Łukasz Orbitowski, Michał Cetnarowski
Wywiad z Borutą
Kliknięcie, szum przesterowanego nagrania, wreszcie właściwy, czysty dźwięk.
Miejsce akcji: biuro Boruty w Bloku-Piekle-PGR-ze.
Boruta: Napije się pani czegoś?
Wanda: Nie, dziękuję. Zaczynamy, już się nagrywa.
Boruta: A ja sobie golnę, owszem. Wie pani, mnie wpieprza ta cała moda na zdrowe życie, na biegactwo polactwo, na przysiady i składy; szklaneczka czegoś mocniejszego nikogo jeszcze nie zabiła. Pali pani?
Wanda: Tak.
Boruta: Przynajmniej tyle. Ognia?
Wanda: Może nie teraz. Proszę pana, nie chcę zabrzmieć obcesowo, ale nie po to mnie pan tu chyba ściągnął, co nie? Na przyjemność, jak to mówią, trzeba sobie zasłużyć. Popracujmy. Twardowski…
Boruta: (łagodnie wchodząc jej w słowo) Inaczej sobie panią wyobrażałem. Taka osobowość, takie pióro! Posyła pani gangsterów do pudła jednym artykułem. A jakże, czytałem ten cykl o Wołowinie i zapuszkowaniu jego grupy. Cała Polska czytała! To było megacudowne, cud, miód, orzeszki, i w ogóle paluszki lizać! Gliniarze nie mogli, prokurator nie dał rady, a pani pisze i bach! bandzior do wora, wór do jeziora. A pani książka, Papierowe smoki… gdzieś tu mam egzemplarz, pani zobaczy, jaki zaczytany.
Wanda: Papierowe smoki, ktoś jeszcze to czyta…? Przecież ja te wywiady zrobiłam dobre dwadzieścia lat temu… Tylko niech pan mnie nigdzie nie cytuje — oficjalnie, to ja dalej obchodzę osiemnastkę (kokieteryjny uśmiech, uprzejmy, ale sztuczny; Wanda: chciałaby już przejść do sedna).
Boruta: Skromność się chwali, ale tylko wśród podwykonawców, kiedy przychodzą żebrać o kasę. Przecież prawdę mówię! Zawsze tylko prawdę. Dzieciaki na squatach i te hipisy, co to ratują wieloryby i inne nosorożce, jakby się wziąć za uczciwą robotę nie mogli, czytają ponoć Papierowe smoki jak Biblię.
Wanda: Proszę przestać. Wróćmy do tematu. Twardowski, pamięta pan. À propos, ładnie się pan tu urządził.
Boruta: A owszem, nie zamierzam się tego wstydzić! Wie pani, jacy są ludzie, ten w pałacu, tamten w budzie. Jeśli ktoś jest gorszy od tego, co obnosi się z hajsem, to ten, który podtyka innym pod nos własną biedę. Ja się nie chwalę ani się nie wstydzę. Na to, co mam, pracowałem całe długie życie.
Wanda: A gdzie pan pracował?
Boruta: Prowadzę własny biznes. Niewielka, stabilna instytucja, dobra na nasze niespokojne czasy. Wie pani, co jest najlepszą inwestycją? Technologia? Medycyna? Komputery osobiste?
Wanda: Nie ma czegoś takiego jak komputer osobisty. Już nie.
Boruta: O właśnie tak, to, to, to! Były komputery osobiste, a teraz ich nie ma. Były sobie sterowce, gdzie są sterowce? A co zawsze jest, co zostaje? Człowiek, proszę pani, i ja inwestuję właśnie w ludzi. Na przykład pani niesłychanie mi się podoba. Nie to, że coś insynuuję, proszę tak nie patrzeć! Ale jakby co, to człowiek by jeszcze, ho, ho pohulał, jak nie, jak tak! (śmiech sybaryty) Mówię, że mi się pani podoba, jakby to rzec, jako istota ludzka. Bo ta inteligencja, ten upór. Właśnie, jak pani mnie znalazła? Jestem skromną osobą i wolę pozostawać na uboczu. Kiedy przeczytałem pani artykuł, Szara eminencja Twardowskiego, no cóż, muszę przyznać, że nie byłem zadowolony. Nawet jeśli nie padają tam żadne nazwiska. A mnie nie tak łatwo zaskoczyć.
Wanda: Obawiam się, że to bardzo proste. Dał pan sobie zrobić zdjęcie z Twardowskim. Poszłam za tropem i tyle. Jak to jest, że człowiek, który lubi to swoje ubocze, baluje z takim miliarderem?
Boruta: (skromnie) Bywam wśród ludzi. Czy to źle?
Wanda: To zdumiewające. Wciąż nie znam pana imienia ani nazwiska, nie mam pojęcia, kim pan, u diabła, jest…
Boruta: U diabła. A to dobre!
Wanda: … i widzę dwie rzeczy. Bardzo panu zależy na zacieraniu za sobą śladów, to raz. I dwa, że chyba nie rozumie pan nic z nowych technologii. Ani dudu. Pan wie, że mamy XXI wiek? Biorąc pod uwagę to, gdzie się znajdujemy, nie wydaje mi się to już takie pewne. Ten cały PGR… W czym pan robi, w chmielu? Mleku sprzedawanym do unii?
Boruta: Powiedzmy, że w zasobach ludzkich.
Wanda: Proszę spojrzeć, ma pan teraz tę samą marynarkę, co na fotografii z Twardowskim, czyż nie?
Boruta: No dobra, no może, tylko że co to ma do rzeczy? To całkiem porządna marynarka.
Wanda: Dziś można wyśledzić każdego. Każdego, i to bez większego trudu. Na przykład dysponując zdjęciem konkretnego ubrania. Więc teraz proszę nie utrudniać i grzecznie powiedzieć: co pana łączy z Janem Twardowskim? Jaką rolę odgrywa pan w jego imperium? I najważniejsze: gdzie się podział Twardowski? Czy on… żyje?
Boruta: Pani Wandziu, czemu pani mi to robi? Po cóż rozczarowanie, gdy można walnąć banię? Przecież wiem, że naszą rozmowę zawdzięczam pani doświadczeniu i czemuś takiemu, jak bystry umysł, co dzisiaj nie zdarza się często.
Wanda: Pan się przymila. Niepotrzebnie. Powtórzę…
Boruta: Ja się przymilam? Proszę pani, w jakim celu? Że niby mnie pani oszczędzi w tym swoim kale-materiale? Proszę szanownej pani, moje intencje są zgoła odmienne. Otóż chciałbym, żeby mnie pani rozszarpała. Proszę mnie zmiażdżyć. Wiem, co o pani piszą: Wanda Tokarczyk, stara dziennikarska wyga, w zawodzie od zamierzchłego PRL-u. Związana kolejno z prasą studencką, «Polityką» i Telewizją Polską, już po ’89. Obecnie głównie wolny strzelec. Znana reportażystka. A więc tak, bardzo proszę znaleźć wszystkie moje winy! Ciemne sprawki i złe zabawki…
Wanda: Widzę, że jednak odrobił pan lekcję z Wikipedii. Doprawdy, poziom przenikliwości przedszkolaka, który dostał pierwszy tablet.
Boruta: Och!
Wanda: Niech pan nie mataczy, w tym mamy lepszych od pana. Co się stało z Twardowskim?
Boruta: Lepszych. Droga pani… Zresztą, o czym tu gadać?
Wanda: Niech pan nie rżnie głupa. Doskonale pan wie, że Twardowski zaginął. Ikona polskiej przedsiębiorczości, biznesmen i celebryta, który stoi za polskim programem kosmicznym. I człowiek, z którym wiele pana łączy. À propos, niepotrzebnie mnie pan zaprosił. Przecież to jak jawne przyznanie się do winy. Jak się pan w ogóle nazywa, panie…?
Boruta: Ja mam bardzo szerokie kontakty. Wczoraj, na przykład, fotel, na którym pani siedzi, zajmował nasz wicepremier. A przedwczoraj jadłem kolację z Bono. Czy pani zdaje sobie sprawę, jak wielu ważnych ludzi bywa u mnie na przyjęciach? Chętnie wyliczę… I proszę nie myśleć, że się tym chełpię, jestem bardzo skromnym człowiekiem, to znaczy skromną osobą, a te wszystkie znajomości są potrzebne, bym mógł dobrze wykonywać moją pracę. Pani Wandziu kochana, gdyby to ode mnie zależało…
Wanda: Pana znajomości również mnie nie interesują. Oprócz tej jednej. Dobrze, ale w takim razie inaczej. Jak długo zna pan Twardowskiego?
Boruta: Kawał czasu, proszę pani.
Wanda: Pitu-pitu. No proszęże już nie brać mnie pod siuś. Albo mi pan wyjaśni, jaką odgrywa w tym rolę, albo napiszę swoją wersję wydarzeń, w której nie będzie miał pan nawet prawa głosu. Proszę wybierać. Kiedy się poznaliście?