Gdy wrócił na salę „25 metrów”, Dietrich strzelał z rewolweru.38 Special z krótką lufą, wywołując tumany kurzu za tarczami.
– I jak? – krzyknął. – Doszedłeś do czegoś w świątyni dumania?
– Tak – postanowił go zaskoczyć. Z kabury pod pachą wyjął Colta.45 i strzelił, wywołując gejzery ziemi na wale flankującym.
– Jezu! Co to jest? – Dietrich przyskoczył do niego. – Co to jest?!
– Colt.45 ACP.
– Przecież na taki kaliber nie mamy pozwolenia.
– Kolega z Warszawy kupił mi „nielegala” – Gusiew uśmiechnął się.
– A amunicja skąd?
– Od handlarza bronią – wyjaśnił. – Jak masz pozwolenie na 9 milimetrów i.38 Special, to sprzeda ci i.45…
– Daj postrzelać – dosłownie wyrwał mu tego Colta z rąk. – O żesz ty…
– Uruchomię te urządzenia – powiedział Gusiew.
„Sepp” nie słuchał go, masakrując metalowe drzwi bunkra, co było jeszcze bardziej nielegalne niż sama broń, z której to robił.
– Uruchomię te urządzenia – powtórzył. – I to nie dla niej. Dla Borkowskiego i dla Jarka…
– Ale jaja! – krzyczał Dietrich. – Ale wali!!! Patrz! – podsunął mu przed oczy oparzoną nitrocelulozą dłoń. – Ale grzeje…
Tak jak poprzednio, Irmina siedziała na brzegu biurka Borkowskiego, pokazując swoje nogi w obcisłych legginsach. Ten widok przyciągał wzrok mężczyzn jak magnes. Wieczorem nie było w Instytucie nikogo poza ochroniarzem, trwającym w stanie wiecznej śpiączki. Nawet portierki.
Ktoś jednak pukał do drzwi.
– Tak? – Dietrich otworzył drzwi.
Zobaczyli mężczyznę w piżamie i narzuconym na ramiona szlafroku. Instytut był połączony starym niemieckim tunelem przeciwlotniczym z pobliskim małym szpitalem. I wszyscy ci, którzy mieli problemy ze snem, przyłazili po nocy, usiłując zdobyć za darmo poradę „prawdziwych fachowców”.
– To znowu pan, panie Wyzgo?
– Tak, panie doktorze. Bo wie pan, mi się cały czas śni to samo. Wchodzę do supermarketu, na rynek, gdziekolwiek, gdzie jest tłum. I… I mam w rękach karabin maszynowy, a na plecach trzy skrzynki amunicji. I zaczynam strzelać. Do ludzi! Tam są setki trupów…
– Niech pan weźmie coś na uspokojenie i idzie do łóżka.
– Co mam wziąć?
– Aspirynę, nie wiem… Niech się pan herbaty napije – usiłując zachować przynajmniej pozory uprzejmości Dietrich wypchnął mężczyznę w piżamie na korytarz i domknął drzwi. – Co za świr – szepnął, zabezpieczając zamek. – Leży już prawie miesiąc, bo ciągle śni mu się to samo. Noc w noc masakruje tłum z karabinu maszynowego…
Irmina nawet nie podniosła głowy.
– Włączysz te urządzenia? – spytała Gusiewa.
– Tak.
Popatrzyła mu w oczy.
– Gdzie się mam położyć?
– Nigdzie. Ja będę obiektem eksperymentu.
– Dlaczego?
Rzucił jej elegancką kopertę, którą dostał w szpitalu. Dziewczyna przez chwilę mocowała się ze sztywnym papierem. Wyjęła zadrukowaną kartkę z pieczątkami, ale niczego nie zrozumiała z łacińskich nazw. Podała ją Dietrichowi.
– O kurwa! – syknął Ivan. – Jezus Maria!!! Dlaczego nic nie powiedziałeś?
– To tylko rak. Od tego się nie umiera – mruknął Gusiew.
– Stary! Dlaczego nie powiedziałeś?!
– A co by to zmieniło?
– Jezu… Jezu! Stary. Przyjacielu… Kurwa!!! Pojedziemy do Szwajcarii cię leczyć! Coś przecież można zrobić!
– Od tego się nie umiera – uśmiechnął się do Irminy. – A przynajmniej jeszcze nie dzisiaj.
Dziewczyna zachowała się bardziej racjonalnie. Położyła mu rękę na ramieniu, leciutko pocałowała w policzek.
– Musisz to włączyć na jałowy bieg.
– Skąd wiesz?
– Wiem. Zaufaj. Żadnego uprzyjemniania snów. To ma lecieć na jałowym biegu.
– Ludzie – krzyknął Dietrich. – O czym wy mówicie?! Chemioterapia, naświetlania, kurwa, operacja!!! A nie bzdety…
– On już podjął decyzję – powiedziała Irmina. – Mów, co mam robić.
– Ja się na to nie zgadzam – Ivan otworzył drzwi i wyskoczył na korytarz.
– Panie Wyzgo! – krzyknął w ciemność Gusiew. – Pan go przytrzyma i nie pozwoli wyjść. To dam porządny środek na sen bez recepty!
Po kilku sekundach zobaczyli plecy Dietricha, cofającego się przed mężczyzną w piżamie. Facet był uzbrojony w metalową popielniczkę na długim pręcie, która dotąd stała przy portierni. Gusiew wyjął z kieszeni plastikowy listek z tabletkami i rzucił napastnikowi.
– I niech pan jeszcze chwilę postoi pod drzwiami. Żeby mi nie zwiał.
– Dobrze, panie doktorze – Wyzgo objął wartę.
– Jesteś durniem, idiotą, kretynem, wariatem, pętakiem – powiedział spokojnie „Sepp”.
– On już podjął decyzję – powtórzyła Irmina. – On już podjął wyzwanie.
Gusiew położył się na kozetce.
– Najpierw załóżcie EEG, potem czujniki na ważniejsze mięśnie. Przyklejcie czerwoną diodę do kącika lewego oka.
– O diodzie nie słyszałam – wtrąciła Irmina.
– To mój dodatek. Jak wejdę w fazę REM, będę wiedział, że to sen.
– Stary – włączył się Dietrich. – Chodźmy do jakiegoś dobrego lekarza.
Gusiew wskazał głową kopertę leżącą na biurku.
– A widziałeś podpis na tej kartce? Znasz jakiegoś lepszego lekarza we Wrocławiu?
– To jedźmy do Warszawy! Jedźmy do Szwajcarii. Kurwa, zrobimy z chłopakami zrzutkę i jedźmy do USA!
– Czytałeś ten papier? Chcesz mi zrobić resekcję mózgu?
Irmina nie przejmowała się Ivanem, siedzącym pod ścianą z twarzą w dłoniach.
– OK. Kable już podłączyłam. Teraz?
– Teraz włącz wszystkie zespoły. Uważaj na stabilizator napięcia. Sprawiał Borkowskiemu kłopoty.
– OK. Wszystko włączone. Panuję nad tym.
– Jesteś fajną dupą.
– Dzięki, Gusiew – uśmiechnęła się znowu. – Czy ta druga cholera podejdzie, żeby pomóc?
Dietrich podniósł się spod ściany i podszedł bliżej.
– Słuchaj, a może od razu cię zastrzelę? Będzie szybciej.
– Zdjąłbyś mi z głowy kupę kłopotów, ale siebie wpakował do pierdla.
– Czy możemy porozmawiać poważnie?
– Potem. Słuchaj, tu masz analizator pracy mięśni. Prawdopodobnie to będą jedynie mikroskurcze. Ja mam taki wyłącznik, który pozwala mi się wyrwać z każdego koszmaru. Wystarczy, że we śnie kucnę i zacisnę powieki. Jeśli odczytasz coś takiego, budź mnie natychmiast. Ale może być też odwrotnie – zacznę się budzić, a we śnie może właśnie dziać się coś ciekawego. Wtedy wstrzykniesz mi środek uspokajający albo nasenny.
– Dureń! – skwitował Dietrich.
– Wszystko zrozumiałeś?
– Idiota!
– Słuchaj, Borkowski to całkiem nieźle wykoncypował…
– Tak. I zabił Jarka.
– Boisz się, to wyjdź – mruknął Gusiew. – Wszystko spadnie na jej głowę – wskazał na dziewczynę. – Wyzgo będzie świadkiem, że chciałeś uciekać.
Ułożył się na kozetce w miarę wygodnie. Nie chciał mieć rano obolałych mięśni.
– No to włączaj – mruknął do dziewczyny. – A ty – zerknął na Dietricha – jak chcesz mi pomóc, to wyrwij mnie ze snu, gdy wykres pokaże, że kucam!
Co to jest sen? Właściwie nie wiadomo. Uczeni wolą pisane dużymi literami skróty: REM, EEG, HXDC, SNR… No dobra, uznajmy, że Gusiew miał HXDC, jeśli ktokolwiek wie, co to znaczy. Leżał pod płytką chodnikową z blachy, z dziurami i wypustami. Taką kratownicą, na której czyści się buty przed wejściem do sklepu. Nie bardzo mógł się poruszyć. Kurz i drobinki piasku spadały mu na twarz, jeśli tylko przechodnie umieszczali swoje buty w odległości jakichś dwóch centymetrów od jego twarzy. Gusiew był na Rynku, na rogu, gdzie jest kamienica „Pod Złotą Koroną” – teraz jednak stał tu „Feniks”. Jakoś wydostał się spod kratki, wszedł do hallu, gdzie mieściły się windy, i wsiadł do jednej z nich. Żeliwnej, rzeźbionej, istnego cacka przedwojennej roboty. Podesty wokół sunęły powoli w dół. Mimo tłumu na schodach, był w windzie sam. Jednak schody się skończyły, a tuż obok sunęły w dół inne windy. W jednej z nich zauważył Borkowskiego.