– Tak. Na szczęście nasi dyplomaci byli uprzedzeni i działali bardzo sprawnie.
– Co było w skrzyni? – spytał Hofman.
– Nie wiemy. Baliśmy się nawet zajrzeć.
– Wy? Wy się baliście?
– Dwóch rzeczy. Niewidzialnych ludzi wokół nas i… I służbowych konsekwencji naruszenia tajemnicy. Rozkazy były jasne.
Aneta Bielak z Abwehry nie mogła ochłonąć ze zdumienia. Były ubek tłumaczył jej właśnie, jak Urząd dowiedział się o akcji CIA w Argentynie. Amerykanie odkryli szczątki polskiego samolotu. Konkretnie trzydzieści osiem tysięcy części, przerobionych przez wieśniaków na potrzebne do życia przedmioty, którymi handlowali tak zawzięcie, że kilka z nich znaleziono nawet pod samą stolicą kraju. Akcję utajniono w najwyższym stopniu. Znaleziono polskie hełmy, mundury, części wyposażenia (pasy, manierki, chlebaki, kamizelki, tysiące łusek czeskiej amunicji, kurtki, wojskowe buty, a nawet kilka ręczników z napisem na naszywce: „Frotex Prudnik”). Odkryto porzucony autobus z ukrytymi pod ramą moździerzami i radziecką amunicją do nich. Odkryto spaloną rezydencję, i to spaloną tak, że nie dało się zidentyfikować żadnego ciała. Oprócz niekumatych wieśniaków znaleziono nawet świadka, archeologa, który, przerażony strzelaniną, leżał w zaroślach i przysięgał, że panowie, którzy spalili wielką posiadłość, nadawali przez megafon po niemiecku: „Tu Wojsko Polskie. Przepraszamy za wyrządzone straty. Życzymy miłego dnia!”.
Urząd Bezpieczeństwa szalał, usiłując wykryć, czyja to prowokacja i do czego Amerykanom posłuży. Nie odkryli niczego, a Stany utajniły wyniki śledztwa. Dowiedziano się jednak, że John Donovan, główny agent CIA w Argentynie, popełnił samobójstwo. Mark Heiman, jego następca, zastrzelił się w samochodzie. Jake Kelly, kolejna agentka, wyskoczyła z siedemnastego piętra. Później był Christian Bergerman – małym, osobowym samochodem wjechał pod rozpędzonego TIR-a. Amerykanie nie ustalili niczego konkretnego, a wyniki śledztwa utajnili i nie wykorzystali ich propagandowo. A to już naprawdę zaczynało strasznie śmierdzieć.
Można to streścić w dwóch słowach: panika i dezorientacja, po obu stronach. Nikt niczego nie wiedział. Ale najgorsze było to, że jeśli to miała być prowokacja, to dlaczego Amerykanie jej nie wykorzystali?
– Ból był taki, że mieliśmy dostarczyć skrzynię do Wrocławia – powiedział Matysik. – Dostarczyliśmy. I właściwie odcięli nas od jakichkolwiek informacji. Do czasu.
Znowu wytarł chusteczką załzawione oczy.
– Zaczęli się pojawiać „nie do końca umarli”.
– Co się pojawiało? – Hofman o mało nie rozlał resztki piwa.
– Ludzie, którzy nie umarli do końca. Nie wiem, jak to powiedzieć. Oni robili jakieś eksperymenty.
– Oni? To znaczy kto?
– Nie wiem. Nasi dowódcy. Psiakrew, byłem żołnierzem. Wykonywałem rozkazy.
– Ci z Norymbergi też się tak tłumaczyli – warknął Hofman. – A wy zabijaliście własnych ludzi!
– Aleś ty dowcipny – Matysikowi nawet nie drgnęła powieka.
Aneta Bielak z Abwehry patrzyła w okno przed sobą, ale nie widziała nawet ciemnego budynku komendy po drugiej stronie ulicy. Tkwiła w kompletnym stuporze. Nie mogła uwierzyć w to, co słyszy.
Były ubek wyjaśniał powoli. W latach siedemdziesiątych zajmowali się śledzeniem agentów zachodnioniemieckiego wywiadu BND. Agenci zjawiali się właściwie nie wiadomo po co. Nie werbowali szpiegów, nie śledzili instalacji wojskowych, nie fotografowali lotnisk, nie usiłowali wgryźć się w polską sieć łączności. Kontrwywiad po prostu głupiał, widząc ich niewytłumaczalne akcje. Oni jedynie chcieli się dostać do bunkrów. Wrocław, oprócz setek widocznych do dziś, już jako tako pokrytych trawą pagórków, miał pięć ogromnych, doskonale zachowanych bunkrów. Były to wielopiętrowe konstrukcje, z małymi otworkami w ścianach. Nikt nie wiedział do czego służyły. Po pierwsze, zbudowano je w 1942 roku. To był rok największych sukcesów Hitlera, więc po co stawiano bunkry w mieście znajdującym się w centrum Rzeszy? Aż do roku 1945 nigdy nawet nie bombardowanym? Dlaczego te bunkry są takie ogromne? Dlaczego nie pełnią żadnych funkcji obronnych? Kiedyś sprowadzono nawet snajpera, żeby sprawdził, czy da się strzelać przez te malutkie otworki – powiedział, że nie ma takiej możliwości, z wielu różnych przyczyn. A poza tym ich rozmieszczenie było zupełnie chaotyczne. Zresztą… obrona Breslau, planowana w roku 1941, gdy powstawały te projekty? Przed kim? Po co? Dlaczego? Więc może obrona przeciwlotnicza? W roku 1941? A jakie bombowce mogłyby wtedy nadlecieć nad Wrocław? Pierwszym maszynom aliantów udało się to dopiero cztery lata później. Zresztą, bunkry były za słabe, by podjąć aktywną walkę z lotnictwem. Monstrualne, ogromne, nie wiadomo czemu służące konstrukcje. Nie nadające się do niczego, postawione bez celu, bez ładu i składu, bez żadnych funkcji, co dokładnie wynika z całej ich dokumentacji.
No, ale przecież nie można nazwać Niemców głupcami, którzy budują byle co i byle gdzie. Jakiś cel musieli mieć, ponosząc tak wielkie koszty. Niestety, w żadnym archiwum nie znalazła się jakakolwiek wzmianka dotycząca przeznaczenia tych ogromnych budowli. A potem żaden strateg, wojskowy, architekt czy budowlaniec nie potrafił sobie wyobrazić absolutnie żadnego celu wybudowania tych „współczesnych piramid”. Początkowo myślano, że to konstrukcje do „przechowywania” radzieckich jeńców, którzy budowali metro. Istotnie, istniała sieć specjalnych kanałów łączących bunkry. Ale znowu pojawia się pytanie: po co? Można to załatwić taniej, łatwiej, szybciej i mniejszym kosztem.
Zakładając, że Niemcy nie byli głupcami budującymi megapiaskownice z betonu, to cel ich wysiłków ciągle pozostawał ukryty.
Podziemne miasto istniało. Znano udokumentowane opowieści o podziemnych drogach, gdzie mogły minąć się nawet dwa duże samochody. Gdy przy budowie dworca autobusowego zrobiono dziurę w podłożu i wlewano w nią beton, to szła ciężarówka za ciężarówką, i nie było końca – gdzieś ten beton znikał… W końcu musiano wstawić specjalny czop.
I znowu pojawia się pytanie: po co?
Sprawdzenie bunkrów nic nie dawało, wszystkie przejścia w dół były zalane betonem. Zaczęto więc wiercić. Niestety, z powodu ograniczonego rozmiaru pomieszczeń wiercenia skończyły się na dwudziestu metrach poniżej poziomu. Spędzeni do konsultacji architekci byli bezradni. Żaden nie miał pojęcia na co komu ponad dwudziestometrowa czapa z niezbrojonego betonu. Nikt rozsądny nie wylewa gigantycznych ilości betonu gdziekolwiek, w dodatku bez uzbrojenia. No, to się może sprawdza na czapach amerykańskich wieżowców – wiatr dmucha, wieża chwieje się, nawet o kilka metrów w bok, więc trzeba ją z góry dociążyć. Ale, po pierwsze, nie trzeba na to aż tyle betonu, a po drugie, musi być on zbrojony. A tu? Po co?! Nie wiadomo…
Co zrobić, żeby się dowiedzieć? Architekci udzielili prostej odpowiedzi: rozkuć cały bunkier i wykopać ziemię wokół – wtedy się dowiemy. Ewentualnie wysadzić, ale tego się właściwie nie da zrobić, bo to oznaczało wysadzenie w powietrze połowy Wrocławia. A jakie będą koszty? Architekci zaczęli, mówiąc w przenośni, „uciekać zygzakiem”. Koszty? Jezuuuu… A poza tym w kilku przypadkach trzeba by rozwalić parę okolicznych budynków.
Reasumując: tego się nie da zrobić. Ewentualnie można kuć sztolnie, ale, tak właściwie, to… po co? No i… kto za to zapłaci?
Ponieważ sprawa nie była priorytetowa, tylko jakaś dziwna i trudna do zrealizowania, ostatecznie projekt zarzucono.
Bardzo uprzejmy i kulturalny pan, który kiedyś pracował w UB, wyjaśniał dalej. Zastanawiało go jedno: agenci BND posunęli się nawet do morderstw. Zabili trzech autochtonów, ale nie aresztowano nikogo, bo Urząd był zainteresowany odpowiedzią na proste pytanie: czego też oni szukają w tych cholernych bunkrach? Co mogło tam być interesującego po kilkudziesięciu latach? Chcieli zabrać/ukraść/odzyskać jakąś technologię? Po kilkudziesięciu latach? Kpina! Ukryli tam złoto/kosztowności/papiery? I dla jakiejś garstki złota agenci rządowi zabijali ludzi? Kpina! Ukryli tam Bursztynową Komnatę (bo i takie koncepcje już krążyły)? No, ale nawet zakładając, że uda im się ją odzyskać i w kawałkach przewieźć do RFN, to co z nią zrobią? Umieszczą w muzeum w Zachodnich Niemczech? Sprzedadzą do Brazylii? Czy może wystawią sobie w kuluarach kwatery wywiadu, żeby oglądać? Znów kpina!