Выбрать главу

– Nie wiem. Ci, co tu byli… wczoraj, dali mi parę tabletek, więc chyba na chwilę zasnęłam. To nie takie ważne. Wytrzymam.

Zgniotła papierosa w popielniczce i mruknęła nie podnosząc spojrzenia:

– Muszę tylko przywyknąć do tego, że on nie żyje. Na to trzeba czasu.

Ani Martin Beck, ani Kollberg nie wiedzieli, co na to powiedzieć, Martin Beck poczuł nagle, że powietrze jest ciężkie i gęste od dymu. Przytłaczająca cisza wypełniła pokój. W końcu Kollberg chrząknął i powiedział grubszym głosem:

– Czy ma pani coś przeciw temu, że spytamy o parę rzeczy dotyczących Sten… Åkego?

Åsa Torell powoli podniosła spojrzenie. Nagle w oczach jej coś zamigotało i uśmiechnęła się.

– Nie sądzicie chyba, że będę się do was zwracać „panie komisarzu” i panie „starszy asystencie” – powiedziała. – Wy też mówcie do mnie Åsa, bo zamierzam wam mówić „ty”. W pewien sposób jesteśmy przecież dobrymi znajomymi.

Spojrzała na nich filuternie i dodała:

– Przez Åkego. Widywaliśmy się tak często on i ja. Mieszkaliśmy tu razem od wielu lat.

Przedsiębiorcy pogrzebowi Kollberg i Beck – pomyślał Martin. – Śmiało. Dziewczyna jest okay.

– My też o tobie słyszeliśmy – powiedział Kollberg tonem dość swobodnym.

Åsa wstała i poszła otworzyć okna. Potem wyniosła do kuchni popielniczkę. Uśmiech znikł, usta ułożyły się w wyraz stanowczości. Wróciła niosąc czystą popielniczkę i usiadła.

– Bądźcie tak dobrzy i powiedzcie mi, jak do tego doszło. Co się właściwie stało. Wczoraj niewiele zrozumiałam, a gazet nie chcę czytać.

Martin Beck zapalił papierosa.

– Dobrze – powiedział.

Przez cały czas, gdy opowiadał, siedziała bez ruchu i nieprzerwanie wpatrywała się w niego. Opuścił niektóre szczegóły, na ogół jednak przedstawił przebieg wydarzeń w takiej mierze, w jakiej udało im się go zrekonstruować.

Gdy skończył, Åsa powiedziała:

– A dokąd udawał się Åke? Dlaczego jechał tym właśnie autobusem?

Kollberg zerknął na Martina Becka i powiedział:

– Mieliśmy nadzieję, że się tego od ciebie dowiemy.

Åsa Torell potrząsnęła głową.

– Pojęcia nie mam.

– A wiesz, co on robił wcześniej tego dnia? – spytał Martin Beck.

Spojrzała na niego ze zdziwieniem.

– Tego nie wiecie? Cały dzień pracował. A jaką miał pracę, to chyba wy powinniście wiedzieć.

Martin Beck wahał się przez moment, potem powiedział:

– Po raz ostatni w życiu widziałem go w piątek. Wstąpił na chwilę przed południem.

Åsa wstała, przeszła kilka kroków. Potem zwróciła się ku niemu.

– Ależ on pracował i w sobotę, i w poniedziałek. Razem wyszliśmy z domu w poniedziałek rano. A ty też nie widziałeś Åkego w poniedziałek?

Wpatrywała się w Kollberga, który potrząsnął głową i zaczął się zastanawiać.

– Mówił, że jedzie do Västbergi – spytał Kollberg – czy, że jedzie na Kungsholmsgatan?

– Nie – powiedziała Åsa po chwili namysłu – nic takiego nie mówił. I to chyba sprawę wyjaśnia. Miał coś do załatwienia w mieście.

– Wspomniałaś, że i w sobotę pracował? – upewnił się Martin Beck.

Skinęła głową.

– Tak, ale nie cały dzień. Rano wyszliśmy razem. Skończyłam o pierwszej i wróciłam prosto do domu. Åke przyjechał zaraz po mnie. Porobił zakupy. W niedzielę miał wolne. Cały dzień byliśmy razem.

Znowu usiadła w fotelu, splotła ręce na podciągniętych kolanach i zagryzła wargi.

– A nie mówił ci, czym się zajmuje? – spytał Kollberg.

Potrząsnęła głową.

– Nie miał w ogóle zwyczaju opowiadać o swojej pracy? – dorzucił Martin Beck.

– Owszem. Zawsze sobie wszystko mówiliśmy. Ale nie w ostatnich czasach. O tej ostatniej pracy nic mi nie mówił. Dziwne mi się nawet wydawało, że nic nie opowiada. Bo zwykle omawiał różne sprawy, zwłaszcza gdy były trudne i zawikłane. Ale może nie mógł…

Urwała i dodała nieco podniesionym głosem:

– A dlaczego mnie o to wypytujecie? Jesteście jego przełożonymi. Jeżeli próbujecie wybadać, czy zdradzał mi tajemnice policyjne, to mogę zapewnić, że nie. W ciągu ostatnich trzech tygodni słowem o swojej pracy nie wspomniał.

– Rzecz w tym, że nic by nie miał do opowiadania – uspokajająco wtrącił Kollberg. – Ostatnie trzy tygodnie były niezwykle ubogie w wydarzenia, prawdę mówiąc nie tak wiele mieliśmy do roboty.

Åsa Torell spojrzała na niego ze zdumieniem.

– Jak możesz tak twierdzić! Åke miał ogromnie dużo roboty. W ostatnich czasach pracował właściwie całą dobę bez przerwy.

XIV

Rönn ziewając spojrzał na zegarek. A potem w kierunku łóżka, na którym leżała osoba całkowicie spowita w bandaże.

Następnie oddał się obserwacji skomplikowanej aparatury, niezbędnej widać dla utrzymania rannego przy życiu, i impertynenckiej pielęgniarki w średnim wieku, mającej za zadanie kontrolować, czy wszystko działa prawidłowo.

Teraz właśnie zmieniała opróżnioną butlę do kroplówki. Ruchy jej były szybkie i precyzyjne, a sposób, w jaki wykonywała różne czynności, świadczył o wprawie i godnej podziwu planowości ruchów.

Rönn westchnął i znowu ziewnął, osłaniając usta dłonią.

Pielęgniarka natychmiast to zauważyła i obrzuciła go szybkim, niechętnym spojrzeniem.

Rönn zbyt wiele godzin spędził w tej antyseptycznej izolatce o nagich białych ścianach i zimnym oświetleniu lub też na krążeniu po korytarzu przed salą operacyjną.

Przy czym przez znaczną część tego czasu skazany był na towarzystwo osobnika nazwiskiem Ullholm, z którym się nigdy przedtem nie zetknął, jakkolwiek okazał się on być ubranym po cywilnemu asystentem policji.

Rönn z pewnością nie należał do wybitnie uzdolnionych ani też nie żywił specjalnych skłonności do zdobywania wiedzy. Zadowolony był z siebie i ze swej egzystencji i uważał, że po większej części wszystko jest tak, jak być powinno. I te właśnie cechy sprawiały, że był bardzo użytecznym, by nie powiedzieć, wzorowym policjantem.

Wszelkie sprawy ujmował szczerze i po prostu, bez żadnej skłonności do stwarzania problemów i trudności, w gruncie rzeczy nie istniejących.

Wobec wszystkich prawie był życzliwy i wszyscy prawie jemu okazywali życzliwość.

Ale nawet przy tak nieskomplikowanym sposobie patrzenia na świat, jaki stosował Rönn, Ullholm wydawał się niebywałym okazem nudziarza i zacofanego głupca.

Ullholm był niezadowolony ze wszystkiego, poczynając od pensji, która, jak należało oczekiwać, była zbyt niska, kończąc na komendancie policji, który nie umiał rządzić twardą ręką.

Oburzyło go zarówno to, że dzieci w szkole nie znają moresu, jak i to, że zbyt łagodny rygor panuje w policji.

Ze specjalną nienawiścią traktował trzy kategorie ludzi, które Rönnowi nigdy nie przyczyniały żadnego kłopotu ani nie zmuszały do zbytniego wysiłku myślowego, nie cierpiał mianowicie cudzoziemców, młodzieży i socjalistów.

Ullholm uważał na przykład za skandal, że szeregowym policjantom wolno nosić brody.

– Wąsy ostatecznie tak – mówił. – Ale i to bardzo mi się wydaje wątpliwe. Rozumiesz chyba, co mam na myśli?

Zdaniem Ullholma od lat trzydziestych poczynając nie było w społeczeństwie prawdziwego porządku.

Silny wzrost przestępczości i zbrutalizowanie obyczajów przypisywał temu, że policja nie miała solidnego wyszkolenia wojskowego i że nie nosiła już szabel.

Wprowadzenie ruchu prawostronnego było oburzającą krótkowzrocznością, która bardziej jeszcze pogorszyła sytuację i tak już niekarnego i moralnie zgangrenowanego społeczeństwa.