Выбрать главу

– A my byliśmy przygotowani?

– Jezuuuuu… Właśnie załatwił im pan elektryczność. Oni nie wyżywią paru miliardów ludzi z trójpolówki! To będzie masowe umieranie.

– A będzie, będzie… Ale nie w Rzeczypospolitej. Ja mam na tych ciężarówkach nową chemię i nowe rośliny. Ja wyżywię nawet i pięćdziesiąt procent Polaków. Tu wciąż jest zdrowy klimat, są naturalne rośliny. Co ty myślisz, Andrzej, że co?! Że ja się sroce spod ogona urwałem?! Lądujemy po podróży w czasie w wieku elektroniki. I co? Zaraz nas namierzą i spacyfikują. Ale ja wypuściłem szeny! Nie miałem chińskiej bomby, ale przez trzy lata specjalna parowa sprężarka ładowała je do tego kontenera bezpośrednio z powietrza. One się rozprzestrzenią po całej atmosferze. I koniec z elektrycznością, z ich radiostacjami, radarami, samolotami, telefonami i spalinowymi czołgami! Koniec!!! Teraz my rulez, Andrzejku!

Baryła uniósł się z płóciennego krzesełka i zrobił kilka kroków na swoich krótkich, iksowatych nóżkach. Wyglądał śmiesznie w mundurze wzór 31, kocu i żółtej, puchowej kurtce.

– Jezus Maria… Dlaczego pan to zrobił? Pan zabił parę miliardów ludzi jednym pociągnięciem za spusty tego kontenera! Oni sobie nie poradzą bez sztucznych nawozów!

– Owszem. Zabiłem – Baryła uśmiechnął się dobrodusznie. – Rzeczpospolita über alles. Rzeczpospolita rulez. Od morza do morza, kurwa jej mać! Panu Janowi się nie udało, bo miał za mało sprzętu, ale ja to zrobię!!!

– A Amerykanie?

– Nie chrzań. Wypuściłem szeny z dwóch powodów. Po pierwsze, bo by mnie tu namierzyli i spacyfikowali, w tych durnowatych czasach – teraz będą mieli inne problemy na głowie, niż szukanie po mieście nieoświetlonych pojazdów. A po drugie… Po drugie i najważniejsze… – Baryła wycelował w Wagnera swój tłusty, porośniętym rzadkim włosem palec. – Amerykanie też się przenieśli w czasie. Tylko że oni mają w Cheyenne Mountain tysiące kontenerów ze sprzętem, a ja mam tylko jeden. Oni mają perfekcyjnie zorganizowane państwo, z jakimś cholernym potencjałem produkcyjnym. Ja mam malutkie, europejskie państewko. Ale… No i gówno im z tych tysięcy kontenerów!!! Ja przywiozłem szeny. Przywiozłem nowoczesne maszyny parowe, ekstra chemię, superlekarstwa i nasiona, o jakich im się tu nie śniło. Zobaczymy, czyje będzie na wierzchu. Zobaczymy, czy Amerykanie zdołają zbudować tysiące żaglowców, żeby przewieźć wojsko przez ocean, zanim Rzeczpospolita rozciągnie się od Atlantyku do Oceanu Spokojnego! Od kręgu polarnego do Morza Śródziemnego! Zobaczymy…

– Pan… – Wagner przełknął ślinę. – Pan zwariował, panie generale… Pan właśnie zabił parę miliardów ludzi… – powtórzył.

– Wagner! Wiesz, dlaczego właśnie ciebie wybrałem do tej misji? – Baryła obciągnął poły zrabowanej żółtej kurtki. – Wiesz? Nie? Bo jesteś najbardziej sumiennym oficerem Twierdzy Wrocław. Gdyby nie ja, to byś już nie istniał, gnoju! Ale wiem, że wykonasz każdy rozkaz, chociaż za plecami nazywasz mnie tłustym pedziem!

– Panie generale… Ja…

– Teraz weźmiesz ludzi za pysk i poprowadzisz ich do Trzebnicy, na punkt koncentracji przewidziany w planie B. Wykonać!

Wagner zasalutował odruchowo. Było mu zimno, oczy łzawiły po tym cholernym iperycie, czuł się okropnie… jednak Baryła miał rację. Wykona rozkaz. Wiedział, gdzie jest Trzebnica, choć za jego czasów to miasto już nie istniało. Pieprzona autobahn nach Poznań.

Podszedł do jakiegoś przechodnia, który zatrzymał się, widząc niecodzienne pojazdy na parkingu pod Panoramą Racławicką.

– Przepraszam pana – ciągle przecierał chustką oczy. – Gdzie jest autobahn nach Poznań?

– Jaki, psiakrew, „autobahn”?

– No… Autobana. Awtostrada czy ten, no… Highway. Znaczy, autostrada do Poznania.

– Jaka autostrada? – mężczyzna w ciepłym płaszczu wybałuszył oczy. – A droga na Poznań to tam – wskazał ręką kierunek.

Nie miał zresztą czasu dalej zajmować się dziwakiem, bo właśnie zaczynały gasnąć uliczne światła. Nie mógł wiedzieć, że na świecie nie będzie już elektryczności. Wokół gasły światła, milkły telefony, zatrzymywały się samochody…

Jedynie parowy konwój Wagnera mógł bez problemu ruszyć w swoją drogę.