Выбрать главу

Kowalski dumnie podniósł głowę.

– Polak potrafi!

Wasilewski ryknął śmiechem, ale od razu spoważniał.

– Zdzichu, ja chyba wariuję. Pomóż mi.

– Nie wariujesz, stary.

– Słuchaj, czepia się mnie jakiś policjant. On mówi, że ja to nie ja. Słuchaj, Zdzisiek, pomóż mi… Albo jemu.

– OK, ale czy on zapłaci za poradę?

– Nie żartuj. On coś do mnie ma. On jest… To jakiś wariat!

– Jestem specjalistą od wariatów.

Z flankowanej betonowymi ścianami pochylni wyprysnęła nagle granatowa lancia. Usłyszeli pisk opon i czyjeś przekleństwa, potem trzask otwieranych drzwi. Alek Mierzwa podszedł do fiata marei. Zderzaki obu wozów dzieliło ledwie kilka centymetrów.

– Jezus, przecież mogłem w was walnąć!

– Nie Jezus, tylko Mojżesz – odparował Zdzisiek. – Mojżesz Hirszbaum. Witam serdecznie – wyciągnął rękę.

Mierzwa uścisnął dłoń psychoanalityka. Potrząsnął głową.

– Jak pan tu zawrócił, żeby zablokować drogę?

– Polak potrafi! – roześmiał się Wasilewski.

– Pan, mam nadzieję, nie jest z drogówki? – upewnił się Zdzisiek.

– Mmmmmm… Alek Mierzwa, Centralne Biuro Śledcze – oficer patrzył na zderzak swojej lancii z pewnym niedowierzaniem.

– Panowie! Parkujemy i idziemy, czy pijemy tutaj?

– Nie zajmę panom dużo czasu – powiedział oficer.

– To pijmy tutaj – Wasilewski wyjął ze skrytki w drzwiach alfy trzy puszki piwa. Dwie podał im przez okno.

– Ale on na pewno nie jest z drogówki? – Hirszbaum wskazał na oficera. – Mogę wypić piwo i wrócić autem do domu?

Mierzwa przysiadł na masce marei. Uśmiechał się niezbyt szczerze, jednak po chwili spoważniał.

– Czy pan jest w stanie zidentyfikować tego człowieka? – spytał Hirszbauma.

– Hm… „Tego człowieka” znam dość dobrze. Tak jak każdy psychoanalityk swoją ofiarę.

– Od jak dawna pan go zna?

– Od jakichś sześciu lat. Może dłużej.

– Czy zna pan Roberta Daronia?

– Nie.

– Jak często spotykał się pan z panem Wasilewskim?

– Mniej więcej raz na tydzień. Czasem częściej.

– Dobrze. Czy widział pan kiedykolwiek jego dokumenty?

– Nie.

– Czy prowadzi pan ścisłą dokumentację swoich pacjentów?

Zdzisiek uśmiechnął się szeroko.

– A na to pytanie odpowiem dopiero, jak zmusi mnie do tego Sąd Powszechny Rzeczypospolitej Polskiej. Jestem lekarzem i nie mogę ujawnić żadnych danych na temat moich pacjentów.

– Rozumiem – Mierzwa wzruszył lekko ramionami. – Ale pytałem tylko, czy prowadzi pan dokumentację, a nie o dane pańskich pacjentów.

– Niczego nie powiem.

– Dlaczego pan Wasilewski potrzebował porady psychoanalityka?

– Nic nie powiem na ten temat.

– No, ale przecież to chyba nie jest normalne, jeśli właściciel dobrze prosperującej firmy chodzi do psychoanalityka, i w dodatku jest to jedyna osoba, która może go zidentyfikować?

– Niczego się pan ode mnie nie dowie. Nic nie powiem na temat mojego pacjenta, dopóki nie zmusi mnie do tego Sąd Powszechny Rzeczypospolitej Polskiej.

– Dobrze, dobrze – przerwał mu Mierzwa. – Teraz pan – zerknął na Wasilewskiego. – Pogrzebałem trochę w pańskich dokumentach.

Wasilewski podniósł brwi.

– Jaki język urzędowy obowiązuje w Belize?

Wasilewski wybałuszył oczy, zdziwiony Hirszbaum pochylił się nad kierownicą.

– Proszę?

Mierzwa uśmiechnął się lekko.

– A gdzie leży Belize? Mniej więcej, choćby rejon świata…

Oficer obserwował ich przez chwilę. Najwyraźniej nie oczekiwał odpowiedzi. Lekko przygryzł wargi.

– Pogrzebałem w pańskich papierach – powtórzył. – Pół roku temu przyleciał pan do Wrocławia samolotem rejsowym z Frankfurtu. Na lotnisku okradziono pana ze wszystkich dokumentów. Skradziono między innymi paszport, co zresztą skrupulatnie zgłosił pan na policji. Pan… – oficer na chwilę zawiesił głos. – Pan jest zawsze bardzo skrupulatny, prawda?

– O czym pan w ogóle mówi?

– Mówię o tym, że najłatwiej załatwić sobie nowy paszport w Belize. To wyłącznie kwestia finansowa. Ale nie o to mi chodzi – ich konsulat w Niemczech wydał panu duplikat, a potem wystąpił pan o naturalizację w Polsce. Co, zważywszy na pański wygląd, akcent, z którym pan mówi, i przedstawione dokumenty po przodkach nie było szczególnie trudne do osiągnięcia. Został pan obywatelem polskim.

Mierzwa odchylił się i pociągnął łyk piwa.

– Mam dziwne wrażenie, że pan nigdy nie był w Belize, że nie wie pan, jaki język jest tam językiem urzędowym, a nawet nie wie pan, gdzie leży ten kraj. I więcej… Coś mi mówi, że pan nie był nawet w Niemczech.

– O co pan mnie podejrzewa? Co to za bzdury?!

– Ja pana o nic nie podejrzewam. Każdy przestępca, nie mówiąc o agentach wywiadu, postąpiłby sto razy inteligentniej.

Hirszbaum zapalił papierosa. Nie wydawał się być szczególnie zdziwiony rewelacjami oficera.

– Mógłbym to wyjaśnić – mruknął. – Gdybym, oczywiście, miał zgodę mojego pacjenta – powiedział oficjalnie.

Tym razem to Mierzwa uniósł brwi. Tak samo zresztą jak Wasilewski.

– Chyba nie rozumiem.

– Mógłbym wyjaśnić wszystko, co się tu dzieje… Gdyby mi mój pacjent, i przyjaciel zarazem, pozwolił.

Mierzwa spojrzał pytająco na Wasilewskiego. Ten skinął głową.

– Przyznam, że też niewiele rozumiem, ale… – zawiesił głos i wzruszył ramionami. – Jeśli chodzi o ujawnienie tajemnicy lekarskiej, to nie ma sprawy.

– Na pewno? – spytał Hirszbaum.

– Jasne – Wasilewski zerknął na niego, zdziwiony. W dalszym ciągu nie wiedział o co chodzi.

– Sprawa jest, wbrew pozorom, dosyć prosta. On cierpi na pewien rodzaj… rozdwojenia jaźni.

Wasilewski wybałuszył oczy. Zdzisiek przygryzł wargi.

– Jest właśnie w fazie regresji. Teraz nie pamięta nawet w jakiej sprawie do mnie przychodzi, ale nie pytajcie mnie, panowie, o łacińskie terminy, ani dokładne naukowe wyjaśnienia, bo niczego nie zrozumiecie. To jest pewien rodzaj amnezji, powiązanej z zaburzeniami osobowości. W pewnym momencie Wasilewski… no, jakby to powiedzieć… zamienia się w inną osobę. Przestaje nagle pamiętać, że tak naprawdę jest kimś zupełnie innym. I… no… zaczyna nowe życie.

– Zaraz, zaraz – przerwał mu Mierzwa. – Co prawda mam tylko mgliste pojęcie o schizofrenii, ale nie mogę sobie wyobrazić, jak chory przed atakiem, przez całe tygodnie, z niezwykłą skrupulatnością zamyka swoje sprawy służbowe, włączając w to ZUS, urząd skarbowy i całą resztę naszej kochanej biurokracji…

– Istotnie. To trudno sobie wyobrazić – Hirszbaum rozłożył ręce. – Niestety, ciągle niewiele wiemy o chorobach psychicznych. Od czasów Freuda posunęliśmy się zaledwie o włos.

– Moment – Mierzwa usiłował się skupić. – Twierdzi pan, że pański pacjent nagle, ni stąd, ni zowąd, zaczyna sobie nowe życie, zapominając o poprzednim? Wymyślił sobie, że jest Robertem Daroniem?

– To, mniej więcej, chcę powiedzieć.

– A jakie jest jego prawdziwe nazwisko?

– Nie wiem. Znam go jako Wasilewskiego, ale to o niczym nie świadczy.

– I, przepraszam za wyrażenie, psychicznie chory człowiek otwiera sobie jedną firmę po drugiej i w każdej osiąga od razu oszałamiający sukces finansowy?

Hirszbaum roześmiał się na cały głos.

– Schizofrenicy to ludzie niezwykle inteligentni – wciąż chichotał. – A on ma dodatkowo pewną specyficzną umiejętność – hipnotyczny wpływ na ludzi.

– Pan chce mnie przekonać, że ktoś, kto nie ma zielonego pojęcia o internecie nagle zakłada firmę, przez ogłoszenie w gazecie najmuje sekretarkę i dwóch programistów, a po miesiącu stać go już na nowe alfa romeo?!