– Nie panikuj.
– Wylądowaliśmy w czasach, gdzie jest elektronika. Powinniśmy się poddać. To jedyna szansa. Będziemy handlować naszą wiedzą i chemią, której oni nie znają.
– Nie panikuj, Andrzejku.
– Zaraz przyślą helikoptery! Malutkie, spalinowe czołgi z wielkimi armatami! Spuszczą nam na głowę bombę atomową!
Baryła uśmiechnął się lekko.
– Wykonuj rozkazy, Andrzej. Nazad na górę.
Wagner wspiął się po drabince i znowu wystawił głowę z włazu. Zerknął na czeską sygnalistkę w cudzej kurtce, ale ta nie mogła mu się na nic przydać – semafor był w nocy niezbyt widoczny. Dziewczyna, przygryzając język, studiowała instrukcję swojej nowej, amerykańskiej radiostacji. Nie bardzo wiedziała, jak się połączyć z pozostałymi grupami. Dotykała przełączników na chybił trafił i poza szumem w głośniku niczego nie udało jej się uzyskać.
Pieprzony plan B! Wjechali na most Grunwaldzki. Jezu, jak pusto! Pusto i gęsto jednocześnie. Mniej budynków, ale więcej pojazdów. Żadnej kawiarni nie dałoby się tu na moście zainstalować, właściwie to był nawet za wąski. Sznury oślepiających reflektorami aut zajmowały wszystkie pasy jezdni. Przechodnie na poboczach pokazywali sobie ich pojazdy palcami. Znowu wielu z nich gdzieś telefonowało. Nikt nigdy nie widział tutaj parowej lokomotywy na gąsienicach, wyposażonej w działo i parę karabinów maszynowych. Nikt nie widział prawie gołych ludzi w listopadzie. Nikt nie widział gepardów, tygrysów i kotów wystawiających głowy z włazów i mrużących oczy, żeby nie wpadał w nie śnieg. Wagner nie miał pojęcia, na co liczył Baryła. Gdy zjeżdżali z mostu, Martha musiała unieszkodliwić cztery nowe radiowozy. Kiedy tym tutaj zabraknie cierpliwości? Kiedy, zamiast policji, pojawią się helikoptery i te ichnie malutkie, cholernie zabójcze spalinowe czołgi z silnikami Diesla, które sprawiały, że pancerna śmierć mogła być dwadzieścia razy mniejsza niż monstrualne, parowe transportery? Kiedy przyślą samoloty z bombami sterowanymi laserem? Za godzinę? Dwie? Oni przecież ciągle mieli prąd elektryczny. Mieli te swoje cholerne komputery, perfekcyjnie rozwiniętą sieć łączności. Szenów jeszcze nie było. Jezu… Na co liczył Baryła?
Sue Kristy-Anderson, ubrana w nocną koszulę, mundur, koc z dziurą na głowę i kombinezon przeciwchemiczny, wystawiła głowę przez właz.
– Tam! – wskazała ręką.
Skręcili pod Ministerstwo Przemytu. O szlag! To był ciągle jeszcze Urząd Wojewódzki, a województwo, co najśmieszniejsze, wciąż istniało. Wokół nie było żadnych stajni. Był za to ogromny, pusty na razie parking, na którym wykonali zwrot w prawo, nawet w jakim takim szyku. Ale śmieszne! Baryła, który tu pracował, dzisiaj pewnie nie zostałby wpuszczony do swojego gabinetu.
Wagner zignorował czerwone światło na jakimś dziwnym słupku obok drogi, bo nie wiedział, co to oznacza, i skasowali malutkiego fiacika. Przejechali po nim, odbierając uderzenia kolejnych samochodów w pancerną burtę. Jezu… Ale jatka! Gąsienice miażdżyły lakierowaną blachę. I te pieprzone klaksony! Kolejne radiowozy. Martha dokonywała cudów zręczności, manewrując na dachu działem impulsowym, jednak spanikowała na tyle, że wbiła sobie w gołe udo strzykawkę. Po chwili głowa zaczęła jej się chwiać i dziewczyna przykleiła się do spustu, waląc po wszystkim, co się ruszało. Boże, Boże, Boże… Nie mieli żadnych szans! Baryła to idiota!!!
Przejechali przed Muzeum Narodowym, minęli Górkę Wojewódzką. Nie było tu jeszcze żadnych wind do podziemi – ktoś ją po prostu rozkopał, otoczył płotem i zostawił… Potem Wagner kazał skręcić w lewo. Zatrzymali się na pustym parkingu przy jakiejś dziwnej budowli, która wyglądała jak stożek ze ściętym wierzchołkiem, odwrócony do góry podstawą i wbity w ziemię.
– Gdzie z tymi TIR-ami? – darł się cieć „Panoramy Racławickiej”, jak głosiła plakietka na jego kurtce. – Tu nie wolno z ciężarówkami!
Nawalona amfetaminą Martha strzeliła do niego z działa impulsowego. Szok elektryczny nie zrobił mu nic złego, ale przelecenie kilkunastu metrów w powietrzu i walnięcie plecami w betonową ścianę zdecydowanie mogło mu zaszkodzić. Wagner ześliznął się po drabince do centrum dowodzenia, ale Baryły już tam nie było, więc wyskoczył przez właz ewakuacyjny, gwizdnął na dwa tygrysy z plutonu pacyfikacyjnego i pobiegł szukać generała. Za nim biegła czeska sygnalistka, plaskając o mokry bruk bosymi stopami i meldując, że nawiązała łączność z Heinim na Polance i Dołgorukowem na Biskupinie. Tylko białowłosa „gwardia honorowa” gdzieś się pogubiła, ale nie było to wielkie zmartwienie – Czeszka słyszała, jak policja mówi przez radio o piętnastu „nieoświetlonych TIR-ach”, stojących na Moście Pomorskim…
Co to są TIR-y? Wagner rozwinął w biegu jedną ze zdobytych z takim poświęceniem map i wpatrywał się w nią przez łzy, które ciągle jeszcze stały mu w oczach po ataku kioskarki. Nic z tego. Mapa była opisana w jakimś dziwnym języku polskim. Co to jest „Wzgórze Partyzantów”? Jacyś partyzanci zdobyli wzgórze w mieście? I ciągle się tam trzymają?! To dlaczego ci tutaj nie przysłali swoich spalinowych czołgów i artylerii? Trzeba było zrównać górę z powierzchnią ziemi, a nie uwieczniać nazwy na mapie… Nie mógł tego zrozumieć. A może to jacyś pacyfiści?
Na szczęście Baryła siedział tuż obok, przy jednej z wielkich ciężarówek, na swoim rozkładanym, drewniano-płóciennym stołeczku. Jego gołe, obficie owłosione nogi drżały lekko (tropikalny mundur, wzór 31, przewidywał tylko szorty, a tu było zimno jak szlag!), ale generał miał na sobie jeszcze koc przerobiony na poncho i wściekle żółtą, puchową kurtkę, chyba zerwaną z jakiegoś przechodnia.
– No co, Andrzejku? – zagaił, zupełnie rozluźniony. – Dokończymy? – wskazał na butelkę, którą adiutant trzymał na srebrnej tacy.
– Powinniśmy się poddać, panie generale – powiedział Wagner. – I wynegocjować, ile się da, sprzedając im naszą wiedzę.
– Nie panikuj, Andrzejku…
– Panie generale… Zatrzymali naszych na Moście Pomorskim! Heini i Iwan zdołali się jakoś zakamuflować, ale po kwadransie ta ich „policja” znajdzie nasze maszyny!
Baryła wystawił twarz na spadające z nieba płatki śniegu z deszczem.
– Wiesz, oni sądzą, że to poprawia cerę…
– Śnieg? A jak opad radioaktywny weżre się w skórę?
– Tu jeszcze nie ma opadu.
– Panie generale! Musi pan podjąć decyzję!
Baryła uśmiechnął się lekko.
– Ale ja już podjąłem decyzję, Andrzejku. Zanim jeszcze wyruszyłem w podróż przez Wrota Czasu… Rzeczpospolita über alles. Od morza do morza, jak nasi ojcowie kazali.
– Co pan chce zrobić, generale?!
– Nie pieprz, Andrzej! – Baryła skinął na adiutanta. – Przecież wiesz, co chcę zrobić.
Wagner skamieniał nagle. Wiedział. Dokładnie wiedział. Gdzieś, jakby poza nim, rozgrywały się oniryczne sceny. Baryła kazał dać Amerykance komputer medyczny. Kazał jej się oczyścić w ciągu pięciu minut, bo później… Baryła zawsze dotrzymywał słowa, jeśli nic go to nie kosztowało. Lubił dogadzać swoim ludziom, bo od tego wzrastało morale. A potem… Po pięciu minutach pan generał Rzeczypospolitej Polskiej Rafał Baryła kazał swojemu adiutantowi odbezpieczyć spusty ogromnego zbiornika, umieszczonego na najbliższej ciężarówce.
– Ciągnij.
Adiutant szarpnął za spusty.
– Wypuść.
Dwa kciuki przycisnęły odpowiednie guziki. Rozległ się straszliwy syk, adiutant zaczął kichać, bo za dużo drobinek dostało mu się do nosa.
– Boże! Boże… Boże!!! – krzyknął Wagner. – Pan wypuścił szeny, panie generale!
– A tak.
– Właśnie zabił pan parę miliardów ludzi, panie generale!
– Owszem.
– Jezus!… Oni nie są na to przygotowani…