– Tym samym pan go nobilituje, panie Trąba. Pan dołączy do wielkich zamachowców ludzkości, ale i Gomułka dołączy do wielkich tyranów ludzkości. Nie przeszkadza to panu? -zapytał Arcymajster Swaczyna.
– Boleję nad tym, ale niestety nie ma idealnych rozwiązań – odparł pan Trąba i zwrócił się do księdza pastora Potraffke:
– Najmocniej przepraszam, ale kogo ksiądz pastor miał na myśli? Jacy protestanci brali udział w skrytobójczych zamachach na władzę najwyższą?
– Nie szukając daleko, w słynnym, choć na szczęście nieudanym zamachu na ostatniego króla Rzeczpospolitej brał udział pewien luteranin, Bogumił Frankemberg, ślusarz z Cybulic.
– Idzie księdzu o niesławne uprowadzenie Stanisława Augusta Poniatowskiego zakończone rejteradą spiskowców, z wyjątkiem jednego, który widząc, co się dzieje przeszedł na stronę króla? Ma ksiądz na myśli sławetny zamach zakończony ocaleniem ostatniej naszej koronowanej głowy przez przypadkowego młynarza na Marymoncie? – upewnił się pan Trąba.
– Wasz zamach takim samym fiaskiem się zakończy, wszystko rozlezie się po kościach, pobłądzicie, zgubicie drogę, skończycie jeśli nie w młynie na Marymoncie, to w komisariacie na Marszałkowskiej, spijecie się jak świnie – komendant Jeremiasz najwyraźniej tracił resztki cierpliwości. – Nawiasem mówiąc, panie Trąba, dlaczego pan nie pije? Przecież pan ma z powodu picia umrzeć i z tego też powodu ma pan zamiar popełnić zbrodnię, a tu widzę, nie pije pan?
– Pan się posuwa za daleko, panie Komendancie – pan Trąba pobladł i zaczęły mu drżeć ręce – to są argumenty poniżej pasa. Poza tym w planie elementarnej logiki pan myli przyczyny ze skutkami.
– Bracia, uciszcie się – pastor Potraffke kolejny raz zaapelował o spokój. – A gdyby tak -kontynuował tonem nieco zbyt wystudiowanej pojednawczości – a gdyby tak nawiązać nie do idei królobójstwa rzeczywistego, bo taki przykład istotnie trudno znaleźć w naszych dziejach, ale do idei królobójstwa symbolicznego?
– Co konkretnie ksiądz pastor ma na myśli? – zapytał ojciec.
– Znane są przypadki zamachu nie na osobę władcy, ale na jego wizerunek. Na przykład, książę Józef Jabłonowski zapaławszy gniewem do tegoż nieszczęsnego Stanisława Augusta Poniatowskiego kazał powiesić portret króla w swoim prywatnym loszku i postawił przy tak uwięzionym wizerunku straże. Również portret króla Jana III Sobieskiego padł ofiarą zamachu, pewien szlachcic, którego nazwiska nie pomnę, wprost rozsiekł wizerunek króla szablą, za co zresztą zapłacił gardłem.
– Niechaj się ksiądz pastor na mnie nie gniewa, ale wizja, wedle której miałbym szyć z kuszy do wyciętego z „Trybuny Ludu" zdjęcia Władysława Gomułki, otóż taka wizja mnie upokarza – panu Trąbie dalej trzęsły się ręce i spojrzenie jego raz po raz pomykało w kierunku stojących na stole butelek.
– Pan zdaje sobie sprawę – ton komendanta Jeremiasza zdawał się świadczyć, iż być może z wolna zaczyna się on godzić z nieodwracalnym przebiegiem wydarzeń – pan zdaje sobie sprawę, iż poza wszystkim kusza to nie jest broń rycerska, ale czeladna. Dżentelmeni gardzą kuszą. Na przykład, użycie przez Brytyjczyków masowych formacji kuszników w sławnej bitwie pod Crecy uznane zostało przez fakultet teologiczny Sorbony za hańbiące dla Anglików i siłą rzeczy unieważniające wynik bitwy. Użycie kuszy to jest faul.
– Ja nie mam zamiaru faulować Gomułki. Ja mam zamiar go zabić – odparł głucho pan Trąba. – Kusza jest jedyną znaną mi bronią, która z odległości około stu pięćdziesięciu-dwustu metrów może się okazać skuteczna. Naprzeciw ulicy Frascati, naprzeciw okien mieszkania pierwszego sekretarza rozciąga się niewielki park i stamtąd właśnie, zza osłony ciemności i bezlistnych krzewów mam zamiar wysłać jedyną i mam nadzieję śmiercionośną strzałę. Wybieram kuszę, ponieważ, jak wielokrotnie wspominałem, zwyczajnie nie władam bronią palną. Znam, rzecz jasna, wybornie przebieg bitwy pod Crecy i wiem, iż w Europie oręż ten nigdy nie cieszył się wielką estymą. Ale jak zawsze, nadmierny europocentryzm jest tym, co gubi nas, Europejczyków. Kusza została wynaleziona, jak państwu być może wiadomo, w Chinach i to w czasach, gdy po dzisiejszej ulicy Frascati niedźwiedzie się przechadzały. Mechanizmy spustowe chińskich kusz były wykonane z dokładnością ziarnka ryżu, ich komplikacja zaś, jak twierdzą znawcy, jest porównywalna ze współczesnymi trzonami zamkowymi w karabinach. Opisy tych zapierających dech w piersiach (i produkowanych ręcznie, choć na przemysłową skalę) konstrukcji znaleźć można w starochińskich traktatach, na przykład w księdze pod tytułem Sztuka wojenna mistrza Sun albo w księdze pod tytułem Wiosny i jesienie pana Lu. Mam wrażenie, iż oba teksty pochodzą z czasów, kiedy nasi gardzący niegodną dżentelmenów bronią przodkowie straszyli swoim upiornym narzeczem dzikie zwierzęta. Walczący z Chińczykami Hunowie bali się kusz, jeśli zaś jakimś cudem wchodzili w ich posiadanie, nie byli w stanie ani ich zmontować, ani skopiować. Nie mogli nawet używać bełtów, bo byty dla ich długich łuków za krótkie. Tak więc wynalazek i stosowanie kuszy jest wzlotem myśli i technologii ludzkiej i odprawą daną barbarzyństwu. To, że w tysiąc lat po Chińczykach czeladź w Europie używała kusz do podpalania stodół, jest raczej miarą upadku, a nie przejawem wykwintnych manier bitewnych Mitteleuropy. Toteż ja całkowicie nieprzypadkowo – pan Trąba spojrzał w kierunku Arcymajstra Swaczyny – całkowicie nieprzypadkowo wybrałem chiński model, ponieważ tak jak czynili starzy Chińczycy, mam zamiar gromić Hunów, więcej nawet, ja mam zamiar zabić samego wodza Hunów.
– Jak mówię – Arcymajster Swaczyna sięgnął za pazuchę i wydobył złożony na czworo arkusz papieru kancelaryjnego – jak mówię, pomysł zabijania czy to komunistycznego, czy jakiegokolwiek innego przywódcy to jest, moim zdaniem, pomysł studencki, ale zamówienie zamówieniem. Klient nasz pan, jak głosi najnowsze hasło usług uspołecznionych. Oto projekt.
Arcymajster Swaczyna rozprostował papier i wszyscy ujrzeliśmy starannie narysowany i wycieniowany miękkim ołówkiem wizerunek pięknego niczym stara rycina przedmiotu.
– Łoże ma około trzydziestu, ściśle trzydzieści trzy i pół cala długości i zostanie wykonane z drewna bukowego, bawolego rogu i baranich ścięgien – objaśniał Arcymajster Swaczyna. -Inkrustacja: krążki i rozety z kości słoniowej. Dobrze się składa, niedawno sprowadziłem z niewielkim zyskiem trochę kości słoniowej z Kenii. Cięciwa z końskiego włosia, mosiężna dźwignia spustowa. Natomiast w charakterze obłąku, czyli łuku, zastosujemy resor citroena model tysiąc dziewięćset trzydzieści osiem. Nie dalej jak wczoraj wizytowałem jeden z moich warsztatów i osobiście lustrowałem tę śmiercionośną blachę, jest już oczyszczona z rdzy i skamieniałego błota. Powiem państwu, iż w jej lśniących oliwnymi głębiami piórach czają się prawdziwie zabójcze energie. Jak zapewniał mnie człowiek, od którego odkupiłem resor, tenże citroen model tysiąc dziewięćset trzydzieści osiem był swego czasu własnością legendarnego mordercy Mazurkiewicza. Pozostaje kwestia bełtów, czyli strzał…
– Wystarczy jeden bełt – pan Trąba z uwagą studiował szczegóły projektu – wystarczy jedna strzała sporządzona tak, jak mówiłem, ze szprychy rowerowej, drewniane lotki, natomiast grot ma być uczyniony ze srebrnej gałki odpiłowanej od pamiątkowej cukiernicy pani Naczelnikowej – pan Trąba skłonił się nieznacznie w stronę siedzącej nieruchomo matki.
– I wbije się srebrne ostrze w trzewia, i sadło jego, i gnój się rzuci, Polska, Polska – rozległ się chrapliwie zniekształcony głos księdza pastora Potraffke.
Kolejny raz unosił on ramiona w górę, ale teraz zdawać się mogło, iż dźwiga na nich ogromny, niewidzialny ciężar, jego twarz pobladła jak papier kancelaryjny, dyszał ciężko, jego ciemne, pałające źrenice raz po raz uciekały w głąb czaszki. Pani Pastorowa poderwała się z miejsca, ale ani ona, ani nikt z nas zdjętych nagłym lękiem nie wiedział co począć. Pastor Potraffke uniósł już wysoko ramiona i spoczywający na nich ciężar (tym cięższy, im bardziej niewidzialny) i teraz sam z wolna podnosił się z miejsca i apoplektyczne plamy powoli jęły pojawiać się na jego obliczu, co sprawiało wrażenie jakby z wolna powracał do życia i przytomności, i istotnie, opuścił jedną rękę i wydobył z kieszeni marynarki Biblię, otwarł ją mechanicznym, choć jak się okazało nieomylnym gestem i nieco spokojniejszym, choć dalej wystarczająco apoplektycznym głosem jął mówić, czytać i komentować: