„Spokojnie” – Uri, jej Mistrz, odezwał się gdzieś w głowie. – „Już niedaleko. Nie ryzykuj, głupia!”.
Gwałtownymi ruchami ciała ustabilizowała kajak w rwącym nurcie między dwiema górami lodu. Mocniej chwyciła wiosło i zaczęła się wycofywać na spokojniejszą wodę. Jej małe piersi podrygiwały rytmicznie. Nawet nie było tak strasznie zimno, ale ten cholerny wiatr oziębiał jej prawy bark, który już zaczął odzywać się reumatycznym bólem. Wysunęła język i oblizała bolące miejsce jak mogła najdokładniej. Uczucie zimna wzmogło się momentalnie, ale bark, zamrażany coraz szybciej, przestał pulsować bólem.
Zoe była dojrzała i doświadczona. Miała już prawie dwadzieścia lat. Jej Mistrz umarł na początku roku i teraz ona miała przejąć jego miejsce. Powinna też znaleźć sobie ucznia. W tym celu musiała dotrzeć do Statku i modlić się tak długo, aż dostąpi widzenia. No, trudno. Miała nadzieję, że nie zginie na lodowym polu. Korzystając z chwili spokoju wzięła do ust kawałek zmarzniętego mięsa. Musiała długo trzymać go w wydętym policzku, czekając aż się rozmrozi na tyle, że będzie go mogła przeżuć chwiejącymi się w dziąsłach zębami. Potrzebowała wszystkich sił. Póki co, polizała prawe kolano, które również zaczynało coraz bardziej boleć. Mróz łagodził ból. Parsknęła cicho. Jaką cenę za to zapłaci? Musi żyć! Musi na tym łez padole załatwić jeszcze kilka spraw…
Była odważna i wierzyła we własne siły, a to najważniejsze. Samotna dziewczyna przeciw potędze lodu. Musi wytrzymać. Musi jej się udać, bez względu na cenę, jaką za to zapłaci. Sprawdziła, czy dłonie nie przymarzły do wiosła, czy chwyt jest pewny. „Jesteś dzielną dziewczynką” – powtarzała sobie w myślach. – „Jesteś dzielną dziewczynką i na pewno ci się uda. No to… Naprzód, kobieto!”.
Podpłynęła trochę, jeszcze przez chwilę usiłując unikać niespokojnej wody. Oddychała głęboko przez nos, czując, jak wszystko jej w środku zamarza. „Raz kozie śmierć!” – powtarzała w myślach, choć, co prawda, nie wiedziała co to koza – to tylko pamięć poprzednich Mistrzów wywołała w jej pamięci to powiedzenie. Naparła na wiosło. Raz, dwa, trzy… Kilka szybkich uderzeń i znalazła się między dwiema jaskrawobiałymi, nierównymi ścianami. Właściwie nie mogła używać wiosła w takich warunkach. Postawiła duralową rurę na sztorc i chwyciła kolanami dla stabilizacji. Odpychała się rękami. „Nie uderzą w siebie, nie uderzą!” – usiłowała zaklinać w myślach dwie lodowe góry. Nie miała sił, żeby je okrążyć.
„Myśl o czymś przyjemnym!” – strofował ją w myślach Mistrz.
Nie ma sprawy. Usiłowała się skupić na kawałku mięsa, który miała w ustach. Przecież już niedługo powinien się rozmrozić i jakoś będzie można go przeżuć. Była bardzo głodna. „Dasz radę, babo! Dasz radę, suko jedna! Przestań mi tu beczeć!” – łajała się w myślach.
Lśniące płaszczyzny rozstąpiły się nagle. Zoe chwyciła wiosło i kilkoma gwałtownymi uderzeniami w wodę oddaliła się z niebezpiecznego miejsca.
Mięso w wydętym policzku ciągle było twarde, ale ślina już robiła swoje i Zoe przez moment poczuła się znowu młoda i zdrowa. Sprawnie skierowała kajak ku widocznemu w oddali Dryfowi Władcy. Nie sądziła, że jest taki mały. Niby miała w sobie wiedzę wszystkich jej poprzednich Mistrzów, strzępki wspomnień, jakieś niejasne powidoki, ale… Zawsze wyobrażała sobie krę większą niż największa góra lodowa, jaką w życiu widziała. Niby jak wiedza miała konkurować z marzeniami? W rzeczywistości Dryf był mały, niepozorny, nie budzący szacunku należnego władcy. Może to i dobrze, bo tak naprawdę, co władca miał do powiedzenia?
Szybko pokonała dystans dzielący ją od przystani. Udało jej się chwycić jakiś wyślizgany występ, przyciągnęła się bliżej. Duralowy kadłub uderzył o lód. Zoe wyskoczyła z kajaka, odwróciła się błyskawicznie i, stękając z wysiłku, wyciągnęła go na powierzchnię Dryfu. Musiała uważać. Powierzchnia wokół była tak wyślizgana od dotyku setek bosych stóp, że tylko z najwyższym trudem utrzymywała równowagę.
Rozejrzała się wokół. Ale nędza… Parę igloo, brudnych i zapuszczonych, coś, co od biedy można byłoby nazwać miejscem targowym, pustawym raczej, i tych kilka osób, które właśnie pochylały głowy w ukłonach. Zoe miała już na lewym policzku dwie pionowe blizny. Niedługo sama będzie Mistrzem, a z taką babą lepiej nie zadzierać. Portowe cwaniaczki cofały się z przylepionymi do ust uśmiechami, gnąc karki. Nikt nawet nie myślał o wyłudzaniu od niej czegokolwiek.
Dziewczyna sprawdziła ładunek, odwróciła kajak do góry dnem i założyła go sobie na plecy. Jakiś człowiek, wychudzony ponad wszelką miarę, usłużnie wskazał jej drogę. He… Zupełnie jakby było co wskazywać… Ruszyła w górę po wyślizganej rampie. Kilku mężczyzn podskoczyło, żeby jej pomóc. Nawet nie śmieli spojrzeć na jej bagaże; dwie pionowe blizny na jej twarzy świadczyły, że jest cholernie niebezpieczną kobietą.
Początkowo cieszyła się, że po raz pierwszy w życiu zobaczy słynne ogrody Dryfu, ale to było rozczarowanie. Nędzne spłachetki wyrwanej morzu ziemi, rozsypanej na lodzie. Karłowate, oszronione rośliny nie robiły takiego wrażenia, jakiego się spodziewała. Raczej przywodziły na myśl totalną nędzę i upadek. To już nawet nie były resztki dawnej świetności. To była wegetacja.
Zdecydowanym krokiem weszła między pierwsze domy. Ludzie znowu pochylali głowy. Mniej skwapliwie niż ci w porcie, ale jednak. Także tu budziła zainteresowanie. Obskoczyła ją gromada chłopców i dziewczyn. Kandydaci na uczniów. Już teraz usiłowali zaskarbić sobie jej przychylność.
– A może pomóc pani nieść kajak?
– Chciałaby pani dwóch chłopaków na noc? Położymy się po jednej i drugiej stronie. Będzie pani ciepło.
– A może dziewczynę? Przecież tylko baba może zrozumieć inną babę…
Śmiejąc się, odpędziła ich ruchem ręki. Jeszcze nie teraz. Oczywiście wybierze sobie ucznia, ale najpierw musi popłynąć do Statku i doznać objawienia. Dopiero potem, po powrocie, gdy już Mistrz Mistrzów zrobi jej trzecią bliznę na policzku, weźmie kogoś z nich, żeby uczyć i przekazywać całą wiedzę przodków. Prawdę mówiąc już upatrzyła sobie jednego chłopaka – smukłego, zadziornego, z uśmiechem w oczach. Zawsze to lepiej tulić się w nocy do chłopca niż do drugiej dziewczyny. W końcu była jeszcze dość młodą kobietą i miała swoje potrzeby. Dlatego pewnie jej własny Umarły Mistrz wybrał kiedyś właśnie ją, a nie innego mężczyznę. Podobne miejsce, na innym Dryfie… Pamiętała dokładnie, jak sama tak stała, zziębnięta, łasząc się do człowieka idącego z czółnem na plecach, który wtedy też miał tylko dwie blizny. „Może mnie? Może mnie? Jestem strasznie fajna!!! Ze mną będzie panu ciepło w nocy!!!” – krzyczała jak mogła najgłośniej. Uśmiechnęła się do wspomnień. Teraz szła, dumna, z ładunkiem na plecach, za który większość tych wokół bez wahania oddałoby życie. To przed nią pochylali głowy, a każdy z młodych kandydatów na uczniów wyłby z radości, gdyby to właśnie jego wskazała palcem i czymś ostrym rozorała twarz, robiąc pierwszą bliznę. Nie bójcie się, dzieciaki. Na pewno kogoś wybiorę. Ale jeszcze nie dziś.
Nareszcie dotarła do celu. Złożyła swój kajak u wrót świątyni, patrząc, jak nieliczni mnisi zbierają się pospiesznie, pokrzykując na kolegów, którzy nie zauważyli jej przyjścia. Jakoś udało im się zebrać. Z wielką ciekawością patrzyli na jej bagaże. Zaczęła wykładać wszystko pod ich stopy: mięso, kości, skórę, ścięgna… Wszystko, poza najbardziej niezbędnym zapasem, który miał pozostać jej własnością. Co najmniej dwóch mnichów oblizało się odruchowo. Dobrze znała rytuał. Powoli podeszła do Najwyższego, uklękła przed nim i złożyła pokłon.