– Niczego ci nie zrobię.
– Chcę, żebyś mi coś zrobił – uśmiechnęła się łobuzersko. – Zupełnie o co innego chodzi.
Jeszcze raz dotknął zgięcia jej łokcia. Drgnęła odruchowo.
Czy to możliwe, że naprawdę miał przed sobą mapę? Mapę strachu. Jeżeli ta plama to szpital na Poniatowskiego, to ta kreska, budząca grozę Irki, była ulicą Sienkiewicza. A ta linia – ulicą Prusa. Gdzie teraz powinien pójść? W te miejsca, których dziewczyna bała się na mapie strachu, czy przeciwnie?
Poczuł, że na głowę i kark opadają mu wielkie krople.
– Co to jest? – drgnął odruchowo. – Deszcz w hallu budynku?
Roześmiała się.
– Coś spływa po instalacjach. A jak myślisz, skąd mamy tu wodę? – spojrzała do góry, osłaniając oczy dłonią.
Gusiew postawił kołnierz. Nie miał czapki.
– Dobrze – wskazał na jej ręku coś, co wydawało się być symbolem ulicy Prusa. – Idziemy tam.
– Uuuueeeeee… aaaaaaashhhhhh – powiedział wariat.
– Tak – Gusiew poklepał go po ramieniu. – Jak zwykle masz rację.
– Jadę własnym wozem – powiedział Dietrich. – Naprawdę muszę się nareszcie wyspać.
Irmina też ziewnęła szeroko.
– Mogę ci zaproponować nocleg u siebie – jako jedyny w towarzystwie Gusiew był wyspany i wypoczęty. – Co będziesz się szlajać po hotelach, skoro czyhają na ciebie „panowie, którzy maszerują w nogę”?
Oparł się na otwartych drzwiach toyoty i zapalił papierosa.
– Żona z dziećmi wyjechała, więc…
– Bardzo chętnie. Nawet nie wiesz, jak bardzo.
Poczuli na głowach i karkach pierwsze krople deszczu.
– O cholera, wsiadajmy – Gusiew postawił kołnierz. Nie miał czapki.
Rozpadało się błyskawicznie, pojedyncze krople przerodziły się w ulewę. Gdy Gusiew ruszał, wycieraczki ledwie radziły sobie ze strugami wody. Jechali powoli, niewiele widząc. Studzienki spustowe na ulicach już teraz się nie wyrabiały – na ulicach stały kałuże. Na szczęście o tej porze nie było przechodniów, więc nikogo nie ochlapali. Przy zamkniętych oknach wentylatory nie mogły sobie poradzić z nagłą zmianą temperatury i szyby zaparowały dość szybko. Irmina wycierała je pracowicie znalezioną w skrytce irchą.
Choć udało mu się zaparkować dość blisko bramy, dobiegając do drzwi byli już kompletnie przemoczeni. Zaparowało nawet lustro w windzie! Irmina potrząsała głową, siejąc wokół kropelkami wody.
– Mogę wziąć prysznic? – wskazała na drzwi łazienki, gdy weszli już do domu.
– Pewnie – Gusiew wziął tylko ręcznik, żeby osuszyć własną głowę.
Nie chcąc jej krępować, przeszedł do salonu i włączył telewizor. Wycierał włosy, słuchając o gigantycznej powodzi w Czechach. Trochę to go zdziwiło – przecież czegoś takiego powinni się spodziewać wcześniej, a jakoś nie widział żadnych wiadomości na ten temat. Wzruszył ramionami; ostatnio mało oglądał telewizji.
Irmina wyszła z łazienki, chyba po superekspresowym myciu. Była owinięta w cieniutki ręcznik, który niezbyt ją osłaniał, a w dodatku przemakał błyskawicznie w co bardziej istotnych miejscach. Uśmiechała się łobuzersko. Podniosła trzymaną w ręku plastikową konewkę.
– Dam sobie rękę uciąć, że nie podlewałeś kwiatków, jak prosiła żona.
– Nie podlewałem – przyznał uczciwie.
Otworzyła drzwi balkonu i wyszła w kusym ręczniczku na zewnątrz.
– Przecież deszcz pada. Same się podleją.
– Nie, nie – przechyliła konewkę nad doniczkami. – Tę robotę trzeba odwalić uczciwie.
O tej porze, miał nadzieję, nie będzie zbyt wielu sąsiadów, którzy mogliby zobaczyć ją na balkonie i rozsiać plotki. Wiedział, że najgłupszą rzeczą byłoby ciągnięcie kobiety za rękę i próba ukrycia jej w mieszkaniu na siłę. Postanowił zemścić się perfidniej. Zamknął drzwi na balkon i zbliżył twarz do szyby z miną „No i co teraz?”. Przez chwilę bała się. Rękami zasłoniła brzuch i piersi przed wzrokiem potencjalnych podglądaczy, i zagryzła wargi. Ale to był tylko odruch. Cholernie inteligentna baba zdjęła ręcznik i zawinęła go sobie na głowie. Na golasa podeszła do barierki i krzyknęła:
– Panie sąsiedzie! Jestem koleżanką „Pułkownika” Gusiewa, a on zamknął drzwi na balkon!
Tym razem Gusiew spanikował. Otworzył drzwi, chwycił ją wpół i prawie wniósł do mieszkania.
Irmina chichotała.
– OK. OK. Chcę, żebyś mi coś zrobił – śmiała się. – Rozbierzesz się, czy weźmiesz mnie w skarpetkach, jak „swoją”?
Zmusiła go do śmiechu.
To co później nastąpiło, trudno nazwać aktem seksualnym. To, w pewnym sensie, nie był nawet stosunek płciowy. Bliższe prawdy byłoby stwierdzenie, że Irmina go zgwałciła, ale to też nie to. To była deklaracja miłości, przyjaźni i sympatii. Dwoje sukinkotów, szaleńców, wariatów i pojebów spotkało się nagle i zwąchało w całym wściekłym gronie, zwanym cywilizacją ludzką na planecie Ziemia. Dwoje kompletnych szaleńców. Dwoje odszczepieńców, odrzutków. Dwa zera zaksięgowane w księdze przychodów i rozchodów nowoczesnego społeczeństwa. Zdaje się, że te dwa zera, te dwie pozycje dawno skreślone z listy aktywów, właśnie zaczęły się kochać.
Uwielbiał tę pochrzanioną Węgierkę. Zdaje się, że była to pierwsza prawdziwa kobieta w jego życiu, cokolwiek by to znaczyło. To był pierwszy człowiek, którego tak naprawdę kochał. To był pierwszy szaleniec, który go uwiódł. Pierwszy, w przeciwieństwie do tych głupio poukładanych bab, które miał wcześniej. Jej nie miał. Z nią się przyjaźnił. Była dokładnie taka sama, jak on. I zdarzyło mu się to pierwszy raz w życiu.
Pili mocną herbatę, pół siedząc, pół leżąc na kanapie przed telewizorem.
– Słuchaj, kim byli ci faceci, którzy nas chcieli napaść? – zapytał nagle. Wciąż nurtował go incydent na szosie.
Irmina ziewnęła szeroko i przeciągnęła się. Ciągle nie pamiętał, że on jest doskonale wyspany, a ona z Ivanem musieli czuwać nad aparaturą.
– Słuchaj – przedrzeźniała go – nie wiem, kim oni byli. Nie mam zielonego pojęcia.
– Jeśli z jakiegoś urzędu, to dlaczego nie zabrali aparatów i…
– To nie jest takie proste – przerwała mu.
– Jak to nie jest proste? – aż się poderwał. – Wkroczyć pod osłoną policji i…
Roześmiała się.
– Po pierwsze, naprawdę nie wiem, kim byli. Po drugie, to nie jest takie proste, ponieważ oba światy są CHYBA ze sobą powiązane.
– Jakie światy?
Wstała lekko i podeszła do okna. Powoli odsunęła zasłonę i zgasiła światło. Deszcz walił w szyby z taką samą siłą, jak poprzednio.
– Powiedz mi, czy tam, we śnie… Nie spadło ci przypadkiem na głowę parę kropel wody?
Tylko machnął ręką.
– Tam mi spadło parę kropel, a tu od razu…
Nie dokończył, bo Irmina włączyła telewizor. Szukała jakiejś stacji podającej całodobowo wiadomości, i wreszcie znalazła. Powódź w Czechach, powódź w Niemczech, w Austrii, Węgry zagrożone. Megapowódź w Chinach.
– Przecież to się zaczęło wcześniej – wskazał na migoczący, kolorowy obraz.
– I tak, i nie – zrobiła zagadkową minę. – A może te światy przenikają się wzajemnie? Powiedz – nachyliła się nad nim, patrząc prosto w oczy. – Czy jest tam jakaś dziewczyna, która ci się podoba i ma ze mną coś wspólnego?
Natychmiast odwrócił wzrok.
Słusznie domyślił się, że ulica Prusa jest teraz rzeką. Pamiętał z realnego świata, że tam, na skwerze, było spore obniżenie, ślad toru wodnego, który później zakopano. W takim razie Sienkiewicza też powinna być rzeką. Tak było w średniowieczu, i nawet później, zanim zaczęto zasypywać koryta. A teraz odtworzyli historyczne kanały. Pani Azja Maciejczuk wybrała sobie całkiem niezłego agenta – przynajmniej orientował się w topografii terenu, którego nikt, z tamtych na górze, nigdy nie widział.