Wanda: A haczyk… gdzie?
Boruta: Jaki znów haczyk?
Wanda: Pan nie jest człowiekiem, który daje cokolwiek za darmo. Właściwie, nie jest pan w ogóle człowiekiem…
Boruta: Nie ma nic za darmo. Chciałem zwyczajnej, ludzkiej wdzięczności. Spisaliśmy z Twardowskim niezbędne dokumenty…
Wanda: Dał panu duszę za lustro! A więc bajki nie kłamią. Trochę słono, nie sądzi pan? Panie Boruta, ma pan jeszcze ten ogień? Myślę, że jednak zapalę.
Boruta: Ależ proszę! (płonie płomień z palca, Wanda zaciąga się) Pani Wandziu, przecież ja Twardowskiego ocaliłem od śmierci. To jest coś! Rzeczywiście, nasze stosunki po tym wydarzeniu nieco się ochłodziły. Czy pani uwierzy, że mnie oszukał? Mnie! Jedynego przyjaciela! Ocaliłem go od stryczka, a on dał mi w nochal prztyczka. I zaraz zaczął kombinować, jakby tu wywinąć się z umowy!
Wanda: (zaciąga się) Mhm, faktycznie, drań skończony. A mógł dać się tak przyjemnie panu zaciukać. À propos, co pan przygotował dla niego w piekle, oczywiście w ramach najszczerszej przyjaźni?
Boruta: Doprawdy, pani insynuacje są nietrafione. Musi pani być taka ironiczna? Mój słowiku na kacyku, Twardowski okazał się chamem bez zasad. Zamiast grzecznie poczekać, aż kontrakt się sfinalizuje, naprawdę się przejął. A umówmy się, duszę miał już cokolwiek przechodzoną. O co tyle krzyku, mój ty żołnierzyku? Zaczął gromadzić księgi magiczne. Szukał wiedzy i jeździł do innych czarodziei, przeważnie głupszych i bardziej zakłamanych od niego. Ktoś tam jednak coś umiał… Twardowski też się w końcu zorientował, że potrafi to i owo, odkrył swoje talenta. A ja, cóż, nie miałem głowy, by go wtedy śledzić, a kiedy połapałem się, było już za późno. Znalazł metodę i jedzie na niej do dziś.
Wanda: Jak sądzę, opowieści o karczmie «Rzym» i Księżycu możemy między bajki włożyć.
Boruta: On się reinkarnuje, księżniczko-alkoholiczko. Ten Twardowski, którego pani szuka, jest kolejnym takim ciulem, co chadza po świecie. A moje prawa gdzie? Biznes jest biznes, no nie?! Nie chodzi nawet o dotrzymanie kontraktu czy przyjaźń ludzko-diabelską. Co to w ogóle ma być, ta cała reinkarnacja? Człowiek umiera i trafia do mnie albo na górę. Tak wygląda właściwy porządek rzeczy. A Twardowski gwiżdże na prawa obowiązujące wszystkich, wprowadza zamieszanie…
Wanda: Dał się pan wykołować, i to pana boli.
Boruta: Jeszcze pani zobaczy, czyje będzie na wierzchu! Żeby to zresztą było takie proste. Proszę uważać, teraz robi się trochę krwawo. Moje lustro daje mu wiedzę i wspomnienia — ale, jak pokazał przykład z Radziwiłłówną, do tego potrzebne są jeszcze emocje, uczucia. Ciało. I ten wał Twardowski odkrył sposób, jak to sobie zapewnić. Dawno już bym mu urwał co nieco, ale do tej pory zawsze mu ktoś w tym pomagał. Do czasu. (krótki śmiech) Dopadłem gada.
Wanda: Ma go pan tu? Gdzie? Proszę mnie do niego zaprowadzić! Pan traktuje ludzi jak jakieś eksponaty…
Boruta: (zmieszany) Ma, ma… A co pani taka ciekawska? (już normalnie) Mam tutaj największych Polaków, co — przyznaję — stanowi powód do dumy. Choć czasem trafi się miernota. Proszę tylko zerknąć na tego tam frajera. Jak się frasuje! To król Staś Poniatowski. Cóż pani może powiedzieć o tym egzemplarzu?
Wanda: Na razie to mogę powiedzieć tyle, że gdzieś bym przysiadła. Nogi normalnie włażą mi w…
Boruta: (wchodzi w słowo) Dobrze. Zaraz coś się znajdzie. (dźwięk pukania w szybkę) Taś, taś, król Staś… Nie mogę, jaki głupi! Normalnie nie wie, co się wokół dzieje!
Wanda: Markotny jakiś ten Poniatowski. Czemu tutaj trafił? Ma raczej dobrą opinię, a w Łazienkach przyjemnie…
Boruta: Czemu trafił? Wando z butelek bandą, ten tutaj jest najprzedniejszym skurczybykiem. Proszę mi powiedzieć, co on tam liczy?
Wanda: Złote monety?
Boruta: Ruble od carycy! Brał za zdradę, Targowicę!
Wanda: I jak znam życie, gdy skończy, będzie wolny.
Boruta: Owszem!
Wanda: Tylko z jakiegoś powodu nigdy nie skończy.
Boruta: Właśnie tak! Proszę mi nie mówić, że pani nie docenia finezji tego pomysłu. No, proszę mi nie psuć zabawy!
Wanda: Ta… No racja. Przednia zabawa. Pewno ma dużo tych monet?
Boruta: A skąd. W gruncie rzeczy, król Staś robił za drobniaki i numerek gratis. Do przeliczenia w jeden wieczór. Swoją drogą, wie pani, ile trwa minuta w piekle? Proszę wyobrazić sobie najgorszą chwilę swojego życia, no na przykład… a, niech będzie, telefon, który otrzymała pani zimą 1980…
Wanda: Cholera jasna! Pan nie odpuszcza…
Boruta: Ale po co te nerwy? Proszę sobie po prostu wyobrazić, że ten telefon dzwoni nie raz, tylko tysiąc razy, tysiąc razy pani go odbiera i tysiąckrotnie słyszy pani to, co słyszy. Wówczas dopiero mija jedna minuta w piekle. A minut jest nieskończenie wiele, gdyż potępienie, jak pani zapewne się domyśla, trwa do końca świata i jeden dzień dłużej. O! Już są! Proszę patrzeć!
Wanda: No, widzę. Ale nie słyszę. Co oni do niego mówią?
Boruta: Otóż i czołowi oświeceniowi intelektualiści, goście obiadów czwartkowych, śmietanka towarzyska, chlup setkę do pyska! Przychodzą prosić go o stypendia, granty bądź choćby dofinansowanie jakiegoś projektu literackiego. Pisarzyny są najbezczelniejsze! Nic, tylko by gadali o forsie. Kto ile wyrwał grosza, kto komu nie zapłacił i że w następnym pamflecie to obrobią mu tył, aż przykro będzie patrzeć! Ale pani się nie dziwi. Artyści zawsze byli tacy sami, wczoraj i dziś. Do tego czytają temu Stasiu swoje najnowsze dzieła. Zawsze w całości, nie znają litości. To go rozprasza, gubi się i musi liczyć od nowa. Nawet tę drobnicę. Poza tym nie ma nic nudniejszego nad literaturę oświeceniową. Proszę to sobie wyobrazić… Literatura oświeceniowa przez całą wieczność! No, z wyjątkiem markiza de Sade. Tego trzymam na nocnym stoliku.