– Co pan robi w Budapeszcie?
– Jako przedstawiciel biura podróży, obsługuję grupy przyjeżdżające do Budapesztu i opuszczające Budapeszt.
– Tej nocy pan i mężczyzna o nazwisku Radeberger zostaliście schwytani na gorącym uczynku podczas napaści na innego mężczyznę na Groza Peter Rakpart. Obaj byliście uzbrojeni i waszym celem było okaleczenie go lub pozbawienie życia. Zna pan tego mężczyznę?
– Nie.
– Czy widział go pan wcześniej?
(Cisza.)
– Proszę odpowiedzieć!
– Nie.
– Wie pan, kim on jest?
– Nie.
– Nie zna go pan, nie widział go pan wcześniej i nie wie pan, kim on jest. Dlaczego na niego napadliście?
(Cisza.)
– Proszę wyjaśnić, dlaczego na niego napadliście!
– Po… potrzebowaliśmy pieniędzy i…
– I?
– I zobaczyliśmy go na nabrzeżu…
– To kłamstwo. Niech pan mnie nie okłamuje, nie radzę. Napad był zaplanowany, mieliście broń. Poza tym to nieprawda, że nie widział go pan wcześniej. Śledził go pan od przeszło dwóch dni. Dlaczego? Proszę odpowiedzieć!
– Pomyliliśmy go z kimś innym.
– Z kim?
– Z takim jednym, co…
– Co co?
– Był nam winien pieniądze.
– Dlatego pan go śledził i zaatakował?
– Tak.
– Ostrzegałem. Kłamstwo nie popłaca. Dobrze wiem, kiedy pan kłamie. Czy zna pan Szweda o nazwisku Matsson? Alf Mattson?
– Nie.
– Pańscy przyjaciele, Radeberger i Boeck, mówią co innego.
– Znam go bardzo słabo. Nie zapamiętałem nazwiska.
– Kiedy ostatnio widział pan Alfa Matssona?
– Chyba w maju.
– Gdzie?
– Tutaj, w Budapeszcie.
– I od tamtej pory pan go nie widział?
– Nie.
– Trzy dni temu ten mężczyzna był w pensjonacie i pytał o Alfa Matssona. Od razu zaczęliście go śledzić i tej nocy chcieliście go zabić. Dlaczego?
– Nie chcieliśmy go zabić!
– Dlaczego?
– Nie chcieliśmy go zabić!
– Ale na niego napadliście, prawda? I mieliście nóż.
– Tak, ale to była pomyłka. Przecież nic mu się nie stało. Nie jest ranny. Nie ma pan prawa tak mówić.
– Odjak dawna zna pan Alfa Matssona?
– Mniej więcej od roku.
– Jak się poznaliście?
– U wspólnej znajomej z Budapesztu.
– Jak ona się nazywa?
– Ari Boeck.
– Często się pan z nim spotykał?
– Niezbyt często. Widziałem go kilka razy.
– Za każdym razem w Budapeszcie?
– Nie. W Pradze. I w Warszawie.
– I w Bratysławie?
– Tak.
– I w Konstancy?
(Cisza.)
– Czy tak?
– Tak.
– Jak to jest, że spotykaliście się w tych miastach, w których żaden z was nie mieszka?
– Dużo podróżuję. Taki mam zawód. On też często jeździł. I tak wyszło.
– Po co się spotykaliście?
– Przyjaźnimy się.
– Mówi pan, że wciągu roku widzieliście się co najmniej pięć razy w różnych miastach, bo jesteście przyjaciółmi. Chwilę wcześniej powiedział pan, że zna go bardzo słabo. Dlaczego nie chciał się pan przyznać do tej znajomości?
– Bo się zdenerwowałem tym wypytywaniem. I jestem potwornie zmęczony. W dodatku boli mnie noga.
– Aha, jest pan potwornie zmęczony. Czy Tetz Radeberger brał udział w tych spotkaniach z Alfem Matssonem?
– Tak, pracujemy w jednym biurze i razem jeździmy.
– A dlaczego, pana zdaniem, Radeberger też nie od razu się przyznał do znajomości z Alfem Matssonem? Czy i on był potwornie zmęczony?
– Nie wiem.
– A czy wie pan, gdzie obecnie przebywa Alf Matsson?
– Nie mam pojęcia.
– Powiedzieć panu?
– Tak.
– Ani myślę. Od ilu lat jest pan zatrudniony w biurze podróży Winklers?
– Od sześciu.
– Czy to dobrze płatna posada?
– Nieszczególnie. Ale kiedy wyjeżdżam, mam darmowe utrzymanie.
– Czyli pensja nie jest wysoka?
– Nie jest. Ale jakoś sobie radzę.
– I to jak.
– Co pan ma na myśli?
– Tysiąc pięćset dolarów, osiemset trzydzieści funtów i dziesięć tysięcy marek zachodnioniemieckich. To dużo pieniędzy. Skąd pan je ma?
– Nic panu do tego.
– Proszę odpowiedzieć na pytanie i zmienić ton.
– Nic panu do tego, skąd mam pieniądze.
– Najwyraźniej przeceniłem pański poziom umysłowy, ale nawet ktoś tak mało pojętny jak pan powinien wiedzieć, że najmądrzejsze wyjście z sytuacji to udzielanie odpowiedzi na pytania. Skąd ma pan te pieniądze?
– Za dodatkową pracę. Długo je ciułałem.
– Co pan konkretnie robił?
– Różne rzeczy.
Szluka popatrzył na Fröbego, wysunął szufladę, wyjął owinięty folią i taśmą samoprzylepną pakiecik o wymiarach dwadzieścia na dziesięć centymetrów i położył na blacie biurka, nie spuszczając wzroku z przesłuchiwanego, który udawał, że nic nie widzi. Fröbe otarł pot z nasady nosa.
– Tak, różne rzeczy – powiedział Szluka. – Na przykład parał się pan przemytem i sprzedażą haszyszu. Opłacalne zajęcie, ale na krótką metę, panie Fröbe.
– Nie wiem, o czym pan mówi.
– Czyżby? Nigdy nie widział pan tego pakietu?
– Nie. Niby gdzie miałem go widzieć?
– Ani piętnastu innych, schowanych w drzwiach i siedzeniach samochodu Radebergera?
(Cisza.)
– To spory pakiecik. Rzadko mamy do czynienia z haszyszem, więc nie jestem na bieżąco z cenami. Ile by pan za to dostał?
– Nie wiem, o czym pan mówi.
– Z pańskiego paszportu wynika, że często jeździ pan do Turcji. W tym roku był pan aż siedem razy.
– Winklers organizuje wycieczki do Turcji. Jako pilot, muszę tam jeździć dość często.
– A panu w to graj. W Turcji haszysz jest stosunkowo tani i łatwo dostępny, prawda, panie Fröbe?
(Cisza.)
– Nic nie mówiąc, sam pan sobie szkodzi. Zebraliśmy dowody i mamy świadka.
– Ten pieprzony dupek puścił farbę!
– Owszem.
– Obesrana szwedzka świnia!
– Niechże pan sobie wreszcie uświadomi, że pańska taktyka jest guzik warta. No, dalej, panie Fröbe! Chcę wiedzieć wszystko: nazwiska, daty, liczby. Może pan zacząć od początku. Od kiedy przemyca pan narkotyki?
Fröbe zamknął oczy i spadł z krzesła. Martin Beck zauważył, że zanim znieruchomiał na podłodze, zamortyzował upadek dłonią.
Szluka skinął na stenografa; ten zamknął zeszyt i błyskawicznie się ulotnił.
– Blefuje – skonstatował Martin Beck. – Nie zemdlał.
– Wiem – powiedział Szluka. – Ale pozwolę mu odetchnąć. – Podszedł do Fröbego i trącił go stopą. – Niech pan wstanie!
Fröbe nie zareagował. Drgały mu powieki. Szluka otworzył drzwi na korytarz, coś tam krzyknął, wszedł policjant i chwycił Fröbego za ramię.
– Dosyć froterowania podłogi, Fröbe. Na pryczy będzie panu wygodniej.
Fröbe wstał, obrzucił Szłukę urażonym spojrzeniem i kulejąc, poczłapał za policjantem.
Martin Beck odprowadził go wzrokiem.
– Co z jego nogą?
– Nic poważnego – powiedział Szluka. – Rana postrzałowa. Rzadko strzelamy, ale jeśli musimy, jesteśmy skuteczni.
– Przemycał haszysz. Ciekawe, jak go załatwili.
– Alfa Matssona? Spokojnie, prędzej czy później wszystko wyśpiewają. Chwila oddechu dobrze im zrobi. – Szluka usiadł za biurkiem. – Panu też.
Martin Beck padał z nóg.