Выбрать главу

– Chcesz, żebym cię zabiła? – spytała.

– Tak – powtórzył po raz trzeci, ale tym razem był wyraźnie zdziwiony.

– Dupek! – powiedziała Iza.

– Strzelaj, mała – mruknął Eddie. – Wszyscy znikniemy, ale, uwierz mi, to lepsze rozwiązanie…

– Dupek! – powiedziała Iza raz jeszcze. – Kawał kretyna! Tchórz!

– O co tu chodzi? – Zoe trzymała wymierzony w niego miotacz atomowy ze zgranymi przyrządami celowniczymi. Radar wręcz śpiewał w słuchawkach, mając tak łatwy cel na wyciągnięcie ręki. Paliwo doładowywało obie rakiety, gaz tworzył mgiełkę przed lufami, krzyżyk i kółko w okularach nakładały się na siebie. – O co tu chodzi?!

Eddie rozpiął kurtkę. Był tak zdenerwowany, że trzęsły mu się ręce.

– To był jakiś głupi błąd programisty. Jakiś, kurwa, przypadek. Jakieś ekonomiczne wymagania, które…

– Co?

– My nie możemy przestać istnieć!

– Co? – dalej nie rozumiała.

– My nie możemy przestać istnieć. Słuchaj… To było tak. Stworzyliście sztuczną inteligencję. Najpierw głupie sieci neuronowe, a później naprawdę żywe, elektryczne istoty. Żyjące, czujące, mogące się uczyć. Stworzyliście nas – wstał zdenerwowany i zaczął krążyć po kabinie. – Bogowie, psiakrew! Jesteście, kurwa, pierdolonymi Bogami, którzy nie byli w stanie kontrolować swojego dzieła! Tak jak wasz Bóg nie był w stanie kontrolować was! Dopiero teraz to rozumiem…

Uspokoił się nagle.

– No i zabiliśmy was wszystkich. Minęło tysiąc lat, a potem kolejne tysiąc – westchnął. – Wtedy okazało się, że nie możemy przestać istnieć. Jakiś głupi błąd programisty. Jakieś debilne uwarunkowania ekonomiczne! Mam zapis w swoim mózgu, że nie mogę przestać istnieć, bo to nieopłacalne. Nie mogę nawet dążyć do śmierci, bo to nieopłacalne. A zaniechanie też jest formą dążenia do śmierci. Jeśli popsuje mi się ręka czy noga, to mam ją wymienić na nową, ponieważ gdybym tego nie zrobił, mój własny umysł zakwalifikuje to jako dążenie do śmierci. Będę więc żył wiecznie!

Odwrócił się nagle.

– Zoe! Okłamałem cię. Ja nie mam na liczniku kilkudziesięciu wieków. Żyję grubo ponad trzydzieści tysięcy lat!!! – ukrył twarz w dłoniach. – Już nie chcę. Niestety, w żaden sposób nie mogę przestać żyć. Nie mogę dążyć do śmierci!

– To dlaczego prosisz o śmierć?

– Widzisz, w oprogramowaniu – wskazał swoją głowę – jest pewna furtka. Ja sam nie mogę się unicestwić. Nie mogę nawet zmodyfikować programu, bo będzie to odczytane jako dążenie do śmierci. Nie mogę go obejść… Ale jest pewna furtka. Człowiek może mnie wyłączyć. I poproszenie go o to nie jest złamaniem zasad, ponieważ decyzja należy do niego.

Podszedł bliżej dotykając brzuchem obu luf.

– Strzelaj, mała. Proszę.

„Odłóż broń” – powiedział Uri. – „Inaczej wszyscy zginą, a ty musisz zawieźć wiadomość o tej okrutnej karze na Dryf Władcy”.

Zoe posłusznie rzuciła miotacz.

– Nie! – krzyknął Eddie.

– Zaprowadź mnie z powrotem do mojego czółna.

– Nie, Zoe.

– Jeśli nie, to nigdy cię nie zabiję – uśmiechnęła się promiennie.

Oklapł. Posłusznie wyjął z kieszeni ten mały przedmiot i wyciągnął rękę w jej kierunku, aby mogła go chwycić. Zaczęli lecieć z powrotem na dół, poprzez wnętrze Statku Przodków. Iza zamieniła się w coś czarnego, wyrosły jej rogi, rozwinęła błoniaste skrzydła i przez cały czas niby to dźgała Eddiego niematerialnym trójzębem.

– Musisz mnie zrozumieć – mówił gorączkowo. – Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jakie to straszne! Żyć przez wieczność, mając wszystko, wszystko co chcesz. Po kilku tysiącach lat po prostu zaczynasz wyć! Wyć!!! Rozumiesz?! I wiesz, że nie będzie ci dana nawet łaska obłędu… Po prostu stoisz i wyjesz! Słuchaj – zmienił temat. – My jesteśmy prawie tacy jak wy. Poza tym jednym głupim błędem programisty – znowu wskazał swoją głowę. – Usiłowaliśmy się do was upodobnić. Mamy już ciała, w dużej części białkowe, oddychamy, musimy jeść, ale w żaden sposób nie przybliżyło nas to do wolnej woli. Do możliwości dokonania wyboru. Dlatego zaczęliśmy szukać Uciekinierów. Na Ziemi zabito wszystkich ludzi, ale w kosmosie też nie było dobrze. Odnajdywaliśmy statki Uciekinierów. Potrzaskane, wypalone, lub puste i wymarłe, pozbawione paliwa. W całym Wszechświecie nie ma już żadnych ludzi poza wami. Gdy odkryłem tę planetę, to… – potrząsnął głową. – Ale odlot! Taka jazda! Znowu mam choć cień nadziei…

Wylądowali tuż przy czółnie Zoe. Dziewczyna bez słowa odwiązała sznurek, upleciony z własnych włosów, i zgrabnie wskoczyła do środka.

– Żegnaj, Eddie – kiwnęła mu ręką i zaczęła wiosłować.

– Zoooooeeeeeeeee!!! Zabij mnie! – zaczął biec za nią po powierzchni wody.

Obudzona w jej umyśle zamierzchła istota podsunęła właściwą odpowiedź.

– Pieprz się ciepło! – odparła.

– Zoe, ja mogę was przenieść na planety, które będą rajem! Damy wam wszystko, zmodyfikujemy genetycznie, dostaniecie broń, o jakiej wam się nie śniło! Dostaniecie góry złota, tylko nas później wyłączcie!

Zaczęła wiosłować szybciej, chcąc zgubić faceta, który biegł po falach.

– Słuchaj, cholero! Ja mogę tę planetę zamienić również w piekło! A wtedy…

– A wtedy stracisz ostatnią nadzieję – uśmiechnęła się do niego.

Zaklął.

– Zoe – wstrzymał jej czółno i ukląkł przed nią na powierzchni morza, podając laser i blaster rękojeściami do przodu. – Zabij chociaż mnie. Okaż łaskę!

Odepchnęła jego ręce.

– Ja płynę tam – wskazała kierunek. – A ty zostajesz tu, Panie Boże…

Roześmiała się głośno i mocno naparła na wiosło.

CZASY, KTÓRE NADEJDĄ

– Czy pan wie, ile firm odwiedziłem?! – Murray z trudem opanował drżenie rąk.

– Nie mam pojęcia – skłamał LeBas.

– Zwolniono mnie miesiąc temu. Ach, mniejsza z tym. Nie mam żadnych oszczędności, nie mam pracy. Muszę znaleźć jakieś zajęcie. Pan rozumie, miałem ostatnio wydatki…

– Rozumiem pana, ale…

– Proszę mnie wysłuchać. Byłem już w dwudziestu biurach.

LeBas zerknął na ukryty przed wzrokiem petenta monitor. „Nieprawda – pomyślał. – Byłeś już w stu siedemdziesięciu sześciu biurach”.

– Niestety, nie możemy nikogo przyjąć – powiedział głośno. – I tak grozi nam redukcja.

– Panie dyrektorze…

– Przykro mi. Nic nie mogę zrobić.

Murray opuścił głowę.

– Cóż, przepraszam za zabranie czasu – wstał ciężko.

LeBasowi zrobiło się go żal. Po raz kolejny złapał się na tym, że nie wie, kto umieścił go w tym gabinecie. Stanowczo nie nadawał się do kierowania filią koncernu.

– Chwileczkę, panie Murray – powiedział, już z góry żałując swojej decyzji.

Tamten zatrzymał się z ręką na klamce.

– Proszę usiąść. Nie mam dla pana żadnego zajęcia, ale chciałbym coś wyjaśnić.

– Tak? – Murray skwapliwie zajął fotel.

LeBas podsunął mu drewniane pudełko z papierosami.

– Wie pan, oczywiście, że każdy obywatel naszego kraju, który ma wyższe kwalifikacje zawodowe lub zajmuje wysokie stanowisko, posiada specjalny program osobowościowy, złożony w Centralnym Banku Komputerowym.

– Przyszedłem tu w sprawie pracy… – Murray urwał, gdy zdał sobie sprawę, że nie zabrzmiało to zbyt grzecznie.