– Mam ból. Lata siedemdziesiąte, wczesne. Pieczyska, Bydgoszcz. Felicjan Matysik. Rozpierducha. Tajne sprawy. Znajdziesz coś, dupko śliczna? Aha, i słowa: „Pyskówka”, „Poruda”.
– Oki doki. Zaraz oddzwonię – krótkie westchnienie. – A przy okazji: jakiś gość zapierdolił TIR-a z fajkami. Mój Big Boss się wścieka. Daj mi jakiegoś recydywistę z Wrocławia, żebym go mogła podłożyć.
– Oki doki. Zaraz ci wyszukam z kartoteki.
– Bosko, laska. Do usłyszyska.
Hofman zapalił papierosa.
– Może mi pan wyjaśnić pewną sprawę? Był pan oficerem Wojska Polskiego?
– Tak. Byłem.
– I zrobili z pana snajpera?
– Nie rozumiem?
– Wystrzelił pan trzy pociski. Mamy trzy trupy. Pański wnuk wyrwał automat Kałasznikowa z rąk jednej z ofiar. Wystrzelił trzydzieści dwa pociski i trafił jedynie w kostkę faceta, który zmieniał koło w matizie.
– No przecież to jeszcze dziecko. On nie umie strzelać – zakpił Matysik.
– Pan umie?
– Ja wiem… W końcu jest się tym oficerem.
– Przeciętnie oddawaliście po sześć strzałów rocznie. W ramach ćwiczeń. A pan? Trzy strzały, trzy trupy. Skąd ta fachowość?
– Nie demonizujmy. Jednego walnąłem z przyłożenia. Dwóch z odległości kilku kroków.
– Zawsze zabiera pan tetetkę na grilla z rodziną?
– Nie. Tylko wtedy, kiedy napada mnie trzech facetów z kałachami.
Hofman zgasił papierosa. Uśmiechnął się lekko.
– Nie, no… Chciałbym, żeby to była zwykła rozmowa. Nie ma sensu zamieniać tego w pyskówkę…
Dwie pary cholernie zimnych oczu spotkały się momentalnie. Patrzyli na siebie kurewsko długo. „Nie ma sensu zamieniać tego w pyskówkę”. „Pyskówkę”. Shit!
Matysik po raz pierwszy pomyślał poważnie o oficerze prowadzącym śledztwo. Hofman natomiast zrozumiał, że niczego z niego nie wyciągnie.
„Źródełko” podniosła słuchawkę telefonu. Tego czarnego – specjalnego znaczenia. Komenda miała stary sprzęt, więc wystarczyło, żeby palcem przytrzymać jedną ze szpul wielkiego magnetofonu, i już nic się nie nagrywało.
– Cześć, laska.
– No co jest, dupka? – odpowiedziała „Źródełko”, ciągle trzymając palcem szpulę.
– Sprawa ma numer SWW/12382/72. Tajne, specjalnego znaczenia. Ni chuja nie rozumiem. Nic prawie nie napisali, ale mam dla ciebie film, laska. Amatorską ósemkę. Prześlę ci kurierem.
– Dzięki.
– No nie ma sprawy. Dzięki za recydywistę.
– Nie ma problema. Rzuć coś jeszcze na taśmę.
– Nic nie mam, bez jaj. Skontaktuj się z tą lasencją ze stolicy, podrzuciłam ci jej telefon.
– Oki doki. Stej in tacz.
– No pewnie. Pogrzebię jeszcze, ale skontaktuj się z towarem z Warszawy. Ona będzie więcej kumata.
– Ekstra. Thanks!
– No problemo, laska. Numer sprawy już masz. Pozdrówka!
– Pozdrówka, dupo.
– Hej, hej!
Matysik zerknął na mglistą postać, która pojawiła się przy drzwiach pokoju przesłuchań. Choć wyraz jego twarzy nie zmienił się, Hofman pochwycił spojrzenie. Też zerknął w lewo, w bok. Nic. Ściana oklejona papierami do załatwienia, drzwi, lekko odrapane, stare linoleum. Po krótkiej chwili dwa zimne spojrzenia znowu się spotkały. Oczy Matysika nie były już jednak tak spokojne, jak wcześniej.
– Może mi pan wyjaśnić pewne zdarzenie? – Hofman zapalił drugiego papierosa. – Otóż powiesił się jeden z oficerów dochodzeniowych badających pańską sprawę.
– Nie wygląda mi pan na kogoś, kto się dzisiaj powiesi – przerwał mu Matysik. Wyjął z kieszeni jednorazową chusteczkę i dokładnie wytarł lekko łzawiące oczy.
– Dwóch członków ekipy zginęło w wypadku samochodowym, inny zmarł na zawał…
– Nie wygląda mi pan na zawałowca.
– Aaaaa… więc wypadek? To jakaś mafia?
– Myślę, że dobrze pan prowadzi auto. Nie sądzę, żeby uległ pan wypadkowi.
Hofman strzepnął popiół do przepełnionej popielniczki. Uśmiechnął się wrednie.
– A gdybym tak zgadł, co mi grozi?
Matysik zerknął na mglistą postać przy drzwiach.
– Nie zgadnie pan. Kompletnie nie ma takiej możliwości.
– Cholera… nasza rozmowa chyba zamienia się w taką kulturalną i cichą, ale jednak pyskówkę.
Matysik znowu przetarł oczy. „Pyskówka”. Zaczął doceniać oficera naprzeciw. Natłok wspomnień. Czy on coś naprawdę wie? Nie, nie ma takiej możliwości. Ale coś czai. Ewidentnie. Ile zdołał się dowiedzieć? I czego? To bez znaczenia. Nie groził mu ani zawał, ani wypadek, ani na pewno własnoręcznej roboty szubienica. Był twardy. Ale przecież nie mógł mieć pojęcia, co mu tak naprawdę groziło, bo nie prowadziłby rozmowy w ten sposób. Skąd więc uszczknął jakiś strzęp informacji? Jak skojarzył przesłuchiwanego ze sprawą? Kurde balans… Zaczynało to wyglądać groźnie…
„Źródełko”, przytrzymując palcem szpulę magnetofonu, wykonała kolejny telefon.
– Cześć, towarek.
– Cześć, laska. O co ci biegajet w stolycy?
– Daj mi wszystko co masz o SWW/12382/72. Oki?
– Oki doki, laska. Zaraz masz na terminalu. Big Boss pytał?
– Nie, na priva lecę.
– Oki doki. Mi tam wsio rawno. Co, twój chłopak potrzebuje danych?
– No.
– No…? No to spoko! Zaraz będziesz miała. Skolko ugodno – chwila ciszy. – Dzieciaku…
– No?
– To jest kurewsko tajne! Specjalnego znaczenia!
– No to dawaj na linię.
– No to ci daję. Hi, hi, hi… Ale fajne dane. Życzę dużo dobrego seksu z chłopakiem.
– No dzięki!
– Spox. Masz też jeden film w załączniku. Tylko, kurwa, nie puszczaj tego w lud.
– Odstresuj się, towarek.
– Spoko, laska. Mi to zwisa. Powinnaś mieć już wszystko w kompie. Przeszło?
– Mhm. Dzięki.
– Spoko. Do usług, głupia cipo.
– Idź się wal, pindo. Dzięki za pomoc.
– Po to jesteśmy, laska. Po to jesteśmy. Właśnie po to nasi ojcowie rżnęli nasze matki, żebyśmy mogły sobie teraz pomagać.
W całej procedurze najgorsze jest ręczne wypełnianie wszystkich papierów. Fakty były takie: Matysik został napadnięty przez ludzi z bronią automatyczną, mających znaczną przewagę. Nie byli to funkcjonariusze, bo się nie wylegitymowali, ani, jak zgodnie zeznają świadkowie, nie krzyczeli „policja”. Nie wiadomo, kto to był. Wiadomo natomiast, że broń Matysika była legalna, a zagrożenie autentyczne, więc emerytowanego oficera trzeba było zwolnić. Sprawa, oczywiście, będzie jeszcze trwała, ale strzelec-geriatryk na pewno odpowie z wolnej stopy. Jeśli dożyje do sądowego rozstrzygnięcia. Siedemdziesiąt dwa lata to u mężczyzny nie przelewki.
Wypełnianie papierów trwało i trwało, ciągnąc się w nieskończoność. Potem podpisy, sprawdzanie depozytu… Matysik wrócił do domu dopiero wieczorem. Nawet nie tknął przygotowanej kolacji, natomiast poprosił żonę o kartę telefoniczną.
– No, ale przecież możesz zadzwonić z domu – żachnęła się.
– Telefon już pewnie na podsłuchu.
– No to zadzwoń z mojej komórki.
– To jeszcze gorsze rozwiązanie.
Wziął kartę i zszedł do budki telefonicznej TP SA, ustawionej naprzeciw jego bramy. Znał dobrze powikłane sprawy i styl działania resortu. Wiedział, że nie mieli pieniędzy na zakładanie podsłuchu w budkach. A jeśli nawet skądś zdobyliby forsę, to na pewno jeszcze nie dzisiaj.
Szybko wystukał numer.
– Tomecki, słucham.
– Szykuj się. Facet nazywa się Hofman. Coś czai.
– Jezu…
– Nie panikuj.
– Co czai?