Statek Przodków… Z jakąś nabożną czcią usiłowała podpłynąć do metalowych schodków, przekrzywionych i pochyłych, sterczących na ścianie flankującej jezioro. Ile tysięcy lat temu jej praojcowie przybyli tą przedziwną, wręcz nieprawdopodobną konstrukcją? Ale, tak właściwie, to jak można „podpłynąć z czcią”? Zoe przymocowała łódeczkę sznurkiem – uplecionym z własnych włosów – do metalowej barierki przy schodach i, zaaferowana, przeskoczyła na oblodzone, pochyłe stopnie. Złapała się na tym, że patrzy wokół, czy przypadkiem ktoś jej nie obserwuje. Zachichotała. A jednak, na przekór rozumowi, szarpnęła barierkę przy schodach, chcąc sprawdzić, czy zdoła oderwać chociaż jeden pręt. Nic z tego. Ani drgnęła. Takie próby podejmowano przecież od tysięcy lat… Każdy kawałek metalu ze statku był droższy niż życie. Niestety, dawno temu wymontowano stąd wszystko, co dało się wymontować. Zoe wiedziała o tym, oczywiście. Zrobiła dwa kroki w górę i znienacka, jakby to miało jakiekolwiek znaczenie, znowu szarpnęła poręcz barierki. O Boże… Ani drgnęła, choć była dużo chudsza niż jej ramię! Marzenia młodości… Marzenia, w których to właśnie ona, jako Mistrz, znajdzie tu jeszcze, podczas objawienia, choćby jeden kawałek metalu. Kawałek, który da się zdemontować i zrobić z niego jakiś tak cholernie potrzebny przedmiot w tym świecie złożonym wyłącznie z wody i lodu. Zawsze zastanawiała się, na jak długo wystarczy ludziom choćby czółen. Wszystkie były przecież zbudowane z materiału znalezionego na statku. Z niczego innego nie można ich było zrobić, choć już słyszała o ludziach pływających na krze. Przecież co jakiś czas ktoś tonął, góry lodowe niszczyły kajaki i nie wszystkie udawało się odnaleźć. Co się stanie, gdy nie będzie już czego dziedziczyć po przodkach?
„Nie rozklejaj się” – powiedział w jej głowie Uri. – „Modlitwa, objawienie i… uciekaj”.
„I nie przesadzaj z tym objawieniem”.
„Akurat” – Zoe, choć głodna, nie zamierzała szybko opuszczać statku, którym jej praprzodkowie przybyli do tego świata. Zaczęła wspinać się po oblodzonych schodach, podążając przed siebie prawie na czworakach. Szybko udało jej się dotrzeć do otworu w bocznej ścianie, który wyglądał tak, jakby jakiś olbrzym monstrualną dłonią wyrwał kawał metalu. Chwyciła postrzępioną krawędź i szarpnęła z całej siły.
„Przestań” – powiedział Uri wewnątrz jej głowy. – „Skaleczysz się i będziesz miała kłopot”.
Przeszła do sali obok – tak jak wszystko na statku oblodzonej, o podłodze pochylonej pod sporym kątem. Znowu schody, tym razem spiralne. Boże, ile stopni do przejścia! Miała wrażenie, że będzie musiała wspinać się chyba z kilometr, a już po pokonaniu jednej trzeciej dystansu była porządnie zdyszana. Jej mięśnie nie nawykły do pokonywania takich przeszkód. Bolały ją uda i łydki. Szlag! Wiosłem mogła machać przez cały dzień, ale nie postępować krok za krokiem, wspinając się na jakieś niebotyczne wyżyny.
Na szczęście każda walka, nawet tak rozpaczliwa, ma swój koniec. Zoe, nie mogąc złapać oddechu, buchając na wszystkie strony kłębami pary, stanęła na wąskim podeście. Usiłowała nie patrzeć w dół, ale, oczywiście, przegrała z sobą i zerknęła. Mogła tego nie robić – trzęsła się, trzymając kurczowo śliskiej poręczy. Ostrożnie przeszła do następnego pomieszczenia. Tu było trochę jaśniej. Sople zwisające z sufitu zdawały się świecić albo fosforyzować.
Jakaś gigantyczna kobieta wyszła z sali obok. Zoe zamarła, tak zaskoczona, że dosłownie ją zatkało.
– I tu też niczego nie ma – mówiła do kogoś ukrytego za drzwiami. – Cały ten statek to tylko skorupa pokrytego lodem metalu… – odwróciła się bokiem. – Sprawdzę jeszcze tam, ale w tym grobie nie znajdziemy nawet pojedynczej drobinki DNA.
Zoe upadła na kolana, pochyliła głowę w wiernopoddańczym ukłonie. Usiłowała ożywić swój umysł, gdy olbrzymia kobieta znikła za załomem korytarza.
„Co to było? Co to było?!” – starała się obudzić kogoś z naprawdę zamierzchłych czasów. Zdołała dotrzeć do jakiejś dziwnej, tajemniczej istoty, śpiącej w jej głowie. „Hej, ty! Wiem, że ledwie mnie rozumiesz, ale powiedz co to było?!”.
„Kobieta w wieku jakichś dwudziestu lat, ubrana w przejrzystą koszulkę, spódniczkę i rajstopy… „.
Zoe nic nie rozumiała.
„Kobieta? Taka wielka?”.
„To ty jesteś skarlała. Ona jest normalnego wzrostu”.
„Przecież nie sięgam jej nawet do pasa!”.
„Ona jest normalnego wzrostu” – odpowiedziała obudzona w jej głowie dziwna istota.
„Aha… Czyli doznałam właśnie objawienia? To tak się zawsze dzieje?”.
Tym razem odezwał się Uri.
„Tak nie wygląda objawienie” – oświadczył sucho. – „Teraz musisz bardzo uważać. To naprawdę nie jest objawienie… To jest coś bardzo dziwnego”.
Zoe dyszała ciężko, nie mogąc sobie poradzić z tym wszystkim. Bała się zadać to pytanie. Bała się budzić w sobie szaleńczą nadzieję, ale w końcu spytała:
„Czy spotkałam człowieka z Ziemi?”.
Uri tylko westchnął. A istota sprzed mileniów powiedziała:
„Dziecko… Tu jest jakieś minus trzydzieści, czterdzieści stopni w skali Celsjusza. Nie znam żadnej kobiety, która w tej temperaturze chodziłaby sobie swobodnie w cieniutkich rajstopkach, zwiewnej koszulce i krótkiej spódnicy. Lepiej uciekaj”.
„No przecież ja jestem naga. I nie jest mi tak znowu zimno!”.
„Twoi przodkowie żyli tu od tysięcy pokoleń. Ewolucja. Nikt z Ziemi w takiej temperaturze nie przeżyłby nago nawet dwóch godzin”.
„Ona ma rację” – dodał Uri. – „Uciekaj. Ostrzeż Dryf Króla!”.
Zoe nic nie rozumiała, ale pod żadnym pozorem nie zamierzała uciekać. Drżąc ze strachu i podniecenia ruszyła korytarzem za gigantyczną kobietą. Niestety, korytarz kończył się ślepym pomieszczeniem. Obcej kobiety nie było, choć przecież w żaden sposób nie mogła się stąd wydostać.
„Uciekaj, Zoe!” – powtórzył Uri. – „Ostrzeż Dryf Króla!”.
Akurat! Dziewczyna cofnęła się na korytarz. Znowu usłyszała głosy i zaczęła się skradać w tamtym kierunku.
– No i masz. Musiał pierdyknąć system zasilania.
– Albo sami go wysadzili – tym razem głos był męski. Gruby, donośny, dość miły.
– Nie sądzę. Promieniowanie musiało zabijać wszystkich, którzy przychodzili tu demontować sprzęt.
– Albo tworzyło mutantów. Jakoś to mogło wpłynąć na tę dziwną ewolucję…
Zoe, drżąc ze strachu i nieopanowanej ciekawości, zajrzała do środka. Jej oczy znalazły się dokładnie na wysokości oczu mężczyzny, klęczącego nad czymś małym, kanciastym i popiskującym. Spojrzeli na siebie.
– Jezus Maria!!! – mężczyzna targnął się w tył. Nie złapał równowagi i runął wprost pod nogi kobiety w krótkiej spódniczce. – Co to jest?!
– O kurde – kobieta patrzyła z fascynacją na skamieniałą ze strachu Zoe.
Dłuższą chwilę cała trójka mierzyła się wzrokiem. Mężczyzna gramolił się nieporadnie, usiłując wstać, a gigantyczna kobieta stała, gapiąc się bezmyślnie.
– T… to… to ona – wyszeptała wreszcie.
– Jaka ona? – mężczyźnie udało się wstać. Był ogromny. Czubek głowy Zoe znajdował się gdzieś w połowie jego ud.
– No, potomek ludzi, którzy przylecieli tym statkiem.