Wanda: Proszę sobie darować takie żarty. Hmm… Na upartego, boga może zdenerwować inny, nowy bóg.
Boruta: No właśnie! Pojawił się nowy porządek. Nowa siła, która nie zamierzała oddawać pola. Wręcz przeciwnie. I nasze cztery ancymony zaczęły się biedzić, cóż zrobić z tym całym chrześcijaństwem. Po kraju kręcili się misjonarze, a króle na Zachodzie chrzciły się, jakby jeden mnich z drugim obiecał, że zęby im poodrastają, a kuśki znów zaczną śmigać. Dola, Mokosza i ten tamten…
Wanda: Ten tamten, czyli kto?
Boruta: Hm, jakby to pani… Nie lubimy wymawiać jego imienia. Czy raczej przydomku, imienia nikt nie zna. Niewiadomy. Ni pies, ni wydra, czyli ten tamten. Mogę dalej? (pauza) Więc wszyscy, poza Perunem, uznali chrześcijaństwo za przejściową modę. Za coś, co szybko przeminie, przyjdzie i przejdzie jak wiosenna burza. Tylko Perun widział w tym kłopot. A ja, proszę pani, już z nimi rozmawiałem!
Wanda: Konkretnie, z kim?
Boruta: Z Piastem i jego ludźmi. Po skrytości, bez radości. Co, miałem sobie żałować? Ale co począć. W moim fachu, droga pani, trzeba umieć patrzeć dalej. Reagować na zagrożenia.
Wanda: Sięgać, gdzie wzrok nie sięga…?
Boruta: A żeby pani wiedziała! Jak nie ty innych, to inni ciebie przekręcą! Twarde prawo boru. Borana, Jaga i reszta mojej rodzinki nigdy nie umieli tego zrozumieć. A Piast to był lepszy cwaniak z wąsem, łasy na tron i kobitki! No, od razu widzę, że zaczyna pani kojarzyć! Pani Wandziu, to się nazywa błysk zrozumienia w trzeźwym oku! Aż cała pani pojaśniała. Przy Kołodzieju, alias Silnorękim, kręcił się też młody biskup Jordan, taki spryciula, co niby tylko ludziom chciał głowy kropić. I kropił, a jakże! Już młodym kotem będąc, potrafił pół dnia stać w górskim potoku i klepać te swoje pacierze. Palcami wbijał żelazne hufnale, łbem belki łamał dębowe, mocne, w kącinach na środku stawiane, po czubkach sosen skakał, jakby to były kamienie na rzecznym brodzie. A jakie cuda wyczyniał z nogami… Wszystkie te wyskoki, półobroty. Jak dopadł takiego leszego czy wodnika, rusałkę, wiłę czy…
Wanda: Mamunę?
Boruta: … czy mamunę… (pauza; wyraźnie zbity z tropu) Ten tego, o czym to ja? W każdym razie, pogadałem ja sobie z nimi, założyliśmy takie, no, konsorcjum w sprawie nowego ładu. Oczywiście to ja musiałem wykonać brudną robotę. Ale, ale, kochana koleżanko szklanko. Proszę mi powiedzieć, dlaczego ludzie piją?
Wanda: Piją? To akurat proste. Bo lubią być nawaleni. Dlatego. Inne powody to ściema. Tylko że nie wiem…
Boruta: A pani ojciec, pił?
Wanda: Wiadrami. Nie no, panie Borowik, czy tam Borowiec, to już chyba przesada? Co panu do tego?
Boruta: Spokojnie. Jak to mawia jeż, schodząc z ryżowej szczotki: to nie to, o czym pani myśli. Przynajmniej na razie. Wróćmy to tej palącej kwestii. A pradziadek? A sąsiedzi, koleżanki z pracy? Zastanawiała się pani kiedyś, czemu Polacy najbardziej na świecie kochają wódeczkę? Gołda, gorzałeczka, nafta, pyszności! Teraz się pani dowie, czemu wszyscy w tym kraju od zawsze chleją na umór. Jakby nie patrzeć, to trochę moja zasługa. Nie chwaląc się, jam to sprawił! Więc, wpadłem do Jagi. Jakby to ująć… Córa moja, przybrana, ale nie można powiedzieć, żebym nie przygarnął jak swojej! Różnie się między nami plotło. W każdym razie, mała dobra Jaga zawsze była trochę roztrzepana. Posiedziałem, pogadałem i buchnąłem jej bieluń. Ale nie taki, jaki może pani sobie nazrywać. Prawdziwy bieluń czarownicy. A, bo pani nie wie. Córeczka moja to zawsze miała rękę do ziółek. Magii. Zaklęć. Wiedzy. Strasznie charakterna. A potem przyszło święto Czwórcy. Popiel wiele by pani o tym opowiedział, gdyby mu Jordan brody stopą nie przeczesał, ale jak dla mnie, chodziło wtedy o wielką ucztę dla Czwórcy i reszty tałatajstwa. Nie powiem, swego czasu nawet to lubiłem. Ale skończyły się dobre czasy, trzeba było patrzeć swego. Musi to pani zrozumieć: mogłem albo poprzeć resztę Czwórcy i patrzeć, jak powoli ogarnia nas nowa siła. A na to nie zamierzałem pozwolić! Zawsze mówię, że lepiej być władcą u siebie niż sługą za pańskim stołem. Albo stanąć z Perunem do przegranego boju. Można o mnie wiele powiedzieć, ufam, że dobrego, ale taki głupi nie jestem. Potrzebna była trzecia droga… Dodałem więc tego mojego bielunia do boskiego miodu i, jakby to powiedzieć…
Wanda: Otruł ich pan.
Boruta: Za kogo pani mnie ma? Posnęli, a nie kipnęli. Niewiadomy, niby taki niepozorny, a wlewał w siebie kufel za kuflem, aż padł. Dola z nosem w garze. A Mokosza na takiej jednej dziwożonie z bimbałami. Tylko Perun coś wolno pił. Jakby się czegoś domyślił, jakby na coś czekał. Przeraziłem się nie na żarty, przejrzał mnie, czy co? I wtedy zrozumiałem, gdy w świetle dogasających ognisk patrzył po pobojowisku — uch, co to był za melanż! — i kiwał tym swoim paskudnym łbem. Skurczysyn, wpadł dokładnie na ten sam pomysł co ja! Chciał wszystkich ich spić i samemu przejąć władzę. Zgromadzić w swoim ręku całą moc Świętowita, schować w rękawie asa przed rozgrywką z nową siłą. Uderzyć, jak to mówią, z wyprzedzeniem. Wiem, bo mamrotał jedno: «jeden bóg, jeden bóg»…
Wanda: I co pan zrobił…?
Boruta: Jak to co? Postanowiłem działać! I to od razu heroicznie! Wyzwałem go na pojedynek.
Wanda: (sceptycznie) Pan przeciwko Perunowi…?
Boruta: Ale! Nie na pięści i pioruny przecież. Na miód i piwo, Wandeczko kochana, na miód i piwo!
Wanda: I co, ten cały Perun tak po prostu się zgodził? Wiedząc, że to może pokrzyżować mu plany? Przecież to idiotyczne.
Boruta: (z politowaniem) Pani Wandziu. Proszę nie pozwolić, żeby się pani pyta z nosem pomerdała. Widać, że nigdy nie była pani bogiem wojny. A prestiż, duma, buta? Przecież ja mu rzuciłem w twarz, że nie jest, kurna, mężczyzną. I gorzej nawet. Że się napić nie potrafi! To tak, jakby pani zapytała szwagra, czy potrafi stanąć na rękach z grillem między stopami. Jak to, on nie da rady? (napuszony) Zresztą, w grę wchodziła także kwestia pewnej damy. Ale o tych sprawach, jak pani wie, dżentelmeni nie rozmawiają. (normalnie) Tak czy siak, gdyby Perun mi wtedy odpuścił, historia boskiego przewrotu wyglądałaby dziś inaczej… Ludzie sami by go na butach ponieśli.
Wanda: No tak. Mówią o tym na pierwszych zajęciach z psychologii neandertalczyka. Albo szkoleniach, jak bez wysiłku wytresować mężczyznę w trzech krótkich krokach. Z tego, że teraz rozmawiamy, wnioskuję, że ma pan mocną głowę.
Boruta: A owszem! przepiłem Perunisko, choć było ciężko. Cóż to była za pijatyka! Perun chlał jak ruski generał, jak najstarsza dziwka w taborze. Jakby zapomniał, co sam zaplanował. Aż nagle zrobiło się zupełnie ciemno, Perun padł, a i ja, no cóż, deczko się nawaliłem, ledwo co pamiętam. Ale ustałem! A wszystko już było przygotowane. Ugadane-przyklepane. Przylazł ten Jordan, Piast też się kręcił w pobliżu i chyba nawet rwał do boju. Próbowali pozabijać bogów, ale nie bardzo im szło. Bóg, nawet urżnięty w sztok, niezbyt nadaje się do zabijania. Więc w końcu spętali ich tylko, a także resztę tego całego mazgajstwa-tałatajstwa.
Wanda: Mamuny…?
Boruta: (rozeźlony) No kurwa, chyba że mamuny. (pauza) Większość borowych, oczywiście, siedziała po lasach i mieliśmy, to znaczy oni mieli z tym masę kłopotu. Nie wszystko zresztą poszło tak rach-ciach. Ale ludzie, jak zobaczyli Czwórcę w kajdanach, normalnie zwariowali z radości.