Bunkier. Wagner dłuższą chwilę siedział zszokowany, niezdolny do podjęcia jakiejkolwiek decyzji. Bunkier… I niby co miał zrobić? Puścić ludzi do szturmu? Toż ich wysieką na trzydziestu metrach… Puścić zwierzęta? A jak wróci do Wrocławia bez kotów i gepardów?
Zorg wrócił z tyłu pojazdu. Zalatywał kroplami Waleriana tak strasznie, jakby wychlał zapasy z całej apteki.
– Shhho? Whhhhhats now? – ledwie mógł zogniskować wzrok.
– Fuck dich! – Wagner wychylił głowę przez właz. Zarobił rykoszetem albo odłamkiem w hełm i schował się znowu. Szlag! Na szczęście miał pod spodem turban, inaczej świeciłby sporym siniakiem na czole. – Artillery! Krycie!
Goła Czeszka bała się wystawić ręce z włazu. Użyła semafora do sygnalizacji.
– Alles beforderer durchquerować! Zusammen.
Transportery zbliżyły się do siebie. Miał ostatnie sekundy na manewr, bo dojeżdżali właśnie do pierwszych poznańskich ciężarówek.
– Dołgorukow… Nie zawiedź mienia!
Rosjanin uśmiechnął się lekko, potem skinął głową i zapalił papierosa.
– Wyprowadź pacyfikacyjną gruppen i sturmabteilungen. Niech się rozpędzą za naszymi panzerpojazdami. Do szarży im nada wypaść już na pełnej szybkości. Poniał?
– Tak toczno, gospodin major.
Iwan otworzył właz ewakuacyjny w podłodze, opuścił swoje wielkie ciało na beton autostrady i po prostu pozwolił, żeby transporter przejechał nad nim.
– Heini! Niemcy z miotaczami ognia pójdą zaraz potem. Nie chaczu, szto by ktokolwiek w tym bunkrze dożył noczi.
– Jawohl, herr major – na szczęście Heini przynajmniej rozumiał po polsku. Ilekroć się zdenerwował, Wagner zaczynał mówić w swoim ojczystym języku i zapominał najprostszych komend po niemiecku. Poprzednim razem o mało nie doprowadziło to do rozprzężenia kompanii szturmowej, kiedy kazał Niemcom „napieprzać sukinsynów”. Najłatwiej było z Rosjanami. Oni rozumieli wszystko, w każdym języku, podobno nawet po węgiersku.
– Kotku – szturchnął nagą Czeszkę. – Gib mir Posen komandir.
Dziewczyna sprawnie uderzała w rękojeści semafora sygnalizacyjnego.
– Ano. Was mam ukazat’?
– Kryj mnie. Heavy ground attack. Tfu! – zorientował się, że to wiadomość od Polaka do Polaka, więc może nie używać tego Zorgowego żargonu. – Atak pacyfikacyjny. Zrób co możesz.
Jej delikatne dłonie dokonywały cudów. Potem dopadła do peryskopu.
– On powida… – nie znała zbyt dobrze polskiego, więc zaczęła literować. – D-o-b-r-z-e-d-a-m-o-s-ł-o-n-ę. M-a-m-j-e-s-z-c-z-e-c-z-t-e-r-y-c-z-o-ł-g-i.
Wagner wyskoczył z transportera przez boczne drzwi i ukrył się za pancernymi płytami.
– Dołgorukow, napierdalaj! – ryknął.
Pluton pacyfikacyjny, złożony z trzydziestu tygrysów, rozpędzał się właśnie pod osłoną transporterów. Najemnicy zaczęli strzelać, po chwili dołączyła do nich artyleria, ruszyły poznańskie czołgi. Niemcy pompowali swoje miotacze ognia, żeby uzyskać odpowiednie ciśnienie w zbiornikach z żelem.
Tygrysy wypadły zza osłony transporterów od razu na pełnej szybkości. Jeden momentalnie wypieprzył się na minie, trzy skotłowały się, zszokowane, tuż po opuszczeniu betonowego pasa autostrady. Pozostałe biegły dalej.
– Zorg!
Gepardy wymieszały się z Niemcami. Znowu mina. Druga, trzecia… Jezuuuuu! Z natarcia mogły zostać strzępy. Martha, sympatyczna Węgierka, która potrafiła świetnie gotować, wieczorami śpiewała nostalgiczne pieśni i już czternaście razy usiłowała popełnić samobójstwo, podniosła się zza osłony. Waliła z erkaemu prosto w stanowiska zagrażające szturmowcom. Pewnie by ją ścięli seriami, ale, na szczęście, jeden z poznańskich czołgów zatrzymał się i wpylił pocisk prosto w otwór strzelniczy bunkra. Zakotłowało się na podejściu. Tygrysy wpadły do środka, sekundę później gepardy, a potem do otworów strzelniczych dotarli Niemcy. Włożyli tam wyloty swoich miotaczy.
– Weg! Weg! Rausować! – krzyczeli do zwierząt. – Die katzen… Wszystkie raus!
Dosłownie sekundę później, gdy zwierzęta uciekały korytarzami oznaczonymi przez koty, ludzie nacisnęli spusty sprężarek naładowanych napalmowym żelem. Nawet oni odwracali oczy. Żel miał to do siebie, że przyklejał się do skóry. I płonął. I nie można go było niczym ugasić – ani wodą, ani pianą. Żel miał własny utleniacz i palił się do końca. Tak jak przewidział producent.
Gdy wrzaski z bunkra ścichły nieco, ze wzgórz odezwały się cekaemy – chciano dać osłonę uciekającym. Ale w bunkrze nie było już nikogo, kto był w stanie uciekać. Artyleria przeniosła ogień i właściwie wszystko zaczęło się uspokajać.
– Straty meldować – Wagner opuścił bezpieczne stanowisko za transporterem i wyszedł na drogę.
Pluton pacyfikacyjny rozpoczynał właśnie tradycyjny spacerek po polu bitwy, i od tej chwili można było nie obawiać się przypadkowych strzałów. Kierowcy ciężarówek tkwili dalej w swoich kryjówkach, ale poznańscy żołnierze wychodzili już na drogę. Świetnie wyszkolone i wyposażone wojsko. Tyle tylko, że oni nie rozumieli istoty walk na pustyni, ciągle wierzyli w te swoje parowe czołgi, frontalne ataki i miażdżącą przewagę ognia. Nie mieli kontaktów z Beduinami, jak wrocławianie, i niewiele mogli się od nich nauczyć.
– Sygnalistka i oficerowie do mnie – zakomenderował Wagner.
Jego świta zbierała się w pośpiechu. Potem ruszyli na spotkanie dowództwa konwoju, które właśnie wyładowywało się z transportera – ponad stutonowej lokomotywy najeżonej pancernymi wieżyczkami, kryjącymi paszcze dział, moździerzy, granatników i cekaemów.
– Panie generale, major Wagner melduje przybycie grupy uderzeniowej.
Pawelec był starym wygą walk o autostradę, jednak pod komendą miał młodych oficerów. Młodzi nosili nieskazitelne mundury, będące połączeniem uniformów Legii Cudzoziemskiej i Africa Korps z czasów II wojny; do tego skórzane buty do kolan, skórzane pasy z koalicyjkami, skórzane ładownice. Jak oni w tym wszystkim wytrzymywali upał? Poznaniacy gapili się na najemników z równym zdziwieniem. Jak to możliwe, żeby major miał na sobie tylko burnus i turban? Dlaczego porucznicy nosili jedynie kuloodporne kamizelki, a ich sygnalistka była po prostu goła, i właśnie drapała się w porośnięte skłębionymi włosami łono?
Pawelec pochwycił ich spojrzenia.
– Oni pierwszy raz – wyjaśnił. Dobrze wiedział, że w oddziałach najemniczych nie dawało się zaprowadzić jakiejkolwiek dyscypliny, bo służyli tam wyłącznie indywidualiści z nadmiernie przerośniętym ego. Jeśli jednak ktoś potrafił przedrzeć się w pojedynkę przez zabójczą pustynię po to, żeby się zaciągnąć, to znaczyło, że ma w dupie trzy pary oczu ekstra, szósty zmysł, siódmy, i dodatkowo ósmy zapasowy, a żołnierzem jest z urodzenia.
– Panie poruczniku – generał podszedł do Zorga i podniósł dwa palce do czapki. – Bardzo podobała mi się pańska szarża.
Poznańscy oficerowie skamienieli. Jak można salutować zwierzęciu? Zorg zerknął na nich i parsknął cicho. Wyprostował swój chwytny jak u małpy ogon, zakończony żądłem skorpiona, co pewnie oznaczało, że oddaje honory.
Czeszka odebrała meldunek o stratach, nadawany Morsem z pola.
– Nasi todten: jedin tiger, drei koty, tri ludi – zameldowała. – Poznanske straty: funf tanki, odin beforder, dwadcat’ diewiat’ LKW i, ano, acht und zechzein ludi dazu.
– Nieźle – Wagner odwrócił się do swoich i krzyknął: – Dwadzieścia dziewięć ciężarówek jest rozwalonych. Rabujcie sobie co chcecie, tylko szybko.