– Myślisz, że ktoś mu to w końcu uświadomił?
– Wiem, że tak było. Zrobił to LeBas, prezes…
Przerwało mu gwałtowne otwarcie drzwi.
– Wybaczcie spóźnienie, panowie – zwalista sylwetka Van Burena dosłownie wypełniła ogromny fotel za biurkiem.
Seager nie sądził, że dyrektor ogromnego przedsiębiorstwa może być aż tak młody. Ich oczy spotkały się.
– Przedstawił mi pan przez telefon cały problem i…
– Ja jestem Seager. To on dzwonił.
– Przepraszam – Van Buren uśmiechnął się lekko, jednak widać było, że jest rozkojarzony i jakby… nieobecny. – Właśnie sprawdzaliśmy program Murraya.
– Z jakim skutkiem?
– Z zerowym.
Seager zgasił dopiero co zapalonego papierosa.
– To chyba nie jest możliwe…
– Dotychczas sądziłem tak samo – dłoń dyrektora przesunęła się po klapie marynarki. – Przez cały czas wyświetlany jest idiotyczny napis: „Obywatel o nieskazitelnej opinii…”, i tak dalej.
– Czy coś takiego miało już kiedyś miejsce?
– Nie. Ale przewidywaliśmy podobną możliwość.
– A więc jest jakieś wytłumaczenie?
– Wytłumaczenie jest zawsze – Van Buren rozprostował ręce. Teraz dopiero stało się jasne, dlaczego w pobliżu biurka nie było żadnych łatwo tłukących się przedmiotów. – Jednak dopiero czas pokaże, czy jest prawdziwe. Szczególnie…
– Czy moglibyśmy je usłyszeć? – wpadł mu w słowo Minns.
– Cóż, Murray jest szaleńcem. Jego podświadomość wiedziała o zamiarze popełnienia zbrodni, jednak on sam był święcie przekonany o czystości swoich intencji, i to spowodowało fałszywą weryfikację programu.
– To wszystko?
– Chce pan godzinnego wykładu z naukowymi terminami?
– Nie, nie – Minns zasłonił się odruchowo. – Ale w takim razie ten program nie pomoże nam w przewidzeniu jego przyszłych działań?
– Nie.
Seager wstał i podszedł do okna. Przez chwilę spoglądał w dół, na światła reklam konkurujące ze słonecznymi odblaskami w szybach.
– Bez przesady – powiedział cicho. – Szaleniec czy nie, na pewno zdaje sobie sprawę, że nie uda mu się zbyt długo żyć w ten sposób. Nie może być aż tak głupi.
– Dobrze, ale jak przewidzieć, co zrobi w najbliższym czasie?
– To bardzo proste. Zemści się na Weickercie.
Paul Murray siedział na murku otaczającym niewielki skwerek. Uśmiechnął się na wspomnienie miny kelnera w wykwintnej restauracji, skrzętnie przeliczającego dwudziestopięciocentówki. Jednak mimo to nie czuł się najlepiej. Perspektywa kolejnej nocy na stacji metra, brak spokoju i poczucia bezpieczeństwa, a przede wszystkim niemożność wzięcia kąpieli nie nastrajały go optymistycznie. Poza tym nie miał złudzeń. Zdawał sobie sprawę, że policja złapie go w przeciągu tygodnia. Chyba, że w tej instytucji pracują wyłącznie głupcy – wtedy miał szansę na miesiąc. Nie widział przed sobą żadnych perspektyw. Nie chciał uciekać na prowincję, nie chciał porywać samolotu, nie miał nawet pojęcia, jak zabrać się do którejkolwiek z tych rzeczy. Nie chciał też dobrowolnie oddawać się w ręce policji. Wiedział, że go złapią, ale miał nadzieję, że przynajmniej to będzie ciekawe. Skrzywił się na myśl o strzelaninie jak z lat trzydziestych.
Spojrzał na zegarek. Mimo wszystko był to pięknie rozpoczęty dzień i należało go dobrze skończyć. Pójść do Joan? Bzdura. Do kogoś ze znajomych? Po co? Miał już dość współczujących spojrzeń i ciągle tych samych słów pociechy. Chciał zrobić coś naprawdę mocnego. A więc zemsta? Zamknął oczy. Obraz zasztyletowanego, powieszonego i przepuszczonego przez maszynkę do mięsa Weickerta pojawił się natychmiast. Zastrzelić go? Nie, nie chciał tego. Być może nawet w decydującej chwili nie zdołałby przycisnąć spustu. Ale Weickert upokorzony i klęczący w strachu pod lufą rewolweru wart był każdego ryzyka. Uśmiechnął się znowu. Pozostawał tylko jeden problem: jak przedostać się na teren zakładu. Tym razem legitymacja nie wchodziła w rachubę. Musiał wymyślić coś innego.
Zerknął na kalendarz. A jednak miał szczęście! Dzisiaj jest wtorek, a we wtorki na portierni siedział Kinch – jedyny człowiek, z którym Murray zaprzyjaźnił się w zakładzie.
Wstał i zszedł do ukrytej pod ziemią toalety. Tam w jednej z kabin włożył do bębna nowy nabój w miejsce zużytej łuski. Schował rewolwer z powrotem za pasek i przykrył go płaszczem, a potem wyszedł na zewnątrz. Zdawał sobie sprawę, że pomysł, który zaczął realizować, nie był najlepszym rozwiązaniem jego sytuacji. Mimo to był przekonany, że nie przytrafi mu się nic, co usprawiedliwiałoby mądrzejsze postępowanie.
Do stacji metra miał kilkadziesiąt metrów.
– To absolutnie niemożliwe – krzyknął Weickert. – Nie zgadzam się!
– Panie dyrektorze… – zaczął Minns, ale Seager powstrzymał go ruchem ręki.
– Przykro mi – powiedział stanowczo. – Nie ma innego wyjścia.
– Ale dlaczego ja muszę się narażać?
Osłaniając dłońmi płomień Weickert zapalił papierosa. Widać było, że drżą mu ręce.
– Dlaczego ja? – powtórzył.
– Myślałem, że już to sobie wyjaśniliśmy.
– Nie wystarczy wam posadzenie go za napady? Dlaczego muszę służyć za żywy cel?
– Proszę zrozumieć, że to niebezpieczny szaleniec. Za napady z bronią w ręku dostanie jakieś dwadzieścia lat, ale prasa brukowa zrobi z niego bohatera – ostatniego rewolwerowca broniącego się przed terrorem informatyki.
Seager uderzył pięścią w blat.
– Za pieniądze uzyskane ze sprzedaży swoich pamiętników znajdzie adwokata, który wyciągnie go z więzienia już po dwóch, trzech latach – powiedział trochę ciszej. – My musimy zamknąć Murraya za usiłowanie zabójstwa.
– A wie pan, jaki on ma teraz program osobowościowy? – dodał Minns. – Sam chciałbym taki mieć.
– Właśnie. Nie możemy dopuścić, żeby za kilka lat jakiś szaleniec pętał się, wolny, po ulicach.
Popiół z papierosa Weickerta rozsypał się po jego marynarce.
– Czego ode mnie chcecie? – spytał ochryple.
– Plan jest taki – Seager rozłożył na biurku rzut budynku. – Wpuścimy Murraya na teren zakładu i zaraz zamkniemy wejście. Na szczęście wszystko otoczone jest murem.
– Czy pańscy ludzie będą uzbrojeni?
– Oczywiście – palec Seagera przesunął się wzdłuż cienkiej linii. – Potem wpuścimy go do wnętrza budynku. Chwilę później to wejście również zostanie zablokowane przez grupę operacyjną. Murray wjedzie windą na górę i skieruje się do pańskiego gabinetu, w którym będziemy czekać razem z moimi ludźmi.
– A jeśli zdąży do mnie strzelić?
– To będą komandosi – powiedział Minns.
– Nie ma ryzyka. Aresztujemy go zaraz po otworzeniu drzwi. Jeśli zrobi jakikolwiek szybki ruch, zostanie od razu zastrzelony.
– Ale dlaczego ja tu muszę być? – Weickert załamał ręce. – Nie możecie czekać sami?
– Jeśli pana nie będzie, to w jaki sposób udowodnimy mu usiłowanie zabójstwa?
– To proste: on myślał, że będę w gabinecie, a…
– To obali nawet podrzędny adwokat – przerwał mu Seager. – Musimy działać razem.
Weickert osuszył chustką czoło.
– Dobrze – powiedział łamiącym się głosem. – Dobrze. Ale jest pan pewien, że nic mi nie grozi?
– Tak, jestem.
– A Murray nie zdąży uciec?
– Panie dyrektorze – Seager wstał i wcisnął odpowiedni guzik, otwierając automatyczne drzwi. – Za pół godziny nie wyjdzie stąd nawet jedna bakteria.
– Tak, rozumiem. Oczywiście – Kinch był wyraźnie zdenerwowany. – Przecież to całkiem jasne.