Ale później okazało się coś jeszcze. OP-1, ubiory przeciwchemiczne, których używali, nie były skuteczne. Sami też mieli jakieś dziwne, poronne skutki uboczne – przyczepiali się do nich „częściowo umarli” ludzie. Nazywano je Aniołami, ponieważ im pomagały. „Źródełko” nie miała Anioła, więc ją łatwo było zabić. Hofman musiał też się kiedyś „częściowo zarazić”, więc jego nie udało się zabić. „Pyskówka” pomogła w odpowiednim momencie.
A teraz najważniejsze: widząc upiorne skutki uboczne wstrzymano eksperymenty. Wtedy wszystkie zombie jakby zamarły. Cóż, język naprawdę nie jest w stanie opisać tych stanów, nie ma w nim pojęć, którymi można opisać, co się wtedy działo.
Teraz jednak ktoś na nowo podjął eksperymenty. Od pół roku zombie są aktywne… Miraż władzy i mocy okazał się silniejszy niż rozum. Ale ten ktoś, kto to zrobił, chyba nie wiedział, jaki będzie finał. Za kolejne pół roku zaczną się pojawiać Efekty, szare kule zarażające ludzi śmiercią i szaleństwem. Skutki mogą być odległe od Wrocławia nawet o trzysta kilometrów. To może się stać nawet w Niemczech, nawet w Czechach…
Na pytanie, skąd Niemcy mogli mieć przed kilkudziesięciu laty taką technologię, nie było odpowiedzi. Może znaleźli kawałek UFO? Może tam był jakiś geniusz? Cholera wie. W każdym razie to ciągle nie udaje się do końca. Zawsze coś zawodzi, zawsze są upiorne skutki uboczne.
– Kto to robi? – spytał Hofman.
– Nie wiem – odparł Matysik. – Nie mam zielonego pojęcia.
W tym momencie zadzwonił telefon.
– Panie Marku, pan mnie nie zna – głos należał do wyraźnie podpitej kobiety. – Jestem Aneta Bielak z Abwehry.
– Tak, słucham?
– Wie pan? Kilkadziesiąt dziewczyn w tym kraju, w różnych komendach rozsianych wszędzie, pokazało właśnie, że potrafią stanąć na rzęsach.
– Proszę?
– One pokazały, że potrafią stanąć na rzęsach. Potrafią dokonać niemożliwego.
Hofman dopiero teraz się domyślił.
– Ma pani nazwisko mordercy „Źródełka”?
– Tak. Mam.
Chwila ciszy. Matysik i Tomecki patrzyli na niego z napięciem. Zagryzł wargi. A potem podniósł oczy. Obydwaj drgnęli wyraźnie, choć lubili takie widoki.
– Czy wie pani, z czym się to łączy? Czy wie pani, co się stanie, jeśli mi pani poda namiary? – spytał.
– Tak. Wiem – odparła niezrażona. – Dlatego właśnie dzwonię.
– Oki doki – mruknął. – Jadę do pani.
– Świetnie. Czy mogę już powiedzieć: „Laska, zostaniesz pomszczona!”?
Nie było w nim cienia wątpliwości.
– Może pani.
A potem dodał:
– Proszę zawiadomić komendę.
– Jest pan pewny? – przez chwilę w jej głosie zabrzmiało wahanie.
– Jestem pewny.
Wezwali taksówkę, bo Hofman był po piwie i nie chciał prowadzić. Co za odruchy! W perspektywie może strzelanina, ale przepisów nie powinno się łamać… A przynajmniej przepisów drogowych. Hofman zamierzał zabić kogoś konkretnego, a nie przypadkowego przechodnia. Ot, różnica.
Policja, która szalała w mieście, po jednym telefonie przestała szaleć. Zaczęła zbierać się do skoku. Do jednego miażdżącego uderzenia. Tak, jak myśliwy, widząc zwierzynę, uspokaja się i zaczyna planować. Tak jak snajper przed strzałem wstrzymuje oddech.
Policja zamierzała zadać komuś trudny do odbicia, wyjątkowo ciężki cios.
Ludzie zebrali się przy bunkrze położonym na ulicy Miłej. Ale piękna nazwa. To była ulica Miła. Po prostu Miła.
Trzech mężczyzn, którzy wyszli z bunkra, namierzono i zidentyfikowano od razu, opierając się na informacjach uzyskanych przez telefon. Naprzeciw nich stanął tylko jeden człowiek. Wielki, zwalisty, bardzo zły.
– Policja – powiedział. – Jesteście aresztowani.
– I co ty mi możesz zrobić, pętaku? – zapytał najstarszy z mężczyzn. – Wiesz, z kim ja mam powiązania? Wiesz, kto finansuje moje sprawy? I czerpie z tego korzyści?
– Nie jestem pętakiem – odpowiedział spokojnie Big Boss. – Jestem szefem Wojewódzkiej Komendy Policji we Wrocławiu.
Pokazał legitymację. Nie był zdenerwowany w najmniejszym stopniu.
– Och, cóż za zaszczyt! Alfonsów też aresztujesz osobiście?
– Odczytam panom wasze prawa.
– Słuchaj, gnojku! Ja stoję troszeczkę wyżej niż ty. Daj mi chociaż jeden argument na to, żebym w ogóle z tobą rozmawiał.
Big Boss uśmiechnął się uprzejmie.
– Chcesz mieć argument? – spytał. – Okej – krzyknął trochę głośniej: – Marek!
Z bramy wyszedł Hofman z Glauberytem w dłoni i zgranymi już przyrządami celowniczymi.
– To jest właśnie mój argument – Big Boss wzruszył ramionami. – Wokół mam trochę więcej argumentów, poukrywanych w oknach. Ale pan chciał zobaczyć tylko jeden.
– Słuchaj, gościu…
– Nie będę słuchał. Odczytam panom wasze prawa. Resztę powiecie w prokuraturze.
– Nie wiesz, z kim zadzierasz! – mężczyzna popełnił błąd i sięgnął do kieszeni marynarki. Prawdopodobnie po telefon.
Big Boss potrafił to jednak wykorzystać.
– On ma broń!!! – wrzasnął.
Hofman zastrzelił go, trafiając idealnie w czoło. Drugi mężczyzna wykonał gwałtowny ruch i Hofman zastrzelił go trzema pociskami. Niezgrane przyrządy celownicze, tu tkwił problem.
Trzeci, najmłodszy, był najbardziej sprytny. Runął w tył, za załom muru. I cholera, być może by mu się udało, bo policjanci w oknach nie przewidzieli wszystkiego – mieli za mało czasu na przygotowanie akcji – gdyby mężczyzna nie popełnił największego błędu w swoim życiu. Zlekceważył staruszka, który stał pod ścianą i okropnie cuchnął czosnkiem.
A trzeba było go nie lekceważyć. Nie można lekceważyć Dariusza Tomeckiego – to się nigdy nie opłaca.
Tomecki tylko zerknął na leżące ciało i wyjął z papierowej torby kanapkę z jajkami. Cholera, no smakowały mu po prostu!
Hofman podszedł do Matysika z wycelowanym w niego Glauberytem. Oficer Wojska Polskiego uśmiechnął się lekko.
– Teraz ja? – nie sięgał do kabury. Być może takie rozwiązanie podobało mu się nawet bardziej. W jego oczach węża nie widać było nawet cienia strachu.
– Zabijałeś ludzi, skurwysynu. A ja jestem policjantem. Jestem po to, żeby ich chronić! Przed tobą.
„Pyskówka” chichotała, siedząc pod ścianą. Big Boss zwoływał ludzi. Rozgardiasz rósł.
– Zabijałem – odparł spokojnie Matysik. Bez cienia strachu. Dwa węże patrzyły na siebie. – Robiłem to dla dobra państwa. Po to, żeby nie powtórzył się rok 1939. Nie zabijałem dla przyjemności.
– Right or wrong, my country. Definicja szowinizmu. Nie zgadzam się z tobą.
– To strzelaj.
– Nie zgadzam się z tym!
– Dobrze. Ale uwierz mi tylko w to. Zabijałem z przekonania, nie dla przyjemności.
– Nie wierzę ci – Hofman nagle opuścił wycelowany w głowę oficera pistolet maszynowy. – Ja to wiem.
Odwrócił się i zaczął iść wzdłuż ulicy. Tak zaskoczył tym Matysika, że ten ledwie zdołał wydukać:
– Skąd wiesz?
– Byłem tam – Hofman odwrócił się na chwilę. – Wtedy, w Pieczyskach.
– Chryste… Wiedziałem, że znam twoje oczy. To naprawdę ty?