej, chociaż złamałoby mu to życie, gdyby żył. Jones!
– Tak, szefie! – Pyzate oblicze sierżanta było roześmiane od ucha do ucha.
– Cóż cię tak rozweseliło?
Jones spoważniał natychmiast i wyprostował się.
– Nic, szefie… Tylko panna Sanders…
– Tylko panna Sanders ma dołeczki w policzkach, tak? Ale przyjechałeś tu na koszt królowej nie po to, żeby podziwiać dołeczki panny Sanders. A panna Sanders niech też uda się do swoich zajęć, jeżeli ma jakiekolwiek!
Przez otwarte drzwi Alex usłyszał cichy odgłos oddalających się szybko stóp.
– Zamknij drzwi, Jones! – powiedział inspektor – i przyglądaj się pilnie wszystkiemu, co się dzieje w tym domu. Nie wolno ci się ruszyć z tej sieni, póki cię nie odwołam. Czy nikt nie próbował zejść na dół?
– Tak, szefie… Nie było zakazu…
– Kto?
– Pan Hastings i pani Sparrow. Oboje łączyli się telefonicznie z Londynem.
– O czym mówili? Jakie numery?
– Pan Hastings łączył się z biurem podróży i odwołał swój nocny lot do Nowego Jorku. A pani Sparrow dzwoniła do szpitala i poprosiła do aparatu profesora Billows. Potem zapytała o zdrowie pani Wright. Później mówiła coś łacińskimi słowami i na końcu powiedziała, że da znać później, czy będzie mogła przyjechać, bo tu zatrzymuje ją nieprzewidziana okoliczność rodzinna. Powiedziała, że da znać po obiedzie. Sprawdziłem numer. Dzwoniła do szpitala w Charing Cross na oddział chirurgii.