Po polsku rozumiał może co dziesiąty najemnik, ale akurat ten rozkaz wyczuwali instynktownie. Wszystko co żyło – ludzie, gepardy, tygrysy, koty, a nawet ptaki – runęło pędem w stronę wraków na autostradzie.
– Pan chyba przesadza, panie majorze! – nie wytrzymał któryś z poznańskich poruczników. – To my giniemy, żeby dostarczyć zaopatrzenie do Wrocławia, a pan pozwala grabić?
– Ciężarówki są przeładowane, a ja na bojowe transportery nie wezmę dodatkowego zaopatrzenia. Więc i tak trzeba będzie spalić.
– Jak to spalić?!
– A jak pan myślał? Chce pan zostawić zaopatrzenie dla mutantów?
– Jezu… Przecież w tych pojazdach są trupy naszych kolegów!
– Przykro mi. Nie mam tyle żelu, żeby spalić ciała.
– S… Spalić? – powtórzył porucznik. – Przecież musimy wyprawić im pogrzeb.
Pawelec roześmiał się, ale jakoś tak smutno.
– Myślisz, że mutanci nie mają łopat? – otarł pot z czoła. – W nocy wykopią naszych i zjedzą.
– Boże!!! – młody oficer był bliski wymiotów. – To co zrobimy?!
– To, co zwykle… – generał westchnął ciężko. – Co szóstego nasmarujemy trucizną i… – westchnął znowu. – I zostawimy.
– Jezus… Jezus! Zaraz. To czemu nie nasmarujemy wszystkich i nie zakopiemy? – porucznik wykazał się jednak rozsądkiem.
– Bo wtedy wymyślą jakąś odtrutkę – wtrącił się Wagner. – A co szósty nasz żołnierz spowoduje większe straty wśród wroga, niż cała nasza dzisiejsza akcja. Tak robią Beduini i mają rewelacyjne efekty.
– Taaaa… Żołnierze walczą również po śmierci – Pawelec wziął Wagnera pod ramię i odciągnął na bok. – Mam dla pana ekstra bagaż, majorze.
– Wiem, Baryła mnie uprzedził – Wagner przypomniał sobie pisemny rozkaz, który otrzymał tuż przed wyjazdem. – Ten kurier podobno aż z USA? To możliwe?
– Owszem – Pawelec otworzył właz najbliższej maszyny. – Sue! – krzyknął. – Przekazuję cię w ręce adresata.
We włazie ukazała się rosła Murzynka w polowym mundurze Marines.
– Witam pana, majorze – wyciągnęła rękę. – Pułkownik Sue Kristy-Anderson. Korpus Marines Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej.
Wagner wybałuszył oczy. To była pierwsza Amerykanka, którą widział w życiu. I może jakaś trzecia Murzynka.
– Świetnie pani mówi po polsku.
– Pan też – ucięła. – Proszę mi zapewnić ochronę. To misja najwyższej wagi.
Pawelec tylko machnął ręką, potem poszedł popędzać swoich ludzi. Wagner uśmiechnął się lekko. Nie mógł sobie wyobrazić, jak ważną misję mógł mieć w Polsce oficer zza oceanu.
– Zorg! Pilnuj pani. Tylko jak zaśnie, to nie odgryź jej nogi, tak jak tej ostatniej kurierce.
Amerykanka nie dała się złapać na ten niezbyt wyrafinowany dowcip.
– Witam pana, poruczniku – zasalutowała gepardowi.
Zorg przełknął ślinę i zerknął na Wagnera, ogłupiały.
– Hi – mruknął.
Tymczasem Amerykanka obserwowała wrocławskie pojazdy, ich wyposażenie, ustawienie i sposób, w jaki obsługiwali je najemnicy.
– Dlaczego one są pięć razy mniejsze niż poznańskie? – zapytała, wskazując monstrualną, pancerną lokomotywę za plecami.
– Beduińskie doświadczenia – mruknął Wagner. – Mogą za to wyciągnąć prawie dwieście na godzinę. Potrafimy bardzo szybko uciekać, proszę pani.
Znowu nie zareagowała na dowcip. Była bardzo zasadnicza.
– Mów mi Sue. Po polsku to chyba Zuzanna, tak?
– Mmmmm… Raczej Zuzia – Wagner mrugnął do Zorga.
Murzynka rozglądała się z uwagą, oceniając różnice w wyposażeniu wojsk z obu miast, momentalnie wychwytując wady i zalety. Musiała być niezłym fachowcem od walk na pustyni. Po chwili spojrzała majorowi prosto w oczy.
– OK – przygryzła wargi. – Powiedz mi, jak tu przeżyć, dobrze? Ja mam naprawdę bardzo ważną misję.
Wagner wzruszył ramionami. Dotknął dłonią jej wspaniałych warkoczyków, które sięgały aż do połowy pleców.
– Po pierwsze, włosy – powiedział. – Musisz je zgolić albo obciąć bardzo krótko. Włosy w kroczu trzeba koniecznie ogolić. A jeśli nie chcesz, to lepiej chodzić na golasa… – wskazał czeską sygnalistkę. – Potem reszta instrukcji.
– Rozumiem. OK. – skinęła głową.
Obciążeni łupami najemnicy gromadzili się wokół i gapili na niecodzienną postać. Wagner zawołał Marthę. Ta wzięła swoją fryzjerską maszynkę z transportera i poprowadziła panią pułkownik w jakieś zaciszne miejsce, jak barana do strzyżenia. Żołnierze wokół przysiadali na bagażach, chcąc zobaczyć, co będzie dalej.
Sue Kristy-Anderson wróciła już po kilku minutach, ostrzyżona na chłopaka. Miała kształtną czaszkę.
– Te włosy na głowie i… – zawahała się – i… tam… to z powodu insektów, tak? Macie jakieś specyficzne insekty w tej niszy ekologicznej?
– Nie – Wagner popatrzył jej prosto w oczy. – To tylko taki dowcip, Zuzia.
Najemnicy zaczęli wyć i szturchać się wzajemnie. Dołgorukow upadł na plecy i tarzał się ze śmiechu. Martha chichotała, Heini zakrył twarz, a Aleksiej wychylił się z włazu i bił brawo. Nawet Zorg, zadowolony jak zaraza, mrużył oczy.
Amerykanka wytrzymała jakieś pół minuty. Potem też się roześmiała, choć trochę wymuszenie.
– No dobra. Zrobiliście mnie – przyznała. – Teraz mam się rozebrać do golasa?
– Tak byłoby najlepiej – mruknął Wagner. – Jak chcesz, to dam ci burnus. Bo w tym… – dotknął jej munduru. – W tym zagotujesz sobie mózg.
Wzruszyła ramionami. Od którejś z dziewczyn przyjęła jakąś nawet nie za bardzo przepoconą koszulę, długą do kolan, i naprawdę się przebrała. Trzeba przyznać, że mimo wszystko była rozsądna. I najemnicy jakoś ją zaakceptowali. Nie robili więcej kawałów. Nie włożyli jej kota do majtek, nie rzucili młodej gepardzicy na twarz, nie chlusnęli na nogi wrzątkiem z zaworów spustowych. Zresztą Murzynka była inteligentna, domyśliła się, że dowcip Wagnera uratował ją od „przypadkowego” dotknięcia plecami parowego kotła, od „przypadkowego” podstawienia nogi, dzięki któremu rozwaliłaby sobie twarz o dźwignie sterujące transportera. Musiała już widzieć oddziały najemników i musiała dobrze wiedzieć, co można zrobić ze sztabowym oficerkiem wrzuconym nagle między prawdziwych żołnierzy. Szepnęła nawet „dziękuję”, gdy już ruszyli w drogę powrotną do Wrocławia. Naprawdę była zmyślną małpą. Tłukła się oparta o blaszaną ścianę transportera i ze stoickim spokojem znosiła dobrotliwe zabiegi załogi. A to ktoś podał jej manierkę z sikami zamiast wody, a to ktoś puścił jej nawiew z wentylacji w twarz… Wiedziała już, że dzięki temu dotrze do Wrocławia żywa, zdrowa i niepokancerowana. A w dodatku – pod ochroną najemników – bezpieczna.
Wagner obserwował ją z uśmiechem. Widział już wielu takich oficerów, którzy nagle utracili sztabowy grunt pod nogami. Inaczej ogląda się kolorową mapę i zatyka na niej malutkie chorągiewki, a inaczej to wszystko wygląda w chwili, gdy samemu jest się taką malutką chorągiewką, wbitą w jakąś mapę. Jednak Sue Kristy-Anderson radziła sobie dobrze. Nawet podzieliła się z załogą swoim zapasem skrętów. Nie wkupiła się, oczywiście, ale… Najbliższej nocy będzie mogła zasnąć spokojnie. Bez szczura między udami.
Na szczęście dotarli do Wzgórz Trzebnickich przed zmrokiem. Potem trzeba było rozbić obóz, bo jazda w ciemnościach to dość skuteczny sposób na popełnienie samobójstwa. Byli już jednak w zasięgu artylerii Wrocławia. Śliczna Czeszka wystrzeliła kilka rakiet lokalizujących – faceci przy dalmierzach twierdzy musieli już namierzyć ich pozycje. Koty rozpoznały teren. Było bezpiecznie.