Boruta: Proszę pani, za kogo mnie pani ma? Coś tam jednak wytargowaliśmy. Łokietek był księciem na Łęczycy, wyrwałem od niego tamtą ziemię i mogłem w końcu zbudować piekło z prawdziwego zdarzenia! Pod Kruszwicą, pani kochana, to jednak prowizorka była. A pacjentów mi przybywało… Łokietek, zamiast duszy do piekła, dał mi piekło samo w sobie i wcale nie mam na myśli tylko tego, jak mnie ta sytuacja wpieprza.
Wanda: Boruta się rozkleił? Normalnie zaraz sama się wzruszę. Proszę nie udawać, przecież widzę, że tak naprawdę musi go pan lubić… W końcu pan znalazł godnego przeciwnika. Kogoś, kto nawet piekło wyrolował. Nie uwierzę, że to panu nie imponuje.
Boruta: Heh, po prawdzie, sam bym to właśnie tak rozegrał. Ta ziemia zrodziła zresztą więcej takich ananasów, jeśli już mam być ckliwy. Jak ich przewrócisz dwa razy, to wstaną ze cztery. Jak zaczniesz ich skubać, to na końcu się okazuje, że sam masz przesrane. Nie to, że mnie kiwali, o nie! Ja tam sobie nie dam w piórko dmuchać. Ale tych z Piekła europejskiego…? Daj pani spokój, jakie tam są ofermy! Tymczasem Lesio padł, reszta borowych poszła w rozsypkę bądź zwiała na Litwę. Ale, ale, mam dla pani coś specjalnego, z zupełnie innej beczki. Pamięta pani, po co do mnie przyszła?
Wanda: Teraz to już nie jestem taka pewna… Po Twardowskiego?
Boruta: A widzi pani tego brodacza w otoczeniu pięknych kobiet? Otóż i Gucio-Gucio, Lepkie Rączki. Czyli Zygmunt August, ziom naszego Twardowskiego, w zakątku piekła dedykowanym właśnie sobie.
Wanda: Istotnie, nie wygląda na uszczęśliwionego. Co to za babeczki? Czemu tak na niego krzyczą?
Boruta: Damy i flamy, królowe i salowe, matrony i harpagony. Bo Gucio-Gucio, jak to mówią, nie miał selekcji na bramce i robił wszystkie jak leci. Zwał je sokołami, w czym widzę jego tęsknotę do wzlotów. Proszę się przypatrzeć. Są tu wszystkie! Zuzka Orłowska, boska. Diana di Cordona, kobieta doświadczona. Baśka Giżanka, kochanka szklanka. Zwana także wicecycem, a to ze względu na to, że przypadła jej rola pocieszycielki po zgasłej Radziwiłłównie. Widzi pani tę taką, fioletową z wściekłości? Ryczy na króla jak bawół. Oto i Radziwiłłówna, jego wielka miłość i nie tylko jego. Dziewczyna jak wagon metra, każdy się wciśnie.
Wanda: No dobrze. Tylko czemu tak na niego wrzeszczą?
Boruta: Niech pani nie udaje. Opieprzają niewiernego kochanka. Drą kopary…
Wanda: … przez całą wieczność. To rzeczywiście piekło.
Boruta: Myli się pani głęboko. Teraz akurat Gucio-Gucio ma fajrant. Chwilę oddechu. Normalnie te wszystkie dziewczęta tulą się do niego, obiecują miłość i oddanie, zgadzają się na wszystko i pragną tylko odrobiny czułości. To, nic innego, jest piekłem Gucia-Gucia. Nie uszło mojej uwagi, że przygląda się pani temu z widoczną satysfakcją!
Wanda: Nie jestem mściwa. Niemniej, widok przyjemny.
Boruta: Przecież pani osobisty przypadek jest zgoła odwrotny. To pani kruszyła męskie serducha. Pani pierwszy mąż…
Wanda: (zmęczona) Już o tym mówiliśmy. Znowu pan zaczyna? Co to pana obchodzi?
Boruta: Niby nic, ale może i wiele. Zainteresowanie rozwodami leży w zakresie moich obowiązków zawodowych. Prywatnie powiem pani, że takie rzeczy po prostu się dzieją. Przyszła lepsza oferta, puściła pani frajera w trąbę, i tyle. Jakby to powiedzieć… sam bym tak zrobił na pani miejscu.
Wanda: Miało być o Twardowskim, czyż nie?
Boruta: Ależ proszę! Więc, poznaliśmy się z nim właśnie u Gucia-Gucia i proszę nie robić takich wielkich oczu. Kwestia długowieczności naszego misia jest nieco zagmatwana, ale i do niej dojdziemy. W każdym razie, gdy się poznaliśmy, nasz Casanova z Ursynowa nie był żadnym milionerem, lecz cwanym frajerem, co kręcił się przy królu. Bez przerwy opowiadał o swojej przyjaźni z Faustem i pokazywał tanie sztuczki. Niby przepowiadał przyszłość, próbował przemienić ołów w złoto i twierdził, że biblijni prorocy wpadają do niego co wieczór na kwas chlebowy. Ale po prawdzie to on rajfur był, no, taki fajfur, przynajmniej w teorii. Jak kogoś jakaś dwórka puściła w trąbę, to organizował seanse przed «magicznym» lustrem, że niby można jeszcze raz pogadać, popatrzeć… A tam, w półmroku, jego haremik szopkę odstawiał jak się patrzy! Lubiłem go, uwierzy pani? Był rzutki, dowcipny i potrafił zmyślać. Król uwierzył, że Twardowski naprawdę jest czarodziejem…
Wanda: Gwoli ścisłości. A nie był?
Boruta: Przecież mówię. Przy dworach kręciło się pełno takich, a do mojej roli należała ocena, kto kłamie, a kto nie. No i okazało się, przyznaję z niechęcią, że ta gumowa grucha miała jednak talent… A początkowo nawet mnie oszukał. Byłem przekonany, że kłamie jak wszyscy.
Wanda: A przynajmniej jak pan. Nie wierzę, że przyjaźnił się pan z ludźmi.
Boruta: Właśnie zabiegam o pani przyjaźń.
Wanda: Kiepsko panu idzie.
Boruta: Lepiej, niż pani sądzi. Ot, błędy młodości mojej chmurnej a durnej, jak mawia poeta. Twardowski omotał króla, czemu przyglądałem się z rozbawieniem. Raz zrobił pokaz. Zasłonił kotary w komnacie, rozpalił ognie, napuścił dymu, słowem było jak u Nergala na imieninach. Król rozwalił się na krześle, żarł kapłona i czekał, co będzie. W cieniach mignęła potężna sylwetka, długowłosy chłop jak dąb, w koronie… Twardowski twierdził, że sprowadził z zaświatów ducha biblijnego Samsona. Po prawdzie, ściągnął cyrkowego osiłka w peruce. Gucio-Gucio cieszył się jak małpa z kompasu. Problem polegał na tym, że niebawem Baśka Radziwiłówna odwaliła kitę. Król zaraz poleciał do Twardowskiego i powiedział: sprawdzam!
Wanda: Rozumiem. Skoro Twardowski przywołał Samsona, powinien dać sobie radę i z Barbarą.
Boruta: Gorzej. Twardowski dostał ultimatum. Albo Baśka powraca, zdrowa i jędrna, albo koniec pieśni. Kaputt! Do widzenia ślepa Gienia! Dyndu-dyndu! Nie żadne zwidy i hokus-pokus z duchami. Gucio-Gucio chciał więcej. Wtedy powinna mi się zapalić czerwona lampka. Bo wie pani, Twardowski, jak tylko o tym usłyszał, zaraz znalazł do mnie dojście, odprawił stare rytuały, no, przywołał diabła. Po prawdzie, spieprzył je na całej linii, to straszna hochsztaplerka jest, ale, jak pani mówiłem, już wtedy mu się przyglądałem i byłem ciekaw, co będzie dalej. Szykował się interesik aż miło! A Twardowski, jak tylko mnie zobaczył, zaraz zaczął nadawać: że to, że tamto, że sprawa gardłowa i król nie poznał się na żartach. Powiedział, jaka jest sytuacja. Męczył bułę, że przeszarżował, że przecież nie potrafi wywoływać duchów, a wskrzeszenie jurnej baby w ciele i krwi też nieco go przerasta. Król dał Twardowskiemu wybór. Stryczek albo skrzynia złota. Barbara — albo toporem prosto w łeb. Biorąc pod uwagę, jak prowadziła się ta cała Basia, to pół Polski chciało robić ściepę na jej powrót. Proszę mi wierzyć, Twardowski nie był ubawiony. Wypłakał mi się na ramieniu. A ja powiedziałem: Jasiu, spokojna głowa, jakoś to ogarniemy. I dałem mu lustro.
Wanda: To lustro, o którym pan już mówił?
Boruta: Żadne inne. Duże, z ramą zrobioną z dębu, który stał na świętej polanie i lekko się przywędził w noc pojmania Świętowita.
Wanda: Tej pana całej Czwórcy.
Boruta: (ubawiony) Mojej, a to dobre… W każdym razie, lustro zadziałało. Twardowski poradził sobie, jak umiał, król był zadowolony. Przynajmniej początkowo. Proszę sobie wystawić, że Barbara rzeczywiście pojawiła się na dworze, nigdy nie oferuję wadliwego towaru. Król zatarł lepkie rączki, Twardowski się po prawdzie zdziwił, ale forsy za usługę nie oddał. Był jednak na tyle mądry, że nie czekał, żeby zobaczyć, jak się rozwinie sytuacja. Bo Barbara, owszem, ucieszyła Augusta — ale tylko na chwilę. Okazało się, że ta nowa babka wcale nie jest taka jak wcześniej. Chłodna, wyrachowana, pani powiedziałaby dziś: do bólu logiczna. Gucio-Gucio do niej z rączkami, a ta mu na to, że może by lepiej zadbał o higienę, z takimi łapami to się może co najwyżej wytarzać w smole. Gucio się przymila, a ta mu na to, że najpierw państwem trzeba się zająć. Uwierzy pani, takie rzeczy do chłopa, któremu zakipiało pod czaszką? Serca trzeba nie mieć, co zresztą usłużni dworacy zaraz Barbarze imputowali. W alkowie zresztą, jak przyszło co do czego, też okazało się, że jest zupełnie inaczej, niż Auguścik to spamiętał. Barbara zaczęła mu wyliczać czas spędzony na figlach-miglach, że za krótko, że za mało się stara, że jak już coś robi, to niech się przyłoży porządnie… Ale Twardowskiego już tam wtedy nie było. Mówiłem pani, że to lepszy cwaniak? Wiedział, kiedy trzeba dokonać strategicznego odwrotu — i zniknąć z pola rażenia.