Wanda: (sceptycznie) Bo uwierzę. Przecież to byli ich bogowie.
Boruta: Powtarzam, zwariowali. Zapragnęli być jak bogowie. Wyciągnęli piwa i miody, zaczęli wielkie świętowanie, popijanie, megachlanie, i tak właśnie robią do dziś, na wieczną rzeczy pamiątkę. A ja? Miałem kaca i poczucie dobrze spełnionego obowiązku. Tylko Borany jakoś nie udało mi się do tego… Zresztą, nieważne! Stare dzieje. Zrobiłem swoje, właśnie dla pani, że tak uderzę w tony patetyczne. Ale czy wyobraża sobie pani, jak idzie do Biedry, Biedroneczki, czy tam innego markeciku, a tu nagle zza drzewa wyskakuje lokis?
Wanda: Lokis? Chyba lokals. W każdym razie nie bardzo. Trapi mnie coś innego. Jeśli dobrze zrozumiałam, pan załatwił czterech głównych bogów. Piast, Mieszko i inni, ci władcy, których znamy ze szkoły, zrobili całą resztę. Wyłapali, czy tam zabili, na przykład skrzaty i utopce. Dobrze mówię?
Boruta: Skrzaty to paskudne stworzenia. Nie ma ich co żałować.
Wanda: Ale pan był jednym z nich, panie Borowy.
Boruta: Mówiłem już, że to stare imię.
Wanda: Pytam, jakim cudem pan przeżył? Pan również jest słowiańskim demonem. Jordan z Piastem też powinni pana zapuszkować.
Boruta: Źle zadane pytanie, kierowniczko-alkoholiczko. Powinna pani raczej zapytać, co robię teraz?
Wanda: Jasne, w porządku, po prostu świetnie. Co pan obecnie robi, drogi panie Borowy, o Ty, Który Przechadzasz Się Po Puszczy, pogromco bogów, przyjacielu królów? Co u pana, drogi panie?
Boruta: Proszę za mną.
Sekwencja dźwięków. Kroki, dźwięk jadącej windy, otwieranych drzwi. Wanda i Boruta wsiadają do windy, winda — nienaoliwiona, trzeszczy. Jazda trwa długo, bardzo długo. Boruta zaczyna pogwizdywać.
Boruta: (śpiewa) Idzie Grześ przez wieś/ wódę kumplom niesie…
Wanda: Długo jeszcze? Taka winda w rozpadającym się popegeerowskim bloku…? No, no, wykosztował się pan na efekty specjalne. Albo się coś zacięło i stoimy.
Boruta: … nyska trach/ Grzesio w piach/ Diabeł tańczy z Grzesiem!
Winda staje, otwierają się drzwi. Szum jak w biurze. Bardzo wielkim biurze. Ale coś musi być mocno nie tak, Wanda jest wgięta.
Wanda: (kaszle) Khhh, khh… Jasny piorun… Co to za smród? Cóż to za miejsce?
Boruta: Szanowna pani pozwoli, że się przedstawię. (swoim prawdziwym, mrocznym głosem) Jestem Boruta. Witam w polskim piekle.
Wanda: (próbując zachować fason): No, no, no… Jeśli już, spodziewałabym się raczej kotłów. Wielkiej ciemności. Czemu to miejsce przypomina biuro?
Boruta: Tutaj lokuje się dział zarządzania. Niżej mamy marketing, a haery to ten diabeł tam, widzi go pani? Ten z dużymi zębami i siekierą. Potępieni, czy raczej pacjenci, jak zwykłem mówić, rezydują niżej. Gdzie, oczywiście, też pójdziemy. Ale na pewno chce pani o coś spytać. Wrócimy do wywiadu?
Wanda: Widzę, że potrafi się pan ustawić w każdej sytuacji. Niech mi pan powie, ale tak szczerze: za tym też stoi Twardowski, co? Miliarder piekło se strzelił, coś na kształt piekła, taki lunapark jak Disneyland, kto bogatemu zabroni. Prawda…?
Boruta: (śmieje się, szczerze ubawiony) Twardowski, Disneyland, a to dobre, no jasne… Proszę pani. Władcą piekieł zostałem z przypadku i dobrego serca, jakkolwiek dziwnie by to brzmiało. Tego poranka w ogóle był straszny bałagan. Pani to sobie wyobrazi: bogowie się budzą w kajdanach i drą się, aż skrzaty z gałęzi spadają. Drużyna Kołodzieja Silnorękiego gania za strzygoniami, a nikt nie wie, co jest grane. Zagadał mnie ten cały Jordan i zaraz zaczął się głowić, co ma ze mną począć. Bądź co bądź to ja ich tam ściągnąłem, a umowa jest umowa, nawet z misjonarzem. Czy może zwłaszcza z nim, strasznie zasadniczy to był człowiek. No i rzekł, że naradził się w mojej sprawie ze zwierzchnictwem…
Wanda: Watykanem?
Boruta: Proszę pani, mówimy o samej górze. Ale co się będę przechwalał! zdążyła się już pani pewnie zorientować, że nad skromność cenię wyżej tylko prawdomówność. W każdym razie stanęło na tym, że zaproponowano mi nowe stanowisko. Między nami mówiąc, właśnie na to liczyłem… Przecież nie urabiałbym sobie rąk po łokcie, żeby jakiś Piast Kołodziej czy reszta tej hałastry spiła całą śmietankę! I tak, od słowa do słowa, zgadaliśmy się, że będę zarządzał lokalną filią piekła. Ktoś musiał to robić, ludziom nie wolno, ci od nich niezbyt się do tego nadają. Zaś piekielniki zachodnie… (ścisza głos) Proszę mnie nie sypnąć ani nic, najwyżej wszystkiego się wyprę, ale musi pani wiedzieć, że już wtedy w piekle europejskim panowała straszna biurokracja… Jak się tam wzięli za łby, karierowicze, to okazało się, że na wschód nikt dupy ruszyć nie chce. (zaciera ręce) I stanęło na moim.
Wanda: Niech zgadnę. Pan to wszystko tak z dobroci serca?
Boruta: A jakże! Gdyby nie ja, robotę wziąłby może ktoś inny, gorszy, i pacjenci mieliby naprawdę przegwizdane. Moją pierwszą decyzją było zmniejszenie temperatury w kotle o siedemdziesiąt stopni. Bo musi pani wiedzieć, że pod Kruszwicą, tam nasz zakład miał pierwszą siedzibę, pracowaliśmy jeszcze na archaicznym sprzęcie. Ale to nasze, polskie piekło! W innych oddziałach jest dużo gorzej. Diabły są zasadniczo sfrustrowane i zawistne, zwłaszcza jak im papierkowej roboty przybywa. Ale, wiadomo, kara musi być, potępienie to nie bułka z masłem. Więc robię, co mogę, by dało się tu żyć. To jak? Zobaczymy, co u naszych milusińskich? Może ktoś pamięta jeszcze Twardowskiego…?
Wchodzą do windy, winda jedzie w dół.
Wanda: Jeszcze do dołu…?
Boruta: (śpiewa) A wszystko to, bo siebie kocham/ i nie wiem, jak bez siebie mógłbym żyć/ chodź, pokażę ci, czym miłość własna jest/ i spałaszuję cię!
Wanda: Bardzo śmieszne. Ja to wszystko rozumiem, wiem, gdzie się znajduję, ale mógłby pan być nieco mniej obcesowy?
Winda staje.
Boruta: Naprawdę? Niechże pani łaskawa powie to samo temu tutaj.
Słychać jakiś kaszel, chrząknięcia, burknięcia.
Wanda: Gdzie my znowu jesteśmy?
Boruta: Polskie piekło, poziom minus dwa i pół, czyli segment celebrycki. Trzymam tutaj tych z podręczników, choć o tym miglancu raczej niewiele piszą. Miła pani od rannej bani, otóż i Bolesław Okrutny, zwany Zapomnianym. Jak pani sądzi, he, he, czemu «zapomniany»?
Wanda: Trochę pan przesadza. Co nieco o historii to ja może wiem, ale nie powtórzę panu biografii wszystkich polskich książąt. Zwłaszcza tych, o których nikt nie wie.
Boruta: No już, już, nikt nie będzie tu pani egzaminował z dat. Wystarczy, że powiem, że to syn Mieszka Drugiego, jedenasty wiek. Jedenasty. Za tym chyba pani nadąża? Swoją drogą, nasz Mieszko musiał się uwijać z robieniem potomka. Bo mu tam ciachnęli, no… Urżnęli Mieszku mieszka.