– Aleś to, kurwa, wytłumaczyła – przedrzeźniał ją Eddie. – Sam nic nie zrozumiałem. Choć znam teorię.
Iza zmierzyła go zimnym spojrzeniem.
– Dziecko – zwróciła się do Zoe. – W kwestii technologii nie możemy się porozumieć. Nie mamy wspólnego języka. To tak, jakbyś ty chciała powiedzieć górze lodowej jak ma wiosłować.
– Rozumiem – powiedziała Zoe.
– Nic nie rozumiesz, ale to najmniej istotne w tej chwili.
– Rozumiem, że nigdy się stąd nie wydostanę.
– Nigdy, dziecko – Iza uśmiechnęła się smutno. – Ale twoje praprawnuki będą mogły polecieć, gdzie będą chciały. Możemy stworzyć planety, które wydałyby ci się rajem. Możemy stworzyć statki tak wielkie, że ten twój, Statek Przodków, wydawałby się łupinką. Ale tu musi przeminąć wiele pokoleń – Iza potrząsnęła głową. – To są niewyobrażalne odległości, eony czasu. Nie wrócimy na Ziemię i nie przyślemy pomocy w dającej się przewidzieć przyszłości.
Eddie skrzywił wargi w czymś, co również miało być uśmiechem.
– Kawaleria nie przybędzie na czas – mruknął. – Przynajmniej nie tym razem.
Zoe znowu nic nie zrozumiała.
– Ale słuchaj – Eddie znowu nerwowo potarł brodę. – Już za rok ta planeta będzie znośnym światem. Za pięć, sześć lat będzie całkiem fajnym miejscem do życia. Nie rajem, ale całkiem przyjemnym miejscem, w którym da się żyć. W porównaniu z tym, co teraz macie.
– Będziecie mogli się rozwijać – dodała Iza. – Nareszcie.
Nagle coś odezwało się w głowie Zoe. Coś bardzo starego, coś pochodzącego z zamierzchłych epok. „Spytaj go, ile ma lat, dziewczyno”. Ledwie zrozumiała tak archaiczny język.
– Ile masz lat, Eddie? – spytała.
Drgnął, słysząc to pytanie, i szybko zerknął na Izę, ale ta tylko wzruszyła ramionami.
– A dlaczego cię to tak nagle zainteresowało? – spytał po dłuższej chwili.
– Mówiłeś o eonach czasu…
– Wiesz – westchnął. – Bardzo się zmodyfikowaliśmy, jeśli chodzi o geny. Zmiany były tak głębokie, że Matuzalem mógłby mi zazdrościć, ale wiesz, podróże w kosmosie…
– Ile masz lat, Eddie? – powtórzyła.
Znowu zerknął na Izę, a ta znowu wzruszyła ramionami.
– No dobra – westchnął. – Parę tysięcy – uśmiechnął się sztucznie. – Masz mnie – wycelował w nią palec. – OK, bingo! – usiadł w fotelu i rozprostował nogi. Podciągnął szalik na nos, żeby się nie zaziębić. Zoe było tak nieznośnie gorąco, że ledwie mogła wytrzymać. – Słuchaj, nie da się podróżować w kosmosie żyjąc jakieś siedemdziesiąt, osiemdziesiąt lat. Wysyłając statki zwiadowcze, musieliśmy zmodyfikować swoje ciała, przepracować pewne koncepcje rozwoju…
– Nie słuchaj go, dziecko – wtrąciła Iza. – Ten jak coś zacznie gadać, to tak zakręci, że nie jestem w stanie go zrozumieć.
– Milcz, fantomie!
– Nie jestem w stanie go zrozumieć – kontynuowała Iza – w żadnej kwestii oprócz najprostszych, na przykład: „Rozbieraj się i tańcz na konsoli”. Efemeryczność podróży w kosmosie wymusiła…
„Spytaj go, czy przybył tu w dobrej wierze” – powiedziało coś w mózgu Zoe.
– Czy przybyłeś tu w dobrzej wierze? – spytała Zoe, przerywając Izie.
– Tak – Eddie skinął głową. – Dlaczego w to wątpisz?
„Mówi prawdę. Mówi prawdę!” – w głowie dziewczyny odezwały się liczne głosy Umarłych Mistrzów.
„No to teraz przygotuj się na ostateczny atak, dziewczyno” – powiedział w jej głowie Uri. – „Gotuj się na śmierć”.
„Jeśli przybył w dobrej wierze, to co mi grozi?” – zapytała Mistrzów.
„Spróbuj się dowiedzieć, kto to są Uciekinierzy” – odezwała się zamierzchła istota, śpiąca w jej mózgu.
– Ona z kimś rozmawia! – Eddie poderwał się z fotela. – Widzisz zmiany na jej twarzy?
– Widzę – mruknęła Iza. – Widzę, widzę, widzę! Ślepa nie jestem.
– Z kim? – prawie krzyknął.
– Cholera wie. Telepatii nie ma w całym Wszechświecie.
– To może poprosiłbym o jakieś wyjaśnienie – podszedł do fantomu tak, jakby chciał go pobić, choć raczej trudno bić powietrze „nasączone kolorami”.
Iza wzruszyła ramionami.
– Schizofrenia?
– Rozmawia z samą sobą?
– A nie? – Iza cofnęła się z zasięgu jego rąk, zupełnie jakby była normalnym człowiekiem. Takim, którego można pobić.
– Schizofrenik może mieć rozdwojenie jaźni, ale te jaźnie raczej ze sobą nie rozmawiają.
– Tu bym się tak do końca nie zgodziła, ale…
– Skąd to pytanie o liczbę lat?! – prawie wrzasnął.
– Jesteś za bardzo zdenerwowany, a to mi się udziela, jako części twojego mózgu.
– Więc przestań mi się tu telepać, tylko odpowiedz. Dlaczego pytała mnie o wiek?
Iza zamyśliła się, podpierając brodę pięścią.
– Aaaaaaaa…
– „Aaaa”? A może konkretniej? – napierał.
– No przecież jestem kawałkiem twojego mózgu. Nie wiem nic więcej, niż ty!
– Sam cię programowałem, więc wydukaj coś wreszcie.
Iza z trudem panowała nad sobą.
– OK. Połączmy dwie rzeczy: schizofrenię i kanibalizm.
– Co?!
– Ci, którzy jedli przodków, na Ziemi, uważali, że ich wiedza zostaje przekazana potomkom w trakcie rytuału. Że w ten sposób duchy przodków wchodzą do ciała, że się tak wyrażę, potomka-konsumenta.
– No przecież to brednie…
– A jeśli nie? Dodaj do tego promieniowanie, mutacje, sterowaną schizofrenię, ewolucję…
– Co za bzdety! – Eddie podszedł do Zoe. – OK, sprawdzian. I, proszę, odpowiedz mi szczerze, bo zawsze potrafię rozpoznać, czy kłamiesz – uśmiechnął się. – Pytanie sprzed tysięcy lat: gdy popsuje się kompas, to co nam pozostaje?
„Odpowiedz mu szczerze” – powiedział w jej umyśle Uri. – „Na pewno potrafi rozpoznać kłamstwo. Na pewno, dziewczyno”.
Zoe nie potrafiła dotrzeć aż tak daleko wstecz. Obudziła Starych Mistrzów i dopiero za ich pośrednictwem, za pośrednictwem tych, co budzili jeszcze starszych, uzyskała odpowiedź.
– Gdy popsuje się kompas, to mamy jeszcze żyrokompas – odrzekła.
– Jezus! – Eddie usiadł pod oszronioną ścianą, ukrywając twarz w dłoniach. – Jezus Maria! Od tysięcy lat żyją na lodowej pustyni w najprymitywniejszych warunkach, a ona wie, co to żyrokompas!!!
– Jeśli cię to pocieszy – skrzywiła się Iza – to ja też tego nie rozumiem.
– Powiedz coś!
– Sterowana schizofrenia, kanibalizm, przekazywanie wiedzy przodków…
– Powiedz coś z sensem – przerwał jej.
– Czary? – zabrzmiało to jak pytanie.
Rzucił w nią jakimś przedmiotem. Oczywiście przeleciał przez Izę na wylot i roztrzaskał się na kolorowej, oszronionej już ścianie.
Zoe dopiero teraz odważyła się usiąść na brzeżku czegoś niesamowicie miękkiego, jednak od razu wstała, bo to coś było potwornie gorące.
– Przepraszam – uniosła wysoko głowę, żeby spojrzeć Eddiemu prosto w oczy. – Kto to są Uciekinierzy?
Okutany w kilka warstw ubrania człowiek uspokajał się powoli. Podszedł do jakiegoś przedmiotu, którego nie potrafiła nazwać, i wziął coś, czego kształtu nie mogła określić, bo to coś się zmieniało, jakby żyło w jego ręce.
– Chodź – powiedział już zupełnie spokojnie. – Wyleczę ci ten reumatyzm.
Przytknął pulsujący kształt do jej ramienia. Poczuła lekki ból, właściwie nawet nie ból, ale jakieś takie dziwne ciepło i drętwienie. Kazał jej otworzyć usta, wlał tam trochę śmierdzącego płynu.