Выбрать главу

Drewniany okap zajął się szybko. Mężczyzna podszedł do następnej kamieniczki i podetknął pochodnię pod niski ganek.

– Tu wokół ludzie są pogrążeni w kataleptycznym transie. Oni też chcą połączyć się z Pośrednikiem, ale pani prezydent musi to zrobić osobiście, przy pomocy jakiejś makabrycznej technologii, która pozwala rekrutować agentów z przeszłości. Wysyła was tu, jednego po drugim, żebyście znaleźli Pośrednika na Fałszywym Cmentarzu i ryzykowali istnieniem własnego świata. Nie lubimy ingerencji tych ludzi na górze. Oni chcą to wszystko spieprzyć dla doraźnej korzyści przenikania do innych światów. Mimo to – uśmiechnął się miło – mam nadzieję, że powstrzymam pana bez uciekania się do wojny czy rozbiorów…

Wrzucił pochodnię przez okno kolejnej kamienicy, odwrócił się i ruszył przed siebie szybkim krokiem.

Gusiew zerknął na rozprzestrzeniający się pożar. Coś mu mówiło, że facet ma wiele innych pułapek w zanadrzu, ale chwilowo nie miał pojęcia jakich. Skrzywił się lekko.

– Idziemy – zerknął na Irkę.

Ta pociągnęła wariata w kierunku Kraszewskiego. Choć nazwy ulicy domyślał się jedynie na podstawie położenia ważniejszych budowli, które istniały w realnym świecie, to miał wrażenie, że wybrała dobry kierunek. Cała reszta została przebudowana na drewniane, średniowieczne kamieniczki i wąskie ulice z rynsztokami pośrodku, znane mu tylko z nielicznych rycin, które oglądał w albumach. Powoli zbliżali się do skrzyżowania Łaciarskiej i Kotlarskiej. Gdzieś tu musiał być kiedyś Mur Marzeń. Gusiew orientował się teraz w ich położeniu wyłącznie po dachach kościołów. Drgnął, gdy usłyszał dźwięk dzwonu. Najpierw jeden, potem przyłączyły się następne.

– Co to jest?

– Biją w dzwony, bo zauważyli pożar – wariat wskazał kciukiem za siebie.

Gusiew zatrzymał się nagle.

– To ty potrafisz mówić?!

Wariat spojrzał na niego zdziwiony.

– No przecież zawsze mówiłem – wzruszył ramionami. – To ty bełkotałeś.

– No nie, nie. Przez cały czas przyznawałem ci rację – uśmiechnął się z własnego dowcipu. – Irka, co ty na to?

– Yrrggghhhhyyyyy – powiedziała Irka.

Gusiew zrozumiał.

– O Jezuuuuuuuu! – krzyknął, kucając momentalnie i zaciskając powieki.

Wokół biły dzwony.

Wokół słychać było ryk syren. Gdy Dietrich obudził Gusiewa w realnym świecie, widząc na wykresach, że przyjaciel kuca, ten nie mógł nawet unieść się na łokciu.

– Co się stało?

Gusiew – nieprzytomny, ogłuszony syrenami wielu samochodów, które przemykały pod instytutem – z trudem potrząsnął głową.

– Zacząłem wariować – mruknął. – Doprowadzili mnie do szaleństwa.

– Co?

– Wariat, którego prowadziliśmy ze sobą we śnie, nagle przemówił zrozumiałym językiem. A Irka zaczęła bełkotać. Jaki z tego wniosek? – Gusiew podniósł się ciężko i sięgnął po ubranie na krześle. – Że to ja zwariowałem. Musiałem uciekać, żeby nie spędzić reszty życia w jakimś wariatkowie na wspinaniu się po niewidzialnym murze.

– Więc tak załatwiali agentów? Tych, co zaszli za daleko?

– To znaczy, że ona ma na imię Irka? – spytała Irmina. – To od Ireny?

– Od Iraku.

– Chodźcie – Gusiew nareszcie uporał się z ubraniem. – Są jeszcze skutki uboczne.

– Czekaj, co zrobimy? Jeśli każdego, kto zbliży się do Muru Marzeń, ogarnia szaleństwo, to nie ruszymy dalej.

– Jeszcze nie zwariowałem, więc jeśli przebywa się tam stosunkowo krótko, szaleństwo chyba nie ogarnia człowieka. Przynajmniej nie tak od razu.

– No to co zrobimy? – powtórzył Dietrich.

– Na razie zobaczmy, jakie są skutki uboczne – Gusiew otworzył drzwi. – Szybciej!

Wybiegli na parking przed instytutem. Potem dalej, na ulicę.

Liczba wozów straży pożarnej, które usiłowały przepchnąć się wąską ulicą, pozwalała przypuszczać, że każdy wrocławianin ma chyba własną „sikawkę”. Albo własną karetkę pogotowia, bo drugi pas był zajęty przez grzęznące w korku pojazdy służby zdrowia.

– O kurwa!

– Jak długo to trwa? – spytał Gusiew.

– Syreny słyszeliśmy od paru godzin…

– Tak. Czas we śnie płynie inaczej…

– Czekaj – wtrąciła się Irmina. – Tędy się nie wydostaniemy – wskazała na zapchaną ulicę.

– Mam gazik zaparkowany po drugiej stronie. Od szpitala – Dietrich wskazał kierunek.

Przebiegli podziemiami niemieckiego bunkra. Szpitalni ochroniarze początkowo nie chcieli ich przepuścić. Wymiękli dopiero na widok służbowych legitymacji.

– Co się dzieje?

– Nie wiem – starszy już, gruby mężczyzna w czarnym mundurze wzruszył ramionami. – W radiu słyszeliśmy, że pali się kościół Świętej Elżbiety… i chyba cała ulica Traugutta. Mają ściągać posiłki.

– A nam kazali nie wpuszczać nikogo do budynków publicznych – dodał drugi ochroniarz. – To są podobno celowe podpalenia.

– Bin Laden atakuje!

– Spokój! Wy idźcie na parking – Gusiew zerknął na Irminę i Ivana, a potem pobiegł do całodobowego sklepu w podziemiach szpitala. Obecność pacjentów (w dzień) i niezliczonych rzesz ochroniarzy ze wszystkich okolicznych budynków (nocą) sprawiała, że całodobowy sklep w tym miejscu dawał gwarancję zysku, jednak „Pułkownik” spędził parę chwil na budzeniu sprzedawczyni. Kupił dziecinny zestaw do numerowania i żółty kogut na dach, zasilany z gniazda samochodowej zapalniczki. Pędem wybiegł na parking.

– No i co ty robisz?! – Dietrich wychylił się z szoferki, w której na cały regulator wyło radio.

„Wrocław jest w dramatycznej sytuacji! Bezprecedensowa w historii Polski skala pożarów daje rzecznikowi Straży Pożarnej asumpt do oświadczenia, że była to cała seria celowych podpaleń. Płonie, po raz kolejny w historii miasta, kościół Świętej Elżbiety, kościół Jedenastu Tysięcy Dziewic, a także boczna nawa Katedry. Cała ulica Traugutta w ogniu! Palą się galeriowce na Krzykach! Bardzo ciężka sytuacja na ulicy Zielińskiego zmusiła służby porządkowe do masowej ewakuacji mieszkańców. Zmobilizowano obecne w granicach miasta oddziały wojskowe oraz służby specjalne. Od dwóch godzin obowiązuje dekret prezydenta o zakazie wstępu do jakichkolwiek budynków publicznych. Pracownicy wszystkich prywatnych firm ochroniarskich mają udać się bezzwłocznie do punktów koncentracji przewidzianych w planie mobilizacyjnym. Inżynierowie architekci, urbaniści, budowlańcy, elektrycy, hydraulicy, górnicy, gazownicy, chemicy oraz inżynierowie z uprawnieniami wodno-kanalizacyjnymi mają natychmiast zgromadzić się w swoich zakładach pracy. Wszystkich przebywających w domach lekarzy wzywa się do stawienia w miejscach pracy w trybie pilnym. Służby komunalne stawia się w stan mobilizacji. Każdy mężczyzna zdolny do noszenia broni i ciężkiej pracy ma natychmiast zgłosić się w najbliższej jednostce wojskowej…”.

– Boże! Co ty robisz?! – wrzasnął Dietrich, patrząc, jak Gusiew kończy oklejać jego samochód samoprzylepnymi literami z dziecinnego zestawu. Na masce i burtach pojawiły się wielkie napisy: „Nr 1103. P. KwP. w Ś”. – Co to znaczy?

– Inaczej nas nie przepuszczą – Gusiew zamontował na dachu żółtego koguta i wetknął kabel do gniazda zapalniczki.

– Dlaczego nie napisałeś „Army Rangers”?! Co to jest „P. KwP. w Ś”?

– Cała nasza nadzieja w tym, że oni też nie wiedzą – Gusiew wskoczył na przednie siedzenie. – Ruszaj!

Radziecki jeszcze, ale tuningowany wielokrotnie gazik na szczęście zapalił od pierwszego razu. Dietrich przygrzał ostro, ale za chwilę wrąbali się w korek przy parku.