Выбрать главу

Przysiadł przy barze i, wrzeszcząc na cały głos, żeby barman mógł go dosłyszeć w ryku superwzmocnionej kapeli, zamówił duuuuuużą tequilę. Dostał pełną szklankę – tu się nie cackano z maleńkimi kieliszeczkami – i talerz cytryn. Zaczął żłopać, przegryzając tylko jedną cytryną. Chciał się upić. Upić i zapomnieć o wszystkim. Zapomnieć o babie, która miała na imię Rita… Jezu! Jaka Rita? Co ci idioci z nim zrobili?! Wycie muzyki rozsadzało bębenki, trudno było usłyszeć własne myśli. Tłum szalał, Wasilewski chlał na umór.

Nagle zauważył, że nastolaty wokół milkną i w rosnącym zdziwieniu patrzą gdzieś za jego plecy. Nawet barman upuścił czyszczoną właśnie szklankę, która rozbiła się na podłodze, i wybałuszył oczy.

Wasilewski odwrócił się na barowym hokerze. Tuż za nim stał ksiądz w sutannie, a za wielebnym dwie zakonnice, z rękami zaplecionymi jak do modlitwy. Nastolaty wokół trwały w stuporze, nawet kapela na scenie straciła rytm. Czegoś takiego nie widziano tu od co najmniej czterdziestego piątego roku.

– Chciałbym prosić o chwilę rozmowy, synu – powiedział ksiądz jak mógł najgłośniej. – Czy możemy wyjść na chwilę?

Wasilewski przełknął ślinę. Schizofrenia? No, ale przecież wszyscy wokół też go widzą. Wypił resztę tequili, zapłacił za wódkę równowartość co najmniej połowy volkswagena. Jezu, czy to sen? A czemu nie? Przecież to wszystko jest tylko chorobą umysłową. Ksiądz i dwie zakonnice w dyskotece. To normalne. Tylko dlaczego małolaty wokół tak się gapią?

Wstał z wysokiego stołka, skinął głową. Ruszyli na górę, po betonowych schodach niemieckiego bunkra.

– Ksiądz się nie boi chodzić po nocy w towarzystwie dwóch zakonnic?

– Właśnie dzięki ich towarzystwu się nie boję. To moi ochroniarze.

– Przebrani komandosi?

Ksiądz uśmiechnął się lekko.

– Nie. Są prawdziwymi zakonnicami – ruszył w stronę Hali Targowej. – To świetnie wyszkolone dziewczyny.

– A… ksiądz kogo reprezentuje?

– „Ósemkę Biskupa”.

– Proszę?

– Och, nazywają nas kościelną służbą informacyjną, wywiadem wręcz, czy chrześcijańską bezpieką. Ale to bzdury. Spokojnie, nie jesteśmy samodzielnym batalionem Komandosów Częstochowskich imienia Matki Boskiej.

Wasilewski uśmiechnął się. Facet potrafił budzić sympatię.

– Coś słyszałem. Podobno wykorzystujecie kobiety do zbierania informacji.

– To częściowo prawda, aczkolwiek nie do końca podoba mi się słowo „wykorzystujemy”. One same, z własnej woli, dostarczają nam wielu danych.

Minęli Halę Targową, olbrzymi budynek stylizowany na średniowieczny zamek. Weszli do parku nad Odrą, ksiądz wskazał jedną z ukrytych pod drzewami ławeczek. Siostry zakonne zatrzymały się dwa kroki dalej. Obie miały spuszczone głowy, a ręce nadal złożone jak do modlitwy. Nierealność sytuacji znowu przyprawiła Wasilewskiego o dreszcze.

– Mam ochotę zapić się na śmierć – mruknął.

– Niestety, nie wziąłem nawet wina mszalnego – ksiądz wyjął spod sutanny niewielki termos. – Ale proponuję wspaniałą herbatę. Nie chwaląc się, jestem znawcą herbat.

Nalał do nakrętki trochę ciemnego płynu. Wasilewski spróbował. Napój rzeczywiście był wyśmienity – gorzki, korzenny, aromatyczny. Zawarty w nim garbnik ściągał śluzówkę podniebienia, przywracał jasność myśli. Genialny napój; ciężki jak beton, a jednocześnie lekki jak najmniejsze, wysuszone źdźbło wschodnich przypraw. Nie krzyż, a właśnie herbata chyba powinna stać się symbolem Kościoła.

– Widzisz, synu – ponownie napełnił nakrętkę zawartością malutkiego termosu. – Wiem, że rozmawiałeś z panem Mierzwą i z panem pułkownikiem Waśkówem. I nawet, wyobraź sobie, wiem o czym.

– Nie wiedziałem, że kościelne służby przenikają się z cywilnymi.

– Zupełnie się nie przenikają. Dowiedziałem się przypadkiem, i bardzo nas ta sprawa zaintrygowała. Bardzo!

– Domyślam się – Wasilewski dopił resztę herbaty i oddał nakrętkę. Wyjął z kieszeni paczkę papierosów.

Ksiądz popatrzył na niego zgorszony.

– To fatalny nałóg, synu. Powinieneś mieć silną wolę i rzucić to świństwo – ksiądz rozejrzał się wokół, czy przypadkiem w pobliżu nie pałętają się jacyś ludzie. – Jeśli jednak nie zamierzasz rzucić nałogu natychmiast, to poczęstuj mnie jednym.

Wasilewski wyciągnął paczkę w jego kierunku.

– Czy ksiądz zamierza kontynuować tę idiotyczną sprawę z Daroniem, Ritą Lausch, i tak dalej?

– Zdziwię cię, synu. I to bardzo.

Zaciągnął się papierosem. Zamierzał kontynuować, ale z bocznej ścieżki wyszła starsza kobieta.

– Szczęść Boże! – powiedziała.

– Bg zpłć… – ksiądz ledwie dukał przez zamknięte usta, nie chcąc w jej obecności wypuszczać dymu z płuc. Schował papierosa pod ławką, jak uczeń przyłapany przez nauczyciela. Spod jego sutanny dymiło niczym z parowej lokomotywy.

– Och, zbiórka na cele charytatywne? – kobieta zauważyła siostry zakonne. Wyjęła portmonetkę i dała im złotówkę. Obie dygnęły jednocześnie i wyszeptały podziękowanie.

Gdy starsza kobieta odeszła, ksiądz zaczął kaszleć. Nareszcie mógł wypuścić dym z płuc, jednak po chwili znowu się zaciągnął. Jedna z sióstr zakonnych podrzuciła otrzymaną złotówkę do góry, zręcznie złapała w locie, przełożyła z dłoni do dłoni i odwróciła.

– Orzeł czy reszka? – spytała koleżankę.

– Orzeł.

Tamta otworzyła zaciśniętą dłoń.

– Reszka. Przegrałaś!

– Dziewczyny! – zdenerwował się ksiądz. – Spokój mi tam! – Gdy obie ponownie złożyły dłonie jak do modlitwy i opuściły głowy, powrócił do rozmowy. – O czym to ja mówiłem?

– Że się zdziwię.

– A tak. Właśnie – odchrząknął i zaciągnął się znowu. – Otóż prowadziliśmy kiedyś podobne śledztwo. Och – zrobił odżegnujący gest. – „Śledztwo” to za dużo powiedziane. Jednak coś jest na rzeczy.

– W sprawie Daronia?

– Nie. Intrygowały nas pewne… dziwne przypadki. W latach czterdziestych Kościołowi trochę dopiekł pewien działacz PPR – tu, we Wrocławiu. Mniejsza o nazwisko, tego pana zastrzelili potem szabrownicy w Dzierżoniowie. Co dziwne, rozpoznano go jako członka Milicji Obywatelskiej w Wałbrzychu. Rok później. Niby nic, może brat, może sobowtór, może to tylko przypadkowe podobieństwo, albo pomyłka któregoś z wiernych, może przewrażliwienie jakiegoś kleryka… Problem w tym, że Kościół jest pamiętliwy. Nie w sensie zemsty, Broń Boże, ale u nas sprawy długo tkwią w pamięci. Długo, naprawdę długo.

– Tysiące lat?

– Nie przesadzajmy – ksiądz uśmiechnął się. – Tylko że to jeszcze nie koniec. Ten pan z milicji zginął w trakcie ulewy pod osuwającą się hałdą, w Wałbrzychu, w latach sześćdziesiątych. I znowu to jeszcze nie koniec historii. Jedna z wiernych rozpoznała go w roku 1979! W Niemczy. Był wikarym tamtejszego kościoła.