Na płótnie zapomnianym i który artysta
Kończy już tylko z pamięci…
– Baudelaire?
– Mmmm…
Ponownie pogrążył się w swoich papierach. W zamyśleniu popatrzyłem na niego przez chwilę, pochylonego, z okularami powoli zsuwającymi się z nosa, wsłuchując się w nerwowy, nieustający szmer, jaki wydawało jego pióro przesuwające się po papierze. Lubiłem tego faceta.
– Bebe!… Bebe!…
Głos Małej dobiegał do mnie z bardzo daleka. Z owego świata poza snem, gdzie było mi tak dobrze. Mała też tam była. Biegała z ogromnym kwiatem we włosach i z tymi wielkimi, rozkochąnymi oczami, którymi patrzyła na mnie czasami.
Mała! Wielka tęsknota w moim półśnie. Od czasu wypadku Tatave nie zbliżyła się już do mnie. Zapewne czuła się winna, bez powodu, że była ze mną, kiedy zaatakował M'Bumba.
– Bebe!…, Bebe!…
Nie licząc kilku uśmiechów w ostatnich dniach, kiedy nasze spojrzenia spotykały się niespodziewanie, nasz flirt zatrzymał się owej tragicznej chwili na plaży naszej miłości.
– Elias! Ty obudź, proszę! Elias!
Skoczyłem na równe nogi, całkowicie rozbudzony. Po drugiej stronie moskitiery Mała przestępowała z nogi na nogę i zagryzała wargi.
– Wejdź! Co się stało?
– Bebe nie ma! Ja wołać Bebe! Bebe! On nie przychodzić!
Bebe najwyraźniej nam uciekł. Jego mała pani była pełna niepokoju, a ja poczułem radosne kłucie w sercu, bo do mnie zwróciła się o pomoc.
– Nie bój się. Jest niedaleko. Zaraz się tym zajmę.
Wstałem i przede wszystkim wypiłem kawę. Byłem, jak się okazało, ostatni. Paulo i Montaignes, od dawna na nogach, rozprawiali się z silnikiem. Z gołymi torsami, umazani smarem po łokcie, niemal wszystkie części porozkładali na brezencie rozciągniętym na ziemi, nad wodą. Paulo, z podwiniętymi nogawkami panterki, jakby wybierał się na krewetki, pomachał do mnie wesoło.
– Rozebraliśmy to świństwo! Dokumentnie!
Montaignes, na kolanach, skupiony, sortował małe części swoimi długimi palcami.
– Co pan o tym myśli, doktorze? – spytałem.
– Nooo… Powiedzmy… Mam wrażenie, że wszystko jest w porządku ale obrzydliwe, pozatykane, zasyfione… Porządnie to przemyć benzyną i chyba wystarczy… Mam nadzieję… Niech pan wpadnie go odebrać w połowie tygodnia! – dodał z lekkim uśmiechem.
Paulo zrzędził sam do siebie, co było oznaką dobrego humoru.
– To przez te świństwa, które pływają w benzynie! W Afryce zawsze tak było. Każdy silnik zapaskudzą. Durnie, nie umieją czyścić zbiorników!
Mała postępowała za mną krok w krok, w milczeniu, ze smutkiem i uporem w poszerzonych oczach.
– No już, ślicznotko, pójdziemy poszukać Bebe…
Jeśli na coś nie miałem ochoty, to właśnie na zagłębianie się w dżunglę, kiedy oto nadarzyła się okazja, by spędzić trochę czasu na lądzie, w łagodnej temperaturze nad rzeką. Ale nie mogłem nic poradzić na te oczy. Włożyłem swoje mokre buty, z westchnieniem zapiąłem pas z przytroczoną maczelą. Winchester na ramię i ruszyliśmy pierwszą przesieką. Cholerny Bebe!
Kiedy tylko wkroczyliśmy pod sklepienie wielkich drzew, powietrze. stało się gęste i gorące, pełne woni gnicia i rozkładu. Roślinność szalała, jak zawsze, wybuchając wielkimi kulami listowia i pękami szerokich palm, w powszechnym bałaganie sięgającym trzydziestu metrów wysokości, a całość stanowiła nieprzebytą przeszkodę, niekiedy poprzecinaną strefami całkowitego mroku, czerniejącego na tle i tak ciemnego otoczenia.
Byłem ostrożny i postanowiłem systematycznie penetrować okolicę. Przejście pięciuset metrów, powrót po śladach do obozu i kolejne pięćset metrów w innym kierunku. Dżungla, bardzo gęsta, była niezbyt bezpieczna i bardzo męcząca, zmuszając nas do wyrąbywania maczetą przejścia, stałego prześlizgiwania się, podskakiwania i kluczenia. Tak czy inaczej, Bebe nie mógł zawędrować zbyt daleko.
– Bebe! Bebe!
Wykrzykiwała to we wszystkich tonacjach. Był tam gniew, smutek, miłość, a także wiązanki przekleństw i obietnic w Kuju. Żeby nie zostawać w tyle i żeby nieco złagodzić jej niepokój, wziąłem się za to i ja:
– Bebe! – wrzeszczałem w dal. – Malutki! Malutki! Malutki! Mała biegła przede mną bez zmęczenia, boso, z niesłychaną zręcznością. Zatrzymywała się nagle, nasłuchując, wypatrując dookoła swoimi wielkimi oczami. Z upływem czasu coraz bardziej ogarniało ją zwątpienie. Stawała wtedy i pogrążała się w ponurych myślach, zagryzając wargę, co sprawiało, że robiła bardzo ładną minkę.
Nie wiedziałem już, jak jej wytłumaczyć, że nie powinna się niepokoić.
Wczesnym przedpołudniem, już chyba podczas dziesiątego wypadu, o jakieś dwieście metrów od obozu Mała nagle odskoczyła do tyłu, wydając cichy okrzyk. Na wysokości człowieka poruszał się wśród listowia zielony boa. Gigantyczny. Głowa jak u cielaka…
Nie dając mu czasu na cokolwiek ciąłem maczetą i niemal odrąbałem mu łeb. Był to właściwie odruch, sprowokowany okrzykiem Małej. Węże boa nie są zbyt niebezpieczne ze względu na swoją powolność. Uderzyłem go tak szybko także z powodu jego rozmiarów, które zrobiły na mnie wrażenie. Z ciekawości rozciągnęliśmy go na ziemi. Mierzył ponad sześć kroków i był jednym z największych, jakie kiedykolwiek widziałem, z jasnozielonymi łuskami, o płaskiej i kwadratowej głowie.
Do południa nadal nie wpadliśmy na ślad tego małego diabła. Mała była coraz bardziej zrozpaczona, a ja zasmucony, że widzę ją w takim stanie, mówiłem jej kolejno wszystkie głupoty, jakie mówi się w takich okolicznościach.
– Poszedł się przejść… Niedaleko… Wróci… Nie trzeba się niepokoić… Ja znajdę…
Wróciliśmy do obozu, gdzie oczekiwała nas dobra wiadomość: silnik został zmontowany. Mechanicy, bardzo dumni, twierdzili, że już zapalił. Szorowali dłonie i ręce w rzece, najwyraźniej bardzo zadowoleni z wykonanej roboty.
– Jak nowy! – krzyknął do mnie Paulo. – Luksus, nie?
– Ekspedycja idzie dalej – dodał Montaignes poważnie. – Dzielna i nieustraszona w głębokiej dżungli. Czy myśliwym uda się odnaleźć Jezioro Dinozaurów?
– Wyruszamy zaraz, do cholery! – wrzasnął Paulo. – Elias, znalazłeś psa?
Opowiedziałem swoją historię. Paulo zaczął przemierzać brzeg wielkimi krokami, zdradzającymi niezadowolenie.
– Teraz ten pies. Dopiero co skończyliśmy silnik… Same kłopoty. Trzeba coś zrobić, do cholery! Gdzie się podział ten Bebe? Kto go widział? Do ciężkiej kurwy, zróbcie coś!
Mała w panice wywracała oczami. Paulo stanął przed nią i straszliwym gestem uniósł rękę.
– Jak złapię tego twojego kundla, to go…
Fala przerażenia, jaka pojawiła się w oczach dziewczyny, zmusiła Starego do zamilknięcia. Ukląkł przy niej, położył jej ręce na ramionach i bardzo łagodnie, ojcowskim tonem, zaczął jej opowiadać wszystkie możliwe głupstwa.
– Przecież ja żartuję, malutka… Ja… Denerwuję się, ale żartuję! Ta twoja kuleczka nie może być daleko. Elias ci ją odnajdzie, nie?
Potem kazał mi szybko coś zjeść i pomóc Małej w odnalezieniu Bebe.
– I żadnych miłosnych eskapad, jasne? – dodał.
To nie jest normalne, myślałem sobie idąc ponownie do dżungli. Pierwszy raz się zdarzało, żeby tak długo pozostawał daleko od żarcia. Mała widziała go po raz ostatni poprzedniego wieczora, tuż przed zaśnięciem. Czyżby zapędził się zbyt daleko? Mógł tam natknąć się na dzikiego kota albo coś innego. A może na krokodyla z rzeki?
Nie mogłem w to uwierzyć. Bebe to nie to samo co jakiś miejski kundelek. Dobrze znał niebezpieczeństwa dżungli, to był stary spryciarz. Mały afrykański piesek nie żyje długo, jeśli nie ma pewnych zalet, nawet jeśli jego panią jest taka śliczna księżniczka. Więc gdzie był ten dureń? Opóźniał tylko wszystkich.
– Bebe… Bebe, do jasnej cholery…