Wanda: (waha się) A idź w diabły…
Boruta: Wieczna młodość? Cóż piękniejszego?
Wanda: (bez przekonania) Starzenie się z godnością?
Boruta: (śmieje się głośno, szczerze) Proszę nawet nie żartować. Umówiliśmy się już, że mam panią za inteligentną.
Wanda: (z wysiłkiem) Kusząca oferta. Tylko wiem, że jeśli ją przyjmę, prędzej czy później skończę tutaj. Jako kolejny lokator w polskim piekle. Pod pana okiem. Na wieczność. Wolałabym już…
Boruta: Tak, tak, pamiętam. Borsuka łyżką macać. Ale, pani Wando, trafi pani tu tak czy siak. Innego wyjścia nie ma.
Wanda: Zobaczymy. Nie słyszał pan, póki życia, póty nadziei…? Proszę pogodzić się z myślą, że nie wszystkich można kupić.
Boruta: A to pani zna: wszystkie rybki mają (dusi głos), khm, tego, a karasie po kutasie? (chłodniej) Ja też znam kilka powiedzonek, tylko co z tego? Nie chce pani po dobroci? Dobrze. Zrobimy to po waszemu. (pstryka palcami)
Wanda: (przerażona) O mój Boże…
Boruta: W tym domu się nie przeklina.
Wanda: Nie wierzę. Nie wierzę… Jak pan mógł…?
Boruta: (chłodno, nieludzko, z głosu słychać jego prawdziwe oblicze — istoty, która ludzi ma w dupie) Mogłem co? Oto pani pierwszy mąż, Kazimierz. Studencka miłość, zabójcze zakochanie, kochanie na sianie, w oczy spoglądanie. Przez pięć lat byliście nierozłączni. Pamięta pani te wieczory na Powiślu, spacery do Lasku Kabackiego, narty w Szczyrku, ogień trzaskający w kominku? Jak mówiliście sobie, że razem pokonacie świat, że nic was nie złamie…
Wanda: (złamana) Proszę… Proszę przestać.
Boruta: A potem poznała pani tego krogulca z «Ruchu», towarzysza wysoko postawionego w pionie wydawniczym. Jak mu było… No, proszę mi podpowiedzieć. (kiedy Wanda milczy, ostro, bezwzględnie) Pytam, kurwa, jak mu było.
Wanda: Zenek Karasiewicz…
Boruta: Ano właśnie, towarzysz Zenon Karasiewicz. I jakoś przeszło pani przez myśl, że tego rodzaju znajomość pomoże w karierze. Zresztą, nie był taki zły. I też szczerze panią kochał. Trudno w to uwierzyć, ale w tamtych czasach była pani stworzona do kochania.
Wanda: Stul pysk, skurwysynu. Nie masz prawa mnie…
Boruta: A więc niewiele się namyślając, rozwiodła się pani z Kaziem i poślubiła krogulca. Zamieszkaliście na Marszałkowskiej, tymczasem Kazio w butelczynie. Widywała go pani czasem… menela sępiącego na wino. Co pani czuła, uciekając przed byłym mężem na drugą stronę ulicy? A co — gdy dzwonił nawalony, za wyżebrane moniaki, nocą, z budki na rogu ulicy? Czy ulżyło pani, gdy zabrała go zima? Widziała pani zwłoki, w kostnicy, na rozpoznaniu. Pięknie nie wyglądał, mróz potrafi zrobić z człowiekiem straszne rzeczy.
Wanda: To był dobry człowiek. Czemu… Czemu tu wylądował?
Boruta: Pani się jeszcze pyta? Przecież samobójcy trafiają do mnie z automatu. A on chciał zamarznąć, pani miła, co nigdy w życiu flaszki nie rozbiła. Kupił sobie butelkę i zamiast na melinie przycupnął w zaspie, pił i patrzył w obojętne gwiazdy. Ludzie go opuścili, więc to ja siedziałem przy nim. Proszę zgadnąć, jakie słowo wymówił przed śmiercią? Czyje imię?
Wanda: Dość. Po prostu dość. Nie musi się pan nade mną pastwić.
Boruta: Przecież mówiłem, że wolę po dobroci. Jeśli ma pani ochotę na jeszcze jakąś psotę, mogę sprawić, że on panią zobaczy. Porozmawiacie sobie. Po prawdzie, proponuję to z dobroci serca. Wiem, ile rzeczy chciała mu pani powiedzieć. A on pani, fiu, fiu!
Wanda: (w końcu) C-co mu jest? Jak wygląda jego… piekło?
Boruta: W tej chwili? Nieustannie przeżywa moment swojej śmierci. Potworny chłód i jeszcze bardziej nieznośną samotność. Ale jego dalszy los zależy od pani. Może tak zostać przez całą wieczność. Mogę go przez tę wieczność ćwiartować jak biedaczynę Twardowskiego. Albo… puszczę mu Modę na sukces, i tyle. Raz na jakiś czas wypuszczę go nawet do Bieruta, żeby sobie golnął setkę i pomyślał o pani, słowem, będzie najmniej cierpiącym lokatorem na tym całym cholernym pobojowisku. Czy tak będzie? W kotle czy na grzędzie? Pani wybór. To zawsze był pani wybór. Jego śmierć… też. Zresztą, niech stracę! Ze mną jak z politykierem. Jak pani chce, to go pani wypuszczę, do domku, na ziemię… (śmiech) He, he, no spokojnie, spokojnie, po co te wielkie oczy. Proszę się nie bać, tylko żartowałem.
Wanda: (ciężko) Już dobrze. Dobrze. W porządku. Wygrał pan. Zadowolony z kolejnego (cedzi) wiekopomnego sukcesu? Będę pracować dla pana.
Boruta: (nie zwracając uwagi na przytyk) Uczciwie i bez wykrętów?
Wanda: Uczciwie i bez wykrętów. A teraz chcę stąd wyjść.
Boruta: Wedle życzenia. Proszę wracać do siebie i wieść dawne życie. Ktoś od nas skontaktuje się z panią. Nie od rzeczy byłoby też coś chlapnąć o wysokim woltażu. Ale tego nie muszę już pani podpowiadać. Aha, w pakiecie dodałem pani żelazną wątrobę. Bon apetit i bon voyage! No, zapraszam do windy…
Jadą windą. Znajome odgłosy.
Boruta: (nuci) Za zdrowie pań, za zdrowie/ duszę pijmy do dna, panowie!/ za zdrowie pań, za zdrowie/ jedyny toast, który wiecznie trwa!
Wanda: Cicho.
Boruta milknie. Jadą. Winda zgrzyta.
Boruta: Mój kierowca odwiezie panią pod wskazany adres.
Wanda: A cyrograf? A podpis krwią?
Boruta: Żartuje pani. W dwudziestym pierwszym wieku? Wystarczy selfi z diabłem, na które zapraszam jeszcze do mojego gabinetu. Jesteśmy przecież po słowie.
Kroki, pstryknięcie aparatu.
Boruta: Tu się żegnamy, choć jeszcze się spotkamy. Adios amigo, au revoir, good night and good luck! Przemiło się rozmawiało. Pyszny wywiad, smakowity. Teraz, niemniej, żegnam. Tam są drzwi. A dyktafonu proszę nie zapomnieć!
Kroki. Wanda odchodzi. I wraca.
Wanda: Panie Boruta. A ta młodość, o której pan mówił, ciągle jest w ofercie?
Boruta: (śmiech) Zobaczymy, jak się pani spisze przy pierwszym zadaniu!
Kroki w pustym korytarzu zatrzymują się.