Выбрать главу

– To wszystko możemy sprawdzić – powiedział Martin Beck.

– Tak. Jutro. Jest natomiast jedna rzecz, którą powinniśmy zrobić zaraz, zanim to zrobi ktoś inny.

– Przejrzeć jego biurko w Västberdze – powiedział Martin Beck.

– Twoja umiejętność wyprowadzania wniosków jest podziwu godna – stwierdził Kollberg.

Wetknął krawat do kieszeni i narzucił marynarkę.

Było sucho i mgliście, chwytający nocny przymrozek niby całun leżał na drzewach, ulicach i dachach. Kollberg miał złą widoczność i ponuro klął pod nosem, gdy samochód ślizgał się na zakrętach. Przez całą drogę do Komendy Policji Sztokholm-Południe raz tylko się odezwali.

Kollberg powiedział:

– Czy tacy masowi mordercy mają zwykle kryminalną przeszłość?

A Martin Beck odpowiedział:

– Najczęściej. Ale nie zawsze.

W Västberdze było cicho i pusto. Milcząc minęli westybul, weszli po schodach. Na drugim piętrze nacisnęli odpowiednie guziki na okrągłej tarczy cyfrowego zamka, umieszczonej obok oszklonych drzwi, i podążyli do pokoju Stenströma.

Kollberg po chwili wahania usiadł przy jego biurku i sprawdził szuflady. Nie były zamknięte.

Pokój był czysty, miły i pozbawiony jakiegokolwiek osobistego piękna. Stenström nie miał nawet portretu narzeczonej na biurku.

Natomiast na podstawce do piór leżały dwie jego własne fotografie. Martin Beck wiedział dlaczego. Stenström po raz pierwszy od wielu lat miał mieć wolne w okresie Bożego Narodzenia i Nowego Roku. Wybierał się na Wyspy Kanaryjskie. Zarezerwował już sobie miejsca w samolocie czarterowym. Fotografie zrobił dlatego, że miał starać się o nowy paszport.

Szczęście, pomyślał Martin Beck patrząc na fotografie, które były lepsze od zamieszczonych na pierwszych stronach wieczornych gazet. Stenström nie wyglądał na swoje dwadzieścia dziewięć lat, znacznie młodziej. Miał otwarte jasne spojrzenie i sczesane do tyłu ciemnobrązowe włosy, które i tu na fotografii tak jak zazwyczaj robiły wrażenie niesfornych.

Z początku uważany był za naiwnego i dość nierozgarniętego przez część kolegów, między innymi przez Kollberga, który często wystawiał go na próby, zbyt daleko posuwając się w sarkazmach i poniżającym sposobie traktowania. Ale to było dawniej. Martin Beck przypomniał sobie, że raz, to było jeszcze w starej komendzie policji w Kristineberg, dyskutował o tym z Kollbergiem.

Powiedział wtedy: „Dlaczego wciąż się czepiasz tego chłopaka?” A Kollberg odpowiedział: „Żeby przełamać jego udawaną pewność siebie, żeby dać mu szansę zbudowania prawdziwej. Żeby powolutku mógł zostać dobrym policjantem. Żeby nauczył się pukać do drzwi”.

Być może Kollberg miał wtedy rację. W każdym razie Stenström rozwinął się z latami. I choć nigdy nie nauczył się pukać do drzwi, został dobrym policjantem, pilnym, pracowitym i dość trafnie oceniającym. Zewnętrznie biorąc był prawdziwą ozdobą zespołu, przyjemna powierzchowność, ujmujący sposób bycia, wytrenowany, dobry sportowiec. Można by go niemal używać jako reklamy w ogłoszeniach rekrutujących, a to dużo, nie można by tego powiedzieć o wielu innych. O Kollbergu na przykład, aroganckim, pucołowatym i otyłym. Ani o pełnym stoicyzmu Melanderze, którego wygląd zewnętrzny wcale nie przeczył tezie, że najwięksi nudziarze bywają często najlepszymi policjantami. Ani o czerwononosym i pod każdym względem niepozornym Rönnie. Ani o Gunvaldzie Larssonie, którego olbrzymi wzrost i groźne spojrzenie mogło każdego śmiertelnie wystraszyć i który w dodatku bardzo był z siebie dumny.

Ani o nim samym, sapiącym i pociągającym nosem Martinie Becku. Wczoraj wieczorem oglądał się w lustrze i widział długą tyczkowatą postać o chudej twarzy, szerokim czole, mocnej szczęce i smętnych szaroniebieskich oczach.

Poza tym Stenström miał pewne specjalne właściwości, które im, pozostałym, bardzo się przydawały.

O tym wszystkim Martin Beck myślał przyglądając się przedmiotom, które Kollberg wyjmował z szuflad i systematycznie układał na blacie biurka.

Tylko że teraz myślał chłodno taksując wszystko, co wiedział o człowieku zwącym się Åke Stenström. Uczucia, które omal nim nie zawładnęły, wtedy w pokoju na Kungsholmsgatan, gdy Hammar siał truizmami, pierzchły. Moment roztkliwienia minął i nigdy nie wróci.

Stenström, od chwili gdy odłożył na półkę służbową czapkę i sprzedał mundur dawnemu koledze ze szkoły policyjnej, pracował pod kierownictwem Martina Becka. Najpierw w Kristineberg w ówczesnym Wydziale Kryminalnym, który wchodził w skład policji państwowej i działał głównie jako rodzaj korpusu ekspedycyjnego, przeznaczonego do wspomagania przeciążonej policji komunalnej na prowincji.

Potem policja została całkowicie upaństwowiona, stało się to na przełomie lat 1964-5 i wkrótce przenieśli się tu, do Västbergi.

W ciągu minionych lat Kollberg miał często różne odkomenderowania, Melander został przeniesiony na własne żądanie, ale Stenström był przez cały czas. Martin Beck znał go przeszło pięć lat, pracowali razem przy niezliczonych dochodzeniach. Wszystkiego, co wiedział praktycznie o policyjnej robocie, Stenström nauczył się przez ten czas, a nauczył się niemało. Dojrzał też, przezwyciężył niemal zupełnie niezdecydowanie i nieśmiałość, opuścił swój chłopięcy pokój w domu rodziców, a potem zamieszkał razem z kobietą, z którą, jak twierdził, chciał się związać na całe życie. Przez ten czas jego ojciec umarł, a matka wróciła do Västmanlandii.

Martin Beck powinien więc był wiedzieć o nim prawie wszystko.

Dziwne, wiedział jednak niezbyt wiele. Znał oczywiście wszystkie ważniejsze daty i miał ogólny, najprawdopodobniej uzasadniony pogląd na charakter Stenströma, jego zalety, jego braki, ale ponadto niewiele już było do dodania.

Porządny chłopak. Ambitny, uparty, bystry i pojętny. A z drugiej strony trochę nieśmiały, wciąż jeszcze nieco dziecinny, daleki od wszelkiej bojowości, miewający humory. Ale kto ich nie miewa?

Może dręczyły go kompleksy niższości.

Wobec Kollberga, który często błyskał cytatami z literatury i zawiłymi sofizmatami. Wobec Gunvalda Larssona, który kiedyś w ciągu piętnastu sekund wywalił kopnięciem zamknięte drzwi i jednym uderzeniem pozbawił przytomności chorego umysłowo napastnika, uzbrojonego w siekierę. A Stenström stał wtedy w odległości dwóch metrów i zastanawiał się, co zrobić. Wobec Melandera, który nigdy nie zmieniał wyrazu twarzy i nigdy nie zapominał tego, co raz zobaczył, usłyszał lub przeczytał.

A któż by w takiej sytuacji nie miał kompleksów?

Dlaczego wiedział tak mało? Dlatego, że nie dość pilnie obserwował? Czy dlatego, że nic do widzenia nie było?

Martin Beck, masując czubkami palców skórę u nasady włosów, studiował to, co Kollberg kładł na biurku.

Pewien rys pedanterii cechował Stenströma, to na przykład, że jego zegarek zawsze musiał być wyregulowany co do sekundy, odbiciem tej pedanterii był również drobiazgowy porządek panujący w jego biurku.

Papiery, papiery i jeszcze raz papiery. Kopie raportów, notatki, protokoły sądowe, odbite na powielaczu instrukcje, druki specjalne zawierające przepisy prawne. Wszystko starannie ułożone w paczki.