Matysik zerknął na Tomeckiego. Ogródek baru przy stacji benzynowej był już zupełnie pusty. Hofman czuł, że drżą mu ręce.
– Mam z wami dziwny problem – powiedział, zapalając papierosa. Zaciągnął się głęboko. – Albo totalnie ściemniacie, albo mówicie prawdę. Ale wtedy należałoby uznać istnienie sił nadnaturalnych.
– A rozmawiałeś z „Pyskówką”?
– To jest duch?
– Nie wiem. Nie wiem, kurwa, co to jest – powiedział Tomecki, zionąc zapachem czosnku. – Nikt, kurwa, nie wie co to jest.
– A mówiąc bardziej kulturalnie – wtrącił Matysik. – Nie wiemy nic więcej, niż nam powiedzieli. A powiedzieli raczej niewiele.
– Co konkretnie wiecie?
– „Pyskówka” to jakiś taki… nie wiem… – były kapitan Wojska Polskiego zawahał się na moment. – My to nazywamy Aniołem Stróżem. To jest taka dziwna postać, jakaś emanacja czy coś. Na pewno nie człowiek…
– Na pewno nie człowiek?
– To akurat wiemy na sto procent. Anioły prawie nie mają pamięci. Nie są w stanie przypomnieć sobie zbyt wielu szczegółów ze swojego „prawdziwego” życia. Właściwie to jest… nie wiem jak powiedzieć… Zgęstka uczuć. To jest zagęszczenie uczuć, które kiedyś kierowały żywym człowiekiem – trochę wiedzy o nim, ale zupełnie ogólnej. Natomiast potrafią wiele. „Pyskówka” na pewno już pomogła ci. Anioły zawsze pojawiają się w momentach, gdy coś ci grozi.
– Owszem. Pomogła mi – przerwał mu Hofman. – Uratowała mnie przed dwoma nasłanymi zabójcami.
– Dokładnie. Anioły po to są. Dlatego kiedyś mówiłem, że cholernie ciężko coś nam zrobić. Cholernie ciężko, na przykład, nas zastrzelić. Cholernie ciężko wykonać na nas wyrok. Anioły widzą to, co chcą. Nie są wszechwiedzące, ale, na przykład, mogą wykryć dwóch zabójców ukrytych za rogiem. Są w stanie zobaczyć, czy panienka na policji w Warszawie przytrzymuje rejestrator palcem. Dlatego też nie warto wysyłać na nas płatnych zabójców. Zabawa polega na napuszczaniu innych służb.
– Nie rozumiem.
– Czego nie rozumiesz? – zdenerwował się Matysik. – Czy wyobrażasz sobie kretyna, który chce mnie zlikwidować i wysyła trzech komandosów z kałachami oraz cywila, Bóg jeden wie skąd? Tego sobie nie wyobrażasz?! Przecież tak idiotycznego ataku nie można wyśnić nawet w najgłupszym koszmarze.
– To akurat prawda – przyznał Hofman.
– Więc właśnie. Anioł nie jest wszechwiedzący. Nie wie wszystkiego, nie jest Bogiem!
– A co potrafi?
– Potrafi natychmiast sprawdzić – i to w kilku miejscach naraz! – czy ktoś nie czai się na ciebie z karabinem snajperskim. Nie jest jednak w stanie przewidzieć, że napuszczą na ciebie osobę, której on nie zna. Zobaczy strzelców wokół, a nawet może cię ostrzec, ale nie umie przewidzieć z góry, że taka akcja w ogóle będzie miała miejsce. Nie potrafi znaleźć zleceniodawcy.
– Reasumując – Hofman zerknął na „Pyskówkę”, ciągle tańczącą na masce jego samochodu. – Anioł może zobaczyć wszystko wokół. Może być wysłany do Warszawy, żeby zobaczyć czy ktoś trzyma rejestrator palcem, ale nie jest w stanie dowiedzieć się, kto wysłał morderców do wykonania wyroku?
– Dokładnie.
– Ciężko nas, kurwa, zabić – wtrącił Tomecki – ale, kurwa, można na nas napuścić inne służby, i wtedy, kurwa, Anioły trochę głupieją. I tak było z Felkiem. Wysłali jakąś brygadę antyterrorystyczną czy coś. Podkładając fałszywe dowody, czy coś. Nie wiem. Anioł sprawdza się na polu bitwy, nie w śledztwie.
– Okej – Hofman zaciągnął się papierosem. – Powiedzcie mi, panowie, jedną rzecz – spojrzał na nich zza kłębu dymu. – Kto to są Anioły?
Matysik przełknął ostatni łyk herbaty. Tomecki zjadł ostatni kęs cuchnącej czosnkiem kanapki.
– Tu Abwehra. Superpilne – Aneta, teoretycznie jedynie sekretarka, a praktycznie Bóg, bo miała dostęp do odpowiednich łączy, przygryzła wargi. – Daj mi namiary na jakiegoś ubeka, który miałby pojęcie o sprawach z serii SWW.
– Na cholerę ci ubek? – koleżanka z archiwum ziewnęła lekko.
– Seria SWW.
Chwila ciszy, kiedy tamta sprawdzała w komputerze.
– O Jeeeeezzzuuuuuu…
– No dawaj kogoś.
– Ale w dziwnych sprawach się grzebiesz.
– Bez komentarzy. Masz kogoś?
Dziewczyna po drugiej stronie westchnęła.
– Do wyboru, do koloru. Sprawy wewnętrzne, wywiad, kontrwywiad?
– Daj z kontrwywiadu. Prywatny numer.
W słuchawce słychać było wyraźnie stukanie palców na klawiaturze.
– Nie mam nikogo konkretnie powiązanego z SWW. Dam ci kogoś, kto w tym okresie pełnił naprawdę ważne funkcje.
– Oki doki. Notuję…
– Nie notuj. Dam ci osobiście.
Trzask klawiszy na interkomie, najwyraźniej dziewczyna z archiwum z kimś rozmawia.
– Potrzebuję ubeka z kontrwywiadu. Abwehra prosi.
Chwila ciszy…
– Dawaj mi już! Abwehra prosi!
Po dłuższej chwili Aneta Bielak została połączona ze starszym, kulturalnym panem, który kiedyś zajmował się kontrwywiadem, Wrocławiem, i naprawdę wiele mógł. Ot, jakoś tak. Dziewczyny, jeśli chciały, zawsze potrafiły znaleźć odpowiedniego faceta – po prostu miały dar.
– Dzień dobry – Aneta jest spokojna i skupiona. – Pan mnie nie zna. Jestem z Abwehry.
– Rozumiem – z drugiej strony słychać pogodny głos starszego mężczyzny. Najwyraźniej znał kryptonimy obecnych służb. – W czym mógłbym pani pomóc?
Głos Matysika, choć – z powodu sztucznej szczęki – niewyraźny, działał hipnotyzująco. Powolne, leniwie płynące słowa. Kaszel, typowy dla człowieka palącego za dużo. I ten wzrok. Te cholerne oczy, podnoszone czasem znad kubka z niedopitą herbatą. Cholernie wredne oczy. Mimo wieku, mimo zupełnie innych czasów, mimo starczego załzawienia… To były oczy węża. Potrafiły hipnotyzować, usypiać, straszyć i paraliżować jednocześnie. To był mężczyzna. To był samiec alfa. To był gość, którego w dalszym ciągu należało się obawiać w najwyższym stopniu. Jeśli był w pobliżu, najlepiej uciekać. A jeśli się nie dało, to przynajmniej polecić duszę Bogu.
Drugi był jeszcze lepszy. Wydawało się, że Tomecki w ogóle nie miał oczu, a zaledwie dwie ciemne szparki. Jednak w tych szparkach czaił się ogień. To nie był facet od wykonywania podejrzanych zleceń. To był ogień atomowy, chwilowo zamknięty w ciele sześćdziesięciosiedmioletniego człowieka.
– Ty skurwysynu – powiedział właśnie Ogień. – Ty coś czaisz. Skąd wiesz?
Wąż Matysik uśmiechnął się lekko.
– Znam jego oczy. Znam je – odkaszlnął. – Już je kiedyś widziałem. Widziałem na pewno.
– Nie zalewaj.
– Są takie same jak moje. Ja je znam – Matysik skrzywił się lekko. – To oczy drapieżnika.
Hofman podniósł wzrok. Miał oczy jak kobieta, z długimi rzęsami. Kiedyś nawet, będąc dzieckiem, uciął sobie rzęsy nożyczkami, bo ekspedientka w sklepie powiedziała, że wygląda jak dziewczynka. No i co z tego? To, co kryło się POD rzęsami, nie zwiastowało niczego dobrego siedzącym naprzeciw dwóm facetom. I oni doskonale zdawali sobie z tego sprawę.
– Było tak – Matysik otarł wargi papierową chusteczką. – Przywieźliśmy skrzynię. Sam lot przez ocean to był czysty, żywy horror. Wpadliśmy we wszystkie radarowe pułapki, w jakie mogliśmy wpaść. Kubański samolot z polską załogą. Mieliśmy wrażenie, że ktoś stoi w kabinie pilotów i dyktuje namiary…
– Na szczęście ONI nie byli na tyle władni, żeby wysłać przeciwko nam myśliwce – wtrącił Tomecki. – Ale zaliczyliśmy wszystkie możliwe szykany.