– Nieczłowiek, żywy trup. Niewidzialny. Myślący. Potrafiący przenieść się o tysiące kilometrów, do miejsca, które wyznaczysz – momentalnie.
– Jezu… czy ja śnię?
– Nie śnisz – warknął Tomecki.
– Problem leżał w czymś innym – powiedział Matysik. – Uwierzyliśmy, że taka technologia, jeśli jest to technologia, da Polsce straszliwą władzę. Robiliśmy to dla narodu, robiliśmy to dla dobra naszego kraju. Żeby istniał, żeby nigdy nie powtórzył się rok 1939.
– Przestań wstawiać głodne kawałki. Co to są Efekty?
– No właśnie. Co prawda możliwe było wyprodukowanie „nie do końca” umarłych, ale okazało się, że ta cholerna aparatura powoduje tragiczne skutki uboczne. Pojawiały się takie dziwne kule szarości. I wiesz… każdy kto TEGO dotknął, na przykład szarej trawy, od razu był zarażony. Umierał, ale nie do końca. Czysty horror! Ci ludzie odwiedzali żywych, odwiedzali wszystkich, którzy byli związani z projektem. Nie wiem, co to było. Może jakieś promieniowanie, które dotknęło i nas, i ich? Nie wiem, nie jestem naukowcem. Jednak zombie, jak my ich nazywamy, robiły straszne rzeczy.
– Tak straszne, jak wy w Pieczyskach – przerwał mu Hofman. – A może mniej straszne, bardziej straszne? – roześmiał się, choć było mu cholernie źle. Musiał rozmawiać z tymi mordercami. – Jak WASZE działania ustawicie na skali straszności?
– Nie kpij. Zombie zabijały ludzi – powiedział Matysik. – Tak jak zabiły twoją „Źródełko”.
Hofman zakrztusił się śliną. Teraz go mieli. Teraz go mogli zastrzelić. Chwila kretyńskiej nieuwagi.
Jednak Tomecki tylko się uśmiechnął. Wyjął rękę z torby, w której miał Raka. Matysik też nie zrobił żadnego gestu, również się uśmiechnął.
Jezuuuu… Jakby tylko się zaczęło, i obaj, Hofman i Tomecki, zaczęli grzać do siebie, to skosiliby połowę ludzi na stacji benzynowej, zanim sami by się zabili. Jezu!
– Skąd wiecie o „Źródełku”?
– My naprawdę wiele wiemy – mruknął Matysik. – To zgodnie z zasadą: kryj swoją dupę, zanim ci jej nie odstrzelą.
– Oki – Hofman odruchowo użył ulubionego powiedzenia „Źródełka”. – Dlaczego zabijaliście ludzi?
– No kurde! – Matysikowi zaczęły drżeć ręce. – No kurde. Byli zarażeni. Pojawialiby się jako duchy, czy jak to nazwać, i robiliby wiele złego. Ale okazało się, że daliśmy dupy już na początku. Każdy, kto znalazł się w pobliżu szarych kul, był jakoś pod ich wpływem. My też, niestety.
– Nic nie dało odgradzanie się sznurkiem – wtrącił Tomecki. – Gówno znaczyły OP-1. Można se w dupę włożyć taki sprzęt. I, kurwa, odkażanie również. Coś nas zaraziło, ale inaczej.
– Inaczej?
– No, kurwa jebana, przyczepiły się do nas osoby, które zginęły w akcjach.
– Powiem inaczej – powiedział Matysik. – Dopóki aparatura była czynna, robiło się coraz gorzej. Zabijaliśmy, paliliśmy zwłoki…
Stary oficer umilkł nagle. Popatrzył prosto w oczy człowieka siedzącego naprzeciw.
– Marek – powiedział do Hofmana. – Ja naprawdę robiłem to dla swojego kraju! Wierzyłem, że muszę. Że muszę!
– A wiesz co ja zrobię dla swojego kraju? – warknął Hofman. – Zabiję! Zabiję was obu!
Abwehra jest instytucją, która nie ma kłopotów z informacją i wyszukiwaniem danych. Aneta Bielak wybrała numer telefonu, który wyświetlił się na laptopie.
– Dzień dobry – powiedziała słodkim głosem. – Jestem z Abwehry… tfu, przepraszam. Jestem z Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Czy to Polskie Towarzystwo Eksploracyjne?
– Tak. Czym mogę służyć?
– Chcę spytać o bunkry.
Głos mężczyzny po drugiej stronie był cichy, spokojny i kojący. Rozmówca nie pytał, o jakie bunkry chodzi. On doskonale wiedział o czym mówi dziewczyna z ABW.
Zaczął powoli wyjaśniać. W samych budowlach nie można nic znaleźć. Są tam teraz hurtownie, magazyny, Obrona Cywilna, jednym słowem nic. Jednak nie można zabrać się do jakichkolwiek poważnych badań, bo przeszkadzają przeróżne instytucje państwowe. Nie ma możliwości przewiercenia kilkudziesięciometrowych czap z betonu, bo natychmiast pojawia się jakiś urzędnik i zabrania, wyprasza, motywuje swój upór setkami stron nieistotnych dokumentów.
Bunkry to nie jest parę osobnych budowli. One tworzą system. Warto zerknąć na plan podziemnych połączeń, który da się wygrzebać z archiwum. Koniecznie trzeba zerknąć na „listę Wróbla” – to spis tajnych niemieckich zakładów. Trzeba to dokładnie przestudiować, bo bunkry to nie kilka budynków postawionych byle gdzie i byle jak.
To jest ogromne urządzenie. Jedno monstrualne urządzenie, ukryte głęboko pod ziemią. Jakiś rodzaj akceleratora, który ciągnie się pod całym Wrocławiem. Podobno o dostęp do niego zabijali się agenci BND. Nikt nie pozwala dzisiaj przewiercić tych gigantycznych czap betonu, zawsze jakiś zakaz się znajdzie – choćby z sanepidu. Ale pozwolenia nie ma, i chyba nie będzie. Nikt nie daje zgody na dojście do podziemi Wrocławia. Każdy kierownik zakładu, na którego terenie wywiercono dziurę i dokopano się do podziemi, nagle zaczyna ściemniać i każe swoim natychmiast zakopać, co wykopali. To nie jest bezpieczne, lepiej nie zbliżać się do podziemi. I tak jest od lat.
W każdym razie istnieje kilka opisów świadków. To jest jedno wielkie, monstrualne urządzenie, które nie wiadomo do czego służyło. Służy? Tam coś jest. Być może jakiś nieprawdopodobnej wielkości akcelerator. Nie wiadomo. To jest system, wielokilometrowe „coś”. Wystarczy zerknąć na szerokie tunele obok, którymi ciężarówki mogły jeździć, a nawet się w nich mijać. Niestety, proszę pani, wejście tam też nie jest łatwe.
– A kończąc – powiedziała Aneta Bielak – czy mógłby pan mi powiedzieć, tak prywatnie… Nie wiem, jak sformułować pytanie.
– Niech pani wali wprost.
– No, ale głupio zabrzmi. Pan nie jest funkcjonariuszem, ale…
– Proszę pytać.
Aneta zawahała się.
– Aaaaa… czy to urządzenie, pańskim zdaniem… Jezu, nie wiem jak to powiedzieć! Czy ktoś je, w pańskiej opinii, czasem… włącza?
Głos mężczyzny w słuchawce był spokojny i kojący.
– Proszę pani, włączyli je jakieś pół roku temu.
– Jezu! Skąd pan wie?!
– Proszę pani, zawsze odwiedzają nas jacyś napaleńcy od duchów. Zacząłem nawet robić wykres. Ilu idiotów przyjdzie, w którym miesiącu. Wskaźnik wahał się gdzieś w okolicach procenta, a pół roku temu podskoczył pięciokrotnie.
– Dlaczego pan łączy te dwie sprawy?
– Ja nie łączę. Nie jestem funkcjonariuszem. Ja chciałbym tylko dorwać się do tych bunkrów, a nie mam żadnej szansy.
– W państwie prawa? Nie ma pan szansy?
– W państwie prawa. Nie mam.
Była zszokowana.
– A skąd pan tyle wie?
– Z tych samych źródeł, z których korzystała pani.
– Przecież to niemożliwe. Pan nie ma takich możliwości jak ja!
– Wystarczy troszeczkę starań – roześmiał się. – I niech pani pamięta… To urządzenie jest włączone. Nikt nie wie, co się stanie.
Matysikowi coraz bardziej chciało się spać. Siedemdziesiąt dwa lata życia dały jego ciału nieco w kość, lecz jeśli chodzi o „ducha”, to wszystko wskazywało na to, że eks-komandos jest jeszcze na fabrycznej gwarancji.
Cierpliwie przedstawiał Hofmanowi kolejne informacje.
W wyniku eksperymentu udało się stworzyć „nie do końca umarłych”, ale jego rezultaty sięgały nawet trzystu kilometrów. Kiedyś zaobserwowano Efekt aż w Czechosłowacji, i to była najtrudniejsza akcja, w trakcie której o mało nie wpadli. Trzeba było likwidować wszystkich, którzy zetknęli się z szarą kulą, bo skutki były okropne. Jeśli chodzi o zombie, to poddawały się kontroli z wielkim trudem. Te stworzone na miejscu można było opanować i coś im kazać – na przykład zabić „Źródełko”. Niestety, istoty powstałe z „zarażeń” znajdowały się pod wpływem niekontrolowanego szału, trzeba więc było likwidować ludzi, którzy zetknęli się z „szarością”. To było naprawdę lepsze niż duchy, które nie wiedziały czego chcą, a dużo mogły. To nie byli ludzie – to były zgęstki uczuć. Dość władne zgęstki.