– Piętnaście minut temu przeczytałem w gazecie, że jesteś za granicą i roznosisz w pył międzynarodowe siatki handlarzy narkotyków. A teraz tu wchodzisz i mówisz „czołem”. Co to za maniery? Chcesz czegoś?
– Pamiętasz tę historię z nożem w nocy na Trzech Króli? I gościa o nazwisku Matsson?
– Nie. A powinienem?
– Ja pamiętam – odezwał się ospale mężczyzna pod oknem.
– To Månsson – poinformował komisarz. – Zajmuje się… Co ty właściwie robisz, Månsson?
– Nic. Wybieram się do domu.
– Otóż to, nic nie robi i wybiera się do domu. No, Månsson, co pamiętasz?
– Zapomniałem.
– Czy mógłbyś pomóc w czymś jeszcze?
– Yhm, w poniedziałek. Teraz mam wolne.
– Musisz tak ciamkać?
– Odzwyczajam się od palenia.
– Co pamiętasz o tej aferze z nożem?
– Nic.
– Nic a nic?
– Nic. Backlund nad tym ślęczał.
– I co mówił?
– Nie wiem. Ciężko zasuwał przez kilka dni. I był cholernie skryty.
– Masz szczęście – powiedział komisarz do Martina Becka.
– Bo?
– Bo poznasz Backlunda – wyjaśnił Månsson.
– Otóż to – dodał komisarz. – Backlund jest popularny. Będzie za pół godziny. Pokój trzysta dwanaście. Weź numerek.
– Dzięki.
– Czy to ten sam Matsson, którego szukacie?
– Tak.
– Jest w Malmö?
– Raczej nie.
– To do bani – ze smutkiem zauważył Månsson.
– Co takiego?
– Wykałaczka.
– No to zapal, do cholery! Nikt ci nie kazał jeść wykałaczek.
– Podobno można dostać smakowe – powiedział Månsson.
Martin Beck aż za dobrze czuł bluesa. Prawdopodobnie coś popsuło im dzień. Zadzwoniły żony, podkreśliły, że jedzenie się zmarnuje, i zapytały, czy nie ma innych policjantów.
Zostawił kolegów z ich kłopotami i poszedł do stołówki na herbatę. Wyjął papiery od Szluki i jeszcze raz przeczytał skromne zeznania świadków.
Gdzieś za jego plecami trwała wymiana zdań.
– Przepraszam, że pytam, ale czy to naprawdę babeczka migdałowa?
– A niby co innego?
– Wygląda na zabytek kultury. Aż szkoda jeść. Muzeum cukiernictwa byłoby zachwycone.
– Jak się nie podoba, może pan pójść gdzie indziej.
– Na przykład dwa piętra niżej, żeby złożyć doniesienie, że oferuje pan śmiertelnie niebezpieczną broń. Zamawiam babeczkę migdałową, a dostaję skamielinę, której powstydziłyby się nawet Szwedzkie Koleje Państwowe. Ja jestem bardzo wrażliwy…
– Wrażliwy, akurat. Poza tym sam pan ją wybrał.
Martin Beck odwrócił się i spojrzał na Kollberga.
– Cześć.
– Cześć.
Nie wydawali się szczególnie zaskoczeni. Kollberg odsunął nieudany wypiek.
– Kiedy przyjechałeś?
– Przed chwilą. Co tu robisz?
– Chcę porozmawiać z niejakim Backlundem.
– Ja też.
– Właściwie miałem tu inną sprawę – dorzucił Kollberg gwoli usprawiedliwienia.
Dziesięć minut później, o piątej, udali się do Backlunda, starszego mężczyzny o miłej, acz przeciętnej aparycji. Uścisnął im dłonie.
– Ach. Wytworni goście. Ze Sztokholmu. – Odsunął im krzesła i usiadł. – Proszę, proszę. Czemu zawdzięczamy ten zaszczyt?
– W nocy na Trzech Króli doszło do jakiejś bójki na noże. Został okaleczony Alf Matsson.
– Tak, zgadza się. Pamiętam tę sprawę. Jest zamknięta. Prokurator zdecydował o niewnoszeniu aktu oskarżenia.
– Co się właściwie stało? – zapytał Martin Beck.
– Stało, jak stało… Momencik, przyniosę dokumenty.
Backlund wrócił po dziesięciu minutach z kopią zszytego raportu. Był zdumiewająco obszerny. Przez chwilę go wertował, nie kryjąc zadowolenia i dumy.
– Zacznijmy od początku – powiedział.
– Potrzebne nam tylko ogólne pojęcie o tym, co zaszło – wtrącił Kollberg.
– Rozumiem. O pierwszej dwadzieścia trzy szóstego stycznia tego roku policjanci Kristiansson i Kvant, pełniący służbę patrolową na Linnegatan, otrzymali rozkaz udania się do posesji przy Sveagatan dwadzieścia sześć w Limhamnie, gdzie jedna osoba doznała obrażeń wskutek cięć nożem.
Policjanci Kristiansson i Kvant przybyli pod wskazany adres około pierwszej dwadzieścia dziewięć. Zastali tam jedną osobę, która podawała się za dziennikarza Alfa Sixtena Matssona, pochodzącego ze Sztokholmu i zamieszkałego na Fleminggatan trzydzieści cztery. Alf Sixten Matsson oświadczył, że został pobity i okaleczony nożem przez dziennikarza Bengta Eilerta Jönssona, pochodzącego z Malmö i zamieszkałego na Sveagatan dwadzieścia sześć w Limhamnie. Matsson, który na zewnętrznej stronie lewego nadgarstka miał zadraśnięcie mniej więcej pięciocentymetrowej długości, został odwieziony przez policjantów Kristianssona i Kvanta na polikliniczny oddział nagłych wypadków przy Szpitalu Publicznym, natomiast Bengt Eilert Jönsson został przekazany policji kryminalnej w Malmö przez policjantów Elofssona i Borglunda, których wezwali policjanci Kristiansson i Kvant. Obaj byli pod wpływem alkoholu.
– Kristiansson i Kvant?
Backlund obrzucił Kollberga pełnym wyrzutu spojrzeniem i kontynuował:
– Matsson, po opatrzeniu na poliklinicznym oddziale nagłych wypadków przy Szpitalu Publicznym, również został przekazany policji kryminalnej w Malmö celem złożenia zeznań. Zeznał, że urodził się piątego sierpnia tysiąc dziewięćset trzydziestego trzeciego roku w Mölndalu, jest zameldowany…
– Moment – przerwał Martin Beck. – Nie musimy znać wszystkich szczegółów.
– Aha. Ale pragnąłbym zauważyć, że niełatwo uzyskać jasny obraz, jeśli cokolwiek się pominie.
– Czy ten raport daje jasny obraz?
– Mogę odpowiedzieć, że tak i nie. Wersje różnią się między sobą. Dane dotyczące czasu również. Zeznania świadków są bardzo ogólnikowe. Dlatego prokurator nie doszukał się podstaw do wniesienia oskarżenia.
– Kto przesłuchiwał Matssona?
– Ja. Przesłuchiwałem go osobiście i bardzo wnikliwie.
– Czy był pijany?
Backlund wertował raport.
– Chwileczkę… O, już mam. Przyznał się do spożywania alkoholu, ale w umiarkowanej ilości.
– Jak się zachowywał?
– Tego nie zanotowałem. Ale Kristiansson i Kvant oświadczyli… momencik… że szedł dość chwiejnie, mówił spokojnie i nie zawsze wyraźnie.
Martin Beck się poddał. Kollberg nie dawał za wygraną.
– Jak wyglądał?
– Tego również nie zanotowałem. Jeśli dobrze pamiętam, był schludnie ubrany.
– Jak to się stało, że oberwał nożem?
– Można by powiedzieć, że przebieg tego zajścia jest niejasny, ponieważ zeznania były rozbieżne. Jeśli mnie pamięć nie myli… aha, no tak…
Matsson oznajmił, że został skaleczony około północy, natomiast według Jönssona stało się to nie wcześniej niż po godzinie pierwszej. Bardzo trudno było uzyskać jasność w tym punkcie.
– Czy on w ogóle dostał w kość?
– Mam tutaj wersję Jönssona. Bengt Eilert Jönsson zeznaje, że on i Matsson, którego po raz pierwszy spotkał w związku z wykonywanym zawodem, znali się od blisko trzech lat i że przed południem piątego stycznia przypadkiem natknął się na Matssona, który zatrzymał się w Hotelu Savoy, i zaprosił go, ponieważ Matsson był sam, do swojego domu na kolację o godzinie…
– Dobrze, dobrze, ale co powiedział o samej bójce?