– Nie zauważył, że okna są potłuczone, na co nawiasem mówiąc ci dwaj geniusze także nie zwrócili uwagi, kiedy się tam wreszcie dowlekli. Zobaczył natomiast, że przednie drzwi są otwarte. Myślał, że zdarzyła się katastrofa, i chciał sprowadzić pomoc. Zupełnie słusznie wykalkulował sobie, że prędzej dojdzie do końcowego przystanku niż wdrapie się pod górę przez Norrbackagaten, poszedł więc przez Norra Stationsgatan w kierunku południowo-zachodnim.
– Dlaczego? – spytał Martin Beck.
– Przypuszczał, że na końcowym przystanku będzie jeszcze jeden autobus. Ale go tam nie było. Natknął się natomiast na samochód policyjny, niestety.
Gunvald Larsson obrzucił Kvanta i Kristianssona miażdżącym porcelanowo błękitnym spojrzeniem.
– Samochód patrolowy z Solny, który zboczył ze swego obwodu, znajdującego się o rzut kamieniem. Jak długo staliście na jałowym biegu, mając przednie koła za granicą miasta?
– Trzy minuty – powiedział Kvant.
– Cztery raczej albo pięć – sprostował Kristiansson.
Kvant obdarzył go niewdzięcznym spojrzeniem.
– Nie widzieliście, żeby ktoś przechodził?
– Nie – powiedział Kristiansson. – Nikt, tylko ten z psem.
– Co dowodzi, że sprawca nie mógł oddalić się ani przez Norra Stationsgatan czyli na południo-zachód, ani na południe przez Norrabackagatan. Jeżeli założymy, że nie zbiegł na plac dworca towarowego, pozostaje tylko jedna możliwość: przez Norra Stationsgatan w przeciwnym kierunku.
– A skąd… skąd wiecie, że nie uciekł na ten plac? – spytał Kristiansson.
– Stąd, że jest to jedyne miejsce, gdzie nie zadeptaliście wszystkiego, co było do zobaczenia. Zapomnieliście przeleźć przez sztachety i tam też wszystko rozdeptać.
– Okay, Gunvald – powiedział Martin Beck – twoja wygrana. Tylko jak zwykle strasznie dużo czasu potrzebowałeś na wyłożenie tego.
Replika ta ośmieliła Kvanta i Kristianssona do wymiany wyrażających ulgę porozumiewawczych spojrzeń. Lecz Gunvald Larsson natychmiast powiedział:
– Gdybyście mieli odrobinę rozumu w tych zakutych łbach, wsiedlibyście do samochodu, dogonili mordercę i ujęli go.
– Albo też zostali zarżnięci – powiedział Kristiansson pesymistycznie.
– Jak złapię tego faceta, ściągnę was tu – powiedział Larsson ze złością.
Kvant zerknął na zegar ścienny i spytał:
– Możemy już iść? Moja żona…
– Możecie – powiedział Gunvald Larsson. – Wynoście się do diabła.
Unikając potępiającego wzroku Martina Becka powiedział:
– Dlaczego oni nie myślą?
– Większość ludzi potrzebuje nieco więcej czasu na rozwinięcie rozumowania – powiedział Martin Beck przyjaźnie. – Nie tylko detektywi.
XI
– Teraz trzeba się zastanowić – powiedział Gunvald Larsson energicznie, z trzaskiem zamykając za sobą drzwi. – Odprawa u Hammara dokładnie o trzeciej. Za dziesięć minut.
Martin Beck, który siedział ze słuchawką telefoniczną przy uchu, spojrzał na niego z irytacją, a Kollberg warknął ponuro:
– Dobre sobie! Sam się zastanawiaj na głodny żołądek, a zobaczysz, jak to dobrze.
Konieczność opuszczenia jakiegoś posiłku była jedną z niewielu rzeczy mogących zepsuć humor Kollbergowi. A do tej pory co najmniej trzy posiłki go już ominęły, był więc mocno rozgoryczony. Poza tym z zadowolonej miny Gunvalda Larssona, sądząc, podejrzewał, że on wyskoczył sobie i coś zjadł, a ta myśl wcale go lepiej nie usposabiała.
– Gdzieś ty był? – spytał podejrzliwie.
Gunvald Larsson nie odpowiedział. Kollberg przeprowadził go spojrzeniem, gdy sadowił się za biurkiem.
Martin Beck odłożył słuchawkę.
– A co ty się awanturujesz? – powiedział.
Wstał, zabrał swoje zapiski i podszedł do Kollberga.
– Z laboratorium dzwonili – powiedział. – Doliczyli się sześćdziesięciu ośmiu wystrzelonych łusek.
– Jakiego kalibru? – spytał Kollberg.
– Tak jak przypuszczaliśmy. Dziewięć milimetrów. Nic nie przemawia przeciw temu, że sześćdziesiąt siedem strzałów padło z jednej broni.
– A sześćdziesiąty ósmy?
– Z Walthera siedem przecinek sześćdziesiąt pięć.
– Strzał w dach, oddany przez Kristianssona – skonstatował Kollberg.
– Tak jest.
– To znaczy, że przypuszczalnie był tam tylko jeden wariat – wtrącił Gunvald Larsson.
– Tak jest – rzekł Martin Beck.
Podszedł do planu i nakreślił łuk w miejscu, gdzie zaznaczone były najszersze środkowe drzwi.
– Tak – powiedział Kollberg – tam pewnie stał.
– Wyjaśniałoby to…
– Co mianowicie? – spytał Gunvald Larsson.
Martin Beck nie odpowiedział.
– Co chciałeś powiedzieć? – spytał Kollberg. – Co by to wyjaśniało?
– Dlaczego Stenström nie zdążył strzelić – powiedział Martin Beck.
Spojrzeli na niego ze zdziwieniem.
– Ee – powiedział Gunvald Larsson.
– Ta, tak, macie rację – rzekł Martin Beck, w zamyśleniu pocierając nasadę nosa dwoma palcami.
Hammar pchnął drzwi i wszedł w towarzystwie Eka i przedstawiciela prokuratury.
– Rekonstrukcj a – powiedział zadzierżyście. – Wyłączyć wszystkie telefony. Gotowi jesteście?
Martin Beck spojrzał na niego ze smutkiem. Zupełnie w taki sam sposób odbywało się zwykle entre Stenströma, wchodził znienacka i bez pukania. Prawie zawsze. Było to niesłychanie irytujące.
– Co tam masz – rzekł Gunvald Larsson. – Wieczorne gazety?
– Tak – odparł Hammar. – Bardzo zachęcające.
Rozłożył gazety i spojrzał na nie wrogo. Nagłówki były wielkie i tłuste, lecz teksty skąpe w wiadomości.
– Cytuję – powiedział Hammar. – „Zbrodnia stulecia, powiada wytrawny spec od morderstw Gunvald Larsson ze sztokholmskiego wydziału kryminalnego, i dodaje: najstraszliwszy widok, jaki zdarzył mi się widzieć w życiu!!” Dwa wykrzykniki.
Gunvald Larsson przechylił się w krześle i z niezadowoleniem zmarszczył brwi.
– W dobrym towarzystwie występujesz – dorzucił Hammar. – Minister sprawiedliwości też się wypowiedział. „Należy położyć kres wielkiej fali bezprawia i przestępczości. Wszystkie zasoby osobowe i materialne policji rzucone zostaną do walki celem natychmiastowego ujęcia złoczyńcy”.
Rozejrzał się dokoła i dodał:
– A więc to są te zasoby.
Martin Beck wytarł nos.
– „Już teraz setka najzdolniejszych specjalistów od spraw kryminalnych z całego kraju bierze bezpośredni udział w śledztwie – ciągnął dalej Hammar, wskazując na jedną z gazet. – Podobnego startu nie było jeszcze w historii kryminalistyki tego kraju.”
Kollberg westchnął i złapał się za głowę.
– Politycy – mruknął Hammar pod nosem.
Rzucił gazety na stół i spytał:
– Gdzie Melander?
– Rozmawia z psychologami – wyjaśnił Kollberg.
– A Rönn?
– W szpitalu.
– I jakie wiadomości stamtąd? Jest coś nowego?
– Wciąż go operują.
– No więc rekonstrukcja – rzekł Hammar.
Kollberg pogrzebał w swych papierach.
– Autobus wyszedł z Bellmansro mniej więcej o dziesiątej.
– Mniej więcej?
– Cały rozkład jazdy wziął w łeb z powodu tego bałaganu na Strandvägen. Autobusy stały, bo potworzyły się zatory uliczne albo policja nie przepuszczała, i opóźnienia były tak duże, że kierowcy dostali zarządzenie, żeby nie licząc się z rozkładem jazdy od razu wracali z końcowego przystanku.