Выбрать главу

– Pan bredzi, generale.

– A jeśli nie? Posłuchaj mnie, Zuzia, do końca. Było tak. Macie maszynę czasu… tylko co z tego? Jeśli Żółtki wypuszczą szeny, to maszyna będzie bezużyteczna. Więc co zrobić? Ano… wysłać ją w kosmos. No, ale co z tego kosmosu? Szeny co prawda jej nie uszkodzą, ale jak wysłać sygnał, że ma zacząć działać, skoro nie będzie już elektryczności? I tu, moja droga, ujawnia się cały geniusz amerykańskich inżynierów. Nie można użyć maszyny na Ziemi? Trzeba wysłać w kosmos. Nie można z Ziemi zawiadomić jej, że ma zacząć działać? Nie ma sprawy… Musi zacząć działać sama z siebie. Ale jeśli wygramy, to po co ma działać? Jak to rozstrzygnąć? Bardzo prosto. Maszyna została wysłana w okolice Saturna. Miała wrócić po kilkudziesięciu latach i cofnąć całą planetę w czasie. O paręset lub parę tysięcy lat. Cywilizacja zyska jeszcze jedną szansę. Tylko co to daje autorom projektu? A jak historia się powtórzy? Znowu dojdzie do wojny, Żółtki znowu wypuszczą szeny i pętla czasu się zamknie. Po co? Najlepszym rozwiązaniem byłoby cofnąć się w czasie, ale w taki sposób, żeby kilka osób zachowało przynajmniej część wiedzy o tym, co ma nastąpić w przyszłości. Żeby przeniosły się w czasie z jakąś cząstką nowoczesnej technologii. Jak to zrobić? Bardzo prosto. Amerykańscy inżynierowie są genialni. Wygląda to tak: po kilkudziesięciu latach maszyna czasu wraca z orbity Saturna. Cofa całą Ziemię w czasie, jednak trzeba do tego tak gigantycznych źródeł energii, że nikt nie jest w stanie ich zbudować. Ziemia zostaje więc „zawrócona” na czas zaledwie nanosekundy. Cofnie się wszystko do roku, powiedzmy, tysięcznego, i błyskawicznie powróci do naszych czasów. Mówimy o nanosekundzie! Jaki z tego zysk? To również proste. Ci wszyscy ludzie, którzy będą przebywać w zasięgu działania emiterów Voughta, pozostaną w tych czasach, do których zostaną cofnięci. Ludzie i urządzenia. Rozważając hipotetycznie, sytuacja będzie wyglądać tak: obojętnie, wygramy czy przegramy, maszyna czasu wróci ze swojej orbity i cofnie całą Ziemię o kilkaset lat. Jeśli wygramy, to po nanosekundzie wrócimy, nietknięci, do naszych czasów. Nikt niczego nie zauważy. Jeśli jednak przegramy… Wtedy ściśle wyselekcjonowani ludzie i starannie dobrane urządzenia znajdą się w zasięgu działania emiterów Voughta. I… i pozostaną na przykład w roku tysiąc osiemsetnym. Nie znam szczegółów, bo to działa losowo, zbyt krótki czas namierzania. Ale proszę sobie wyobrazić: pan prezydent USA, z rodziną, ze sztabem, z paroma setkami wojska, z całą naszą cholerną wiedzą, z odpornością na klasyczne choroby, z karabinami maszynowymi, superarmatami, z komputerami, z encyklopediami, ze współczesną chemią i maszyną parową pojawia się nagle w roku tysiąc osiemsetnym. W dobie Napoleona Bonaparte… Jak długo będzie zdobywał władzę nad światem? Rok? A może wystarczą mu trzy dni? I historia się odmieni. Można zrobić, co się komu żywnie podoba…

– Z tego co pan mówi, to… te emitery… muszą być na Ziemi. Jak oprą się działaniu szenów?

– No i widzisz, Zuzia… – Baryła uśmiechnął się lekko. – Już mi wierzysz – zaciągnął się dymem z papierosa. – To bardzo proste. Emitery zawczasu zatopiono w szkle. Szeny nie mają do nich dostępu. Jeżeli maszyna czasu zacznie działać, uruchomi je automatycznie w czasach, gdy nikt nawet jeszcze nie myślał o szenach. Być może w momencie, gdy rodził się Jezus Chrystus? Może trochę wcześniej? Może później? Tam jednak szenów nie będzie. I wszystko gra. Trzeba się tylko znaleźć w pobliżu emiterów. W chwili, gdy sonda z Saturna wejdzie na orbitę Ziemi. Kto będzie w zasięgu emitera w momencie realizacji projektu „Queens”, zatrzyma się w czasach sprzed paruset czy paru tysięcy lat… I może sobie zmieniać historię do woli, dysponując całą naszą wiedzą.

– Zaraz… Co komu przyjdzie z urządzeń, które są zepsute już w naszych czasach?

– Oj, Zuzia… Jeśli ktoś zadbał o maszynę czasu na orbicie, to zadbał i o urządzenia. W Cheyenne Mountain macie kilka tysięcy zatopionych w szkle kontenerów. Z komputerami sprzed stu lat, z nowoczesną elektroniką. Szeny nie miały do nich dostępu.

– Aaaa… – Murzynka wzięła swój kieliszek i przełknęła wódkę, która pewnie już była ciepła. – A jaki pan ma w tym interes?

– No widzisz… – wziął ociekający zalewą ogórek, wypił wódkę i zakąsił. – Wy macie kilka tysięcy kontenerów, ja mam jeden. Sprowadziłem sobie z Berlina. Tylko że mnie ten jeden wystarczy. Bo to z powodu waszej gigantomanii.

– Co?

– Wystarczyłoby kilkuset ludzi i nasza wiedza w czasach Napoleona Bonaparte, żeby zmienić bieg czasu, lecz wy chcieliście mieć wszystko. Przede wszystkim wojsko. I… Umieściliście kontenery w waszych bazach i… Niestety, umieściliście tam również emitery Voughta.

– Te dziesięć zasobników, które mam zniszczyć?…

– Tak. To emitery Voughta z waszej starej bazy we Włoszech. Kazałem Beduinom sprowadzić je tutaj…

– Boże! Nie sądziłam, że prezydent wyśle mnie na misję niemożliwą do spełnienia.

– A tak – Baryła uśmiechnął się radośnie. – Bo widzisz, Zuzia… Wasz prezydent to dla mnie naprawdę trochę za wysoko. Lubi chłopczyków, ale nawet Beduini nie mogli zdobyć informacji, którą ma tylko on. On jeden na całym świecie.

– Jakiej informacji?

– Widzisz, śliczna „Czekoladko”, problem miałem jeden. Zdobyłem kontener, kazałem sprowadzić emitery Voughta, ale… Prawdziwy problem naprawdę miałem jeden. Nie miałem i dalej nie mam pojęcia, kiedy maszyna czasu odpali. Nikt tego nie wie oprócz twojego prezydenta. Więc sam, przez moich kochanych Beduinów, poinformowałem go, że mam kontener i emitery. Chciałem, żeby spanikował, żeby wysłał kogoś takiego jak ty z misją zniszczenia zasobników, z pasem wypchanym amerykańskim złotem, z grzechotnikiem w torbie i pistoletem ukrytym w… Hmm… Postanowiłem sobie, że od ciebie dowiem się, kiedy ruszy projekt „Queens”.

– Jest pan naiwny, panie generale.

– Och, doprawdy?

– A tak! Sądzi pan, że poinformowali mnie o dacie? Oni w ogóle nie powiedzieli mi o projekcie „Queens”! Wszystko usłyszałam od pana!

Baryła wykonał odżegnujący gest.

– Nie jestem naiwny, „Czekoladka”. Twój prezydent też raczej głupi nie jest. Nie powiedzieli ci nic… – westchnął. – Poza datą odpalenia.

– Pan kpi?!

– Nie, kotek. Otrzymałaś swoją misję, dość łatwą do spełnienia, bo przecież wystarczy stłuc szkło na którymkolwiek z zasobników i będzie po całym moim planie. Niczego ci nie powiedzieli… poza jedną rzeczą. Powiedzieli ci DO KIEDY masz zakończyć misję! Prawda? Powiedzieli ci, że jak to zrobisz po pewnej określonej dacie, to sprawa nieaktualna, więc masz się spieszyć. Pewnie, bo po tej dacie misja będzie już nieaktualna. Wtedy po prostu znikniesz, moja śliczna „Murzyneczko Bambo” – Baryła nachylił się nad stołem. – A ja chcę wiedzieć, jaka to data – wysapał.

Zagryzła wargi. Wszyscy w gabinecie wiedzieli, że generał ją trafił. Zszokowany Wagner i niezbyt przejęty sprawą Zorg – obaj wiedzieli, że tamten ją ma. Że pani pułkownik zna datę. I zaraz wyśpiewa, tak czy inaczej.

– Gówno się ode mnie dowiecie! – Murzynka szarpnęła się w nagłym paroksyzmie, sięgając do torby z grzechotnikiem. Koty na biurku nastroszyły futro, Zorg wstał nagle ze wzorzystego dywanu i wyszczerzył swoje jadowe zęby, Wagner dotknął rękojeści sztyletu, który miał ukryty w rękawie. – Jestem Amerykanką i nic wam nie powiem. Choćbyście mnie wbili na pal!