Выбрать главу

– Czemu zawdzięczam to spotkanie?

Kraśnicki nachylił się nad biurkiem. Dłuższą chwilę patrzył mu w oczy, potem powiedział:

– Rząd Rzeczypospolitej Polskiej chce skontaktować się z Bogiem.

Pusta szklanka upadła na wykładzinę. Na szczęście to była miękka wykładzina.

– Proszę?

– Rząd Rzeczypospolitej Polskiej chce skontaktować się z Bogiem – powtórzył oficer UOP.

– Eeeeeee… – Wasilewski potrząsnął głową, potem podniósł słuchawkę telefonu stojącego na specjalnej podstawce nad blatem. – OK, nie ma sprawy, zaraz was połączę. To ma być Jezus Chrystus? Allach? Jahwe? Budda? Chutzliputli?

– Chutzliputli? – zdziwił się Kraśnicki. – Pierwsze słyszę – był naprawdę zaskoczony.

Wasilewski oniemiał. Tamten najwyraźniej mówił poważnie. Odłożył słuchawkę.

– Przepraszam. Dotąd sądziłem, że to ja jestem wariatem.

Oficer patrzył mu prosto w oczy.

– Czy czas zawija się w pętlę? – spytał cichym głosem.

Wasilewski uciekł wzrokiem.

– Aaa… Eee… Niewątpliwie tak. Tylko że jak mnie zaczniecie bić, to natychmiast zmienię zdanie.

– Proszę nie żartować. Pytałem, czy czas zawija się w pętlę? Czy nasza historia się powtarza?

Wasilewski poczuł, że mimo doskonałej klimatyzacji zaczyna się pocić. Wyjął z kieszeni pomiętą paczkę.

– Przepraszam, czy mogę tu zapalić?

– Nie pochwalam tego… Ale proszę.

Kraśnicki podsunął mu spodeczek od filiżanki, mający pełnić rolę popielniczki. Zmrużył oczy, gdy w jego kierunku poszybował pierwszy kłąb dymu. Potem Wasilewski poprosił o jeszcze jedną szklankę wody i w końcu spytał:

– Czy mam się przyznać, że byłem Adolfem Hitlerem, Niną Ricci i Charlie Chaplinem?

– Nie. Chciałbym, żeby dobrowolnie – podkreślił to słowo – odpowiedział mi pan na kilka pytań.

– Proszę się nie krępować. Czas zatacza koło, historia się powtarza, a z Bogiem skontaktuję was w piątek, dopiero po wizycie u mojego psychoanalityka.

Na ustach oficera po raz pierwszy zagościł cień uśmiechu. Zaledwie cień, ale to i tak dużo. Kraśnicki odchylił się w fotelu.

– Wiele osób z panem ostatnio rozmawiało, prawda?

– Owszem.

– Oni wszyscy dostrzegli jakieś dziwne rzeczy. Powiązali ze sobą pewne niecodzienne sprawy. Mają niejasne ślady, poszlaki, gubią się w domysłach… – zawiesił głos. – A ja mam dowód.

– Dowód na co?

Kraśnicki wyjął z szuflady grubą, elegancką kopertę, i położył ją na biurku.

– Widzi pan, Zakład Archeologii Uniwersytetu Wrocławskiego dokonał pewnego niesamowitego odkrycia. Badali jakieś poniemieckie sztolnie wydrążone w Górze Ślęży i… – uśmiechnął się, tym razem wyraźnie. – Odkryli bardzo stare, słowiańskie groby.

– O żesz… Znowu Ślęża.

– W jednym z grobów znaleźli fotografię.

Wasilewski parsknął śmiechem.

– Wiem, wiem – oficer uspokoił go ruchem ręki. – Wszystko można podrobić, wszystko podrzucić w dowolne miejsce, choćby po to, żeby zrobić kawał kolegom naukowcom i zmusić ich do jałowych rozważań. Robiono to już w historii setki razy.

Kraśnicki upił łyk kawy, która pewnie już zdążyła zrobić się zimna.

– Problem jest tylko jeden. Fotografia ma tak mikroskopijne ziarna emulsji, że, biorąc pod uwagę naszą współczesną wiedzę, nie jesteśmy w stanie wyprodukować czegoś takiego. To istny cud techniki. Te ziarna można obserwować jedynie pod mikroskopem elektronowym.

– Co to za zdjęcie?

– Oryginał jest bezpieczny w sejfie. Pozwoli pan, że pokażę mu naszą, niedoskonałą odbitkę.

Kraśnicki wyjął z koperty kartonik wielkości pocztówki i rzucił go na blat. Wasilewski pochylił się lekko. Na zdjęciu był on sam, w jakimś dziwnym stroju. Zadowolony, ze źdźbłem trawy w ustach. Z tyłu, w perspektywie, widać było otoczoną płotem dżunglę. Tuż za nim widniała tablica ze świetlistym napisem: „Plantacje wanilii. Własność gminy Wrocław”. Podniósł wzrok, ogłupiały.

– Oryginalne zdjęcie jest tak doskonałe – powiedział oficer – że można robić powiększenia praktycznie w nieskończoność. Zrobiliśmy je więc – rzucił na biurko następny kartonik. – To powiększenie źrenicy pańskiego oka i obraz, który się w nim odbija.

Na fotografii widać było kobietę w szortach, z malutkim aparatem w rękach. Wasilewski przygryzł wargi. To Rita Lausch. Przynajmniej taką twarz widział w aktach pułkownika Waśkówa. Ale najlepsze było z tyłu, za jej plecami. Zobaczył Katedrę, znane sobie kościoły na Ostrowiu Tumskim (przecież nie dalej jak dzisiaj wieczorem oglądał ten sam widok). Wszystko było pokryte czymś… szklistym. Widział jeszcze jakieś niemożliwe do zbudowania wieże, jakieś dyski, napowietrzne promenady.

– Co to znaczy? – spytał.

– Co to znaczy? – powtórzył jak echo oficer.

Przez dłuższą chwilę patrzyli na siebie w milczeniu. Wasilewski zdążył kompletnie wytrzeźwieć. Nalał sobie nową szklankę wody, zapalił kolejnego papierosa.

– Pokażę panu coś lepszego – zaszeleścił lśniący papier, którym oklejono kopertę. – Rozmawiał pan dzisiaj z pewnym księdzem, prawda?

– Tak.

– Jak mówiłem, drugie pokazane przeze mnie zdjęcie to obraz, który odbijał się w źrenicy pańskiego oka. To zdjęcie – wyjął kolejny kartonik – to powiększenie odbicia z bransoletki kobiety, która z kolei jest widoczna w pańskiej źrenicy…

Zobaczył kilka niewyraźnych postaci. Chyba mężczyzn. Odwróceni plecami, o czymś dyskutowali, tylko jeden stał bokiem. Odbicie w metalu bransolety nie mogło być wyraźne.

– A to jest powiększenie z komputerowym wyostrzeniem.

Na następnej fotografii Wasilewski rozpoznał profil księdza, z którym dzisiaj rozmawiał.

– On mówił, że „człowiek TEŻ jest ciałem” – Kraśnicki odłożył kopertę do szuflady. – Kim więc pan jest? A może inaczej: czym pan jest?

Wasilewski patrzył na niego kompletnie ogłupiały.

– Czy czas zawija się w pętlę? – indagował oficer. – Czy może nas pan skontaktować z Bogiem?

Wasilewski znowu upuścił szklankę. Upadła na wykładzinę i znowu się nie stłukła. Zrobiono ją ze szkła doskonałej jakości.

– Ja… Chyba jestem nienormalny.

Kraśnicki ledwie dostrzegalnie przygryzł wargi.

– No cóż, nie będę pana więcej męczył, ale jeszcze powrócimy do tej rozmowy – odchylił się w fotelu. – Czy odwieźć pana do mieszkania?

– Byłbym zobowiązany.

Wasilewski siedział w skołtunionej pościeli i patrzył na szarość przedświtu. Teraz, w mdłym świetle pierwszego brzasku, te wszystkie bzdury wydawały się mniej realne. Pamiętał jednak każdą rozmowę, i to ze wszystkimi szczegółami. Miał wrażenie, że były tylko dwie możliwości. Albo Hirszbaum się mylił i on sam nie był żadnym schizofrenikiem, tylko regularnym wariatem z omamami, nie potrafiącym odróżnić snów od rzeczywistości, albo… Albo tamci czterej mieli rację. Żył już wiele razy. Ciągle w tej samej postaci. Niczego nie pamiętał z poprzednich wcieleń. No, może poza paroma mglistymi obrazami, cieniami, mniej konkretnymi niż powidoki. Czy oni mogli mieć rację? A jeśli tak, to po co żył? Dlaczego nic nie pamiętał?!

Zaraz. Musi rozstrzygnąć jeden problem. Może jest regularnym wariatem i wszystko mu się po prostu śniło? A może jednak… tamci mają rację? Uśmiechnął się. Czterech poważnych mężczyzn. Czyż mogli się mylić? Nie. Jeśli to nie jest zwykły omam, to oni nie mogli się mylić. Muszą mieć rację. A skoro tak… Ten fakt powodował pewne znaczące implikacje.

Wasilewski popatrzył w okno, na pierwsze promienie wschodzącego słońca. Uśmiechnął się. Przecież to tak łatwo sprawdzić!

Podniósł słuchawkę telefonu i wykręcił domowy numer swojej sekretarki. Podniosła, totalnie zaspana, po dobrej minucie.